Dokumenty rzucają nowe światło na różne sprawy, dlatego w tym artykule wymieniam liczne imiona Tyszkiewiczów zgodnie z zapisami metrycznymi, których kopie posiadam w swoim archiwum.
Czytaj więcej: Tyszkiewiczowska Waka w świetle źródeł archiwalnych
Hortensja – kwiat czy żeńskie imię?
Dokumentalnie jest potwierdzone, że Izabella z Tyszkiewiczów Tyszkiewiczowa (1835–1907), pani na Wace pochodząca z ukraińskiej linii Tyszkiewiczów, powszechnie znana na Litwie jako Izabella Hortensja, w rzeczywistości nazywała się Izabella Julia Maria (w metryce napisane: Marya). Pomimo że potomkowie w swoim czasie podali informację, że przyszła na świat i zmarła we Lwowie, gdzie jej ojciec Wincenty Tyszkiewicz miał dom, a w rejonie lwowskim – majątek ziemski, to urodziła się w Wilnie. Potwierdza to niedawno odnaleziony akt chrztu. Do rodziny Izabelli Julii Marii należała także kamienica w Wilnie. Nad Wilią spędzali część zimy i okres karnawałowy. Trzy imiona przyszłej żony hrabiego Jana Witolda Emanuela Tyszkiewicza (1831–1892), pana na Wace, Ornianach i Wołożynie, zostały także wpisane do metryki ich ślubu, który zawarli w Polsce. Figurują również w metryce jej śmierci, gdzie jest wzmianka o tym, że zmarła w Wace i tutaj w grobach rodziny Tyszkiewiczów została pochowana.
Wciąż zastanawiam się, jak to możliwe, że w genealogii rodziny Tyszkiewiczów z Waki, sporządzonej zapewne przez specjalistów, figuruje nie Izabella Julia Maria, lecz Izabella Hortensja? Zgodnie ze zwyczajem, bo tak była nazywana w rodzinie? Czy też jest to pomyłka? Przecież Tyszkiewiczówien i Tyszkiewiczowych o imieniu Izabella było dużo, podobnie jak Janów, Józefów czy Michałów.
Krewna Izabelli Julii Marii – Hortensji we wspomnieniach napisała, że hortensje były ulubionymi kwiatami „stryjenki Izy z Waki”, osoby cenionej w rodzinie za dystynkcję i szyk. To częściowo wyjaśnia, dlaczego znajdująca się w posiadaniu rodziny Tyszkiewiczów korespondencja była kierowana „do Hortensji” i „wysyłana od Hortensji”. Na jej cześć w 2022 r. parafianie zasadzili ponad 100 krzewów hortensji przy dawnej organistówce i wackiej kaplicy, w podziemiach której została pochowana.
Podobno hrabianka zobaczyła hortensje po raz pierwszy we Francji, podczas panieńskiej, edukacyjnej podróży z matką po Europie i zachwyciła się nimi. Po zamążpójściu zatroszczyła się o to, by do Waki sprowadzono trzy rodzaje tych kwiatów: pnącą, dębolistną i ogrodową. Te ostatnie były sadzone przy pałacu. Z czasem pojawiła się w Wace hortensja bukietowa – Grandiflora. W drugiej połowie XIX w. na Litwie hodowano w szklarniach hortensje przeważnie jako kwiaty doniczkowe. Przystrajano nimi m.in. na Wielkanoc kościoły, a dzięki hrabinie Izabelli Julii Marii Tyszkiewiczowej – także kaplicę w Wace.
Mała hrabianka i agresywny tygrys
„Tygrys dosięgł łapą przez kratę maleńką córeczkę hr. Jana Tyszkiewicza, silnie pokaleczył ramię i oprócz tego wydarł jej kawałek ciała z twarzy. Tak że obnażył zupełnie zęby, dziecię to zaledwie nie umarło” – pisano w latach 70. XIX w. na łamach prasy.
Ta tragedia dotknęła Marię Izabellę Joannę Ludwikę Apolonię Tyszkiewiczównę (1871–1923), wówczas zaledwie pięcioletnią córeczkę Jana Witolda Emanuela i Izabelli Julii Marii Tyszkiewiczów z Waki. Wybrali się z rodziną do największego wówczas (35 ha) w Europie ogrodu zoologicznego w Berlinie, gdzie spotkało ich nieszczęście. Służący noszący po zoo hrabiowską córeczkę chciał, by dziecko jak najlepiej przypatrzyło się egzotycznemu zwierzęciu. Zbyt blisko zbliżył się do klatki…
Dziewczynka, ze względu na ciche usposobienie i łagodność charakteru była przez rodzinę nazywana „Myszką”. Szok nerwowy doznany podczas spotkania z agresywnym tygrysem spowodował u niej zanik wzrostu. Malutka i drobniutka, zgodnie z zaleceniem medyków, łakomych na kasę hrabiego, przez wiele lat była za granicą poddawana „rozciąganiu”, nosiła specjalne gorsety i miała w swoim pokoju przyrządy gimnastyczne. Gdy dorosła, określiła je „narzędziami tortury”, które zatruły jej dzieciństwo i młodość.
Blizna na twarzy została Marii do końca życia. Mimo że mając regularne rysy twarzy, wyróżniała się urodą pośród rówieśniczek, czuła się upośledzona. Podczas karnawału w Warszawie (tu się urodziła) spotkała przystojnego i powszechnie szanowanego Edwarda Adama Bonieckiego, z którym wzięła ślub w ojcowskiej Wace. Mieszkali w majątku mężowskim na Podolu.
Dama salonowa i smakoszka kuchni polsko-francuskiej
Z metryk kościelnych i wspomnień rodziny wynika, że Izabella Julia Maria oprócz dwóch synów urodziła sześć córek, ale tylko trzy z nich osiągnęły wiek pełnoletni i założyły rodziny. Prawdopodobną przyczyną tego było pokrewieństwo. Pani na Wace przecież była również z domu Tyszkiewicz, a zatem nie tylko po mężu.
Niewątpliwie najjaskrawszą postacią w rodzinie była urodzona w Rydze ich córka Krystyna Józefa Emilia Maria Tyszkiewiczówna (1866–1952), późniejsza Andrzejowa Kazimierzowa Potocka z Krzeszowic pod Krakowem, członkini Krakowskiego Towarzystwa Oświaty i Związku Katolickich Towarzystw, która w swoją panieńską podróż edukacyjną z matką wybrała się do Kairu. Już jako Potocka w mężowskim rodowym pałacu „Pod baranami” na krakowskim Rynku organizowała przyjęcia w okresie karnawałowym, gdy zjeżdżały się ze wszystkich stron Polski, Litwy, Wołynia, Galicji i Królestwa matki z córkami na wydaniu. Wszystkie oczywiście miały nazwisko, majątek, dobre maniery, a już urodę niekoniecznie. Krystyna organizowała bale, przyjęcia i kolacje na 200 osób, w czasie których były kojarzone małżeństwa.
Z Waki na grunt krzeszowicko-krakowski przeniosła m.in. jedzenie święconego przez dwa tygodnie, podczas którego przez pierwsze dni nie podawano żadnych dań na ciepło. Na stołach piętrzyły się: wianki kiełbas i szynki z napisem ze smalcu „Alleluja”, pieczone prosiaki ze złocistą skórką, cielęcina, głowizna, kiszki, pasztety, salcesony, wszelkiego rodzaju sosy i ryby w galarecie. Były oczywiście: pascha (Tyszkiewiczowie przecież pochodzili z Rusi Kijowskiej), dzik z wetkniętym jajkiem w ryju, indyki z nóżkami przystrojonymi w misternie wycięty kolorowy papier i ogromny bochen chleba na zakwasie z wetkniętą doń solniczką pełną święconej soli. Do tego wielka liczba mazurków (kawowy, daktylowy, królewski, pomarańczowy) i babek (szafranowa, chlebowa, petynetowa). No i oczywiście metrowej wysokości bankucheny, czyli sękacze.
W drugiej połowie XIX w. na stołach arystokratycznych dominowały dania kuchni francuskiej i francuski szampan. W Krzeszowicach zatrudniono znanego kuchmistrza, autora kilku książek kucharskich, Antoniego Teslara (1863–1930). Jedną z nich, pt. „Kuchnia polsko-francuska”, na znak szacunku ofiarował pani domu w dniu 9 maja 1908 r. z dedykacją: „Jaśnie Wielmożnej Hrabinie Andrzejowej Potockiej”, czyli Krystynie Tyszkiewiczównie z Waki, jako „dowód największej czci”.
Hrabina, mimo że wytrawna smakoszka i sommelierka win francuskich, dla zachowania sprawności umysłu i sylwetki była zwolenniczką umiaru nie tylko w jedzeniu. Jednak w okresie karnawałowym i świąt stoły tradycyjnie łamały się od potraw. Był to powszechny czas obżarstwa. Tak na przykład w Wielkanoc 1895 r. kuchmistrz Teslar dla domowników, gości i najważniejszej służby pałacowej (był jeszcze wtedy zwyczaj wspólnego zasiadania do święconki) przygotował: sarnę z jajkiem w ryju, 4 bomby serowe, 6 pieczonych prosiaków, 8 pieczeni cielęcych, 8 talerzy kiełbasek, 8 talerzy ozorków, 12 kopiastych talerzy jaj, 12 jajeczników (wielkanocnych placków z jaj z dostatkiem świeżej pietruszki), 19 lukrowanych i nielukrowanych słodkich babek wielkanocnych. Stoły, tak jak w jej rodzinnej Wace, były upiększone rzeżuchą w koszyczkach, pojedynczymi narcyzami w smukłych kieliszkach i porozrzucanymi bukiecikami fiołków przewiązanych wstążeczkami z wyszytymi napisami „Alleluja”.
O metryce chrztu hr. Jana Michała, wnuka Izabelli Julii Marii
Charyzmatyczny hrabia Jan Michał Tyszkiewicz (1896–1939), m.in. uczestnik wojny polsko-bolszewickiej (porucznik rezerwy 13. Pułku Ułanów Wileńskich), odznaczony orderami Virtuti Militari i Polonia Restituta, poseł na Sejm II Rzeczypospolitej, członek wielu towarzystw i filantrop, w maju 1939 r. zginął w katastrofie lotniczej sportowej awionetki RWD 13 wraz ze swoim kuzynem Stanisławem Kostką Zamoyskim (1899–1939), który siedział za sterem samolotu. To był tragiczny wypadek. Samolotem miał lecieć hrabia Wiktor Plater. Ale był to dzień urodzin Jana Tyszkiewicza, który chciał go spędzić z żoną i dziećmi w rodzinnej Wace, więc poprosił o usługę zwolnienia jedynego miejsca przy pilocie…
Tragedia wydarzyła się na oczach tych, którzy tłumnie odprowadzali do awionetki Tyszkiewicza i doświadczonego pilota Zamoyskiego. Awionetka, startując, zahaczyła o gęsty żywopłot, poderwała się zbyt prostopadle i uderzyła o słup. Po czym wzniosła się (co było błędem podstawowym) i zatoczyła koło z zamiarem lądowania, ale spadła w głęboko bagniste miejsce. Dwa zmasakrowane trupy na miejscu, przy tym pilot wyrzucony daleko. Także książka (potrzepana, już bez okładki), należąca do Tyszkiewicza „Wojna 1812 roku” autorstwa Mariana Kukiela. Ponadto po właścicielu Waki zostały: aparat fotograficzny Leica (w nim kilka zdjęć dzieci i jedno jego własne, także ostatnie fotografie awionetki Zamoyskiego), neseser podróżny z przyborami do higieny, kilka drobnych metalowych grosików i spinki do koszuli. Działo się to w Międzyrzeczu Podlaskim, w majątku należącym przed II wojną światową do syna jego cioci – Krystyny Potockiej z Krzeszowic. Ciało przewieziono do Waki i pochowano przed kaplicą wybudowaną przez jego dziadka Jana Witolda Emanuela. Wystawiona metryka zgonu potwierdza, że hrabia życie zakończył w dniu swoich urodzin – 30 maja.
Gdyby jednak ktoś dotarł do metryki chrztu Jana Michała, to zapewne by się zdziwił i posądził powtarzających tę datę o nieścisłość, gdyż zapisana data w dokumencie się nie zgadza z tą powszechnie znaną. W związku z tym pragnę przypomnieć, że pod zaborem rosyjskim obowiązywał kalendarz gregoriański, który różnił się od juliańskiego, w zależności od roku, od 11 do 13 dni. W wypadku roku urodzenia hrabiego (1896) ta różnica wynosiła 12 dni. Stąd inny zapis. Ciekawe, że w metryce zostało odnotowane, że imię mu nadano „na cześć św. Jana i Michała Archanioła”. Inną ciekawostką jest to, że od 1937 r. Jan Michał Tyszkiewicz z Waki nosił nazwisko Cieszkowski-Tyszkiewicz. Został bowiem, za obopólną zgodą, zaadoptowany przez bezżennego i bezdzietnego przyjaciela rodziny, hrabiego Augusta Adolfa Cieszkowskiego (1861–1931) z Wierzenicy koło Poznania. Dziedziczył po nim majątek Surhów.
Czy w wackim pałacu straszy?
W latach 80. XX w., gdy potomek Tyszkiewiczów odwiedził Wakę (podobno nocował jedną noc nielegalnie w pałacu), po powrocie do Ameryki twierdził, że „jednak nie straszy”. Albo… za dużo było zostawionej nalewki Trejos devynerios.
W XIX w. podobno straszyło, szczególnie po śmierci zmarłego na apopleksję Józefa Tyszkiewicza (zm. 1844 w Wilnie) i jego żony Anny Antoniny Wilhelminy z Zabiełłów (zm. 1857 w Wace), którzy oboje zostali pochowani w wackiej kaplicy. Zanim urządził się tu na stałe i wybudował pałac ich starszy syn Jan Witold Emanuel, w Wace mieszkał jako kawaler młodszy syn Józef Tyszkiewicz (1835–1891), który urodził się w Wilnie i został ochrzczony w kościele św. Janów. Za młodości Józefa, gdy jeszcze w Wace nie było murowanego pałacu, „stał dwór środkowy”, jednak spał on i urzędował w oficynie, bo „we dworze straszyło”. Nie tylko młodemu hrabiemu, ale i gościom przeszkadzały „hałasy w ścianach, stąpania, chichoty”, dlatego uciekali stamtąd w środku nocy.
Józef, w przyszłości pan na Landwarowie i Kretyndze, zawodowy wojskowy armii carskiej, uchodził za uchodził za służbistę z upodobaniem do bezwzględnej musztry i dyscypliny. Miał jednak swoje słabości i odczuwał strach przed wszelkiego rodzaju robalami i gryzoniami. Nie tajemnicą jest, że objeżdżając swoje liczne majątki, kazał wozić wysokie łóżko, wokół którego za każdym razem służba montowała gęstą metalowa kratę od wewnątrz zamykaną na klucz.
Z relacji córki hrabiego Józefa wynika, że nikt jednak nie mógł ani hałasom, ani ukazującym się duchom w wackim pałacu zaradzić. Aż zjawił się stary Żyd „z księgą z czarnymi diablikami”, który bez żadnej zapłaty postanowił pomóc młodemu paniczowi. Warunkiem było, że tej nocy musi on być we dworze i wszystko bacznie obserwować. Z wieczora kazał przeszukać dom od strychu po piwnicę, a wokół rozstawić służbę folwarczną, by nikt nie mógł opuścić budynku.
Po latach hrabia opowiadał: „Ukazały się postacie naszych zmarłych rodziców”. W każdym razie poznał twarz swego ojca (ten zmarł, gdy syn miał 9 lat) i jego ubranie: „czapkę i futrzaną bekieszę”. Tej pamiętnej nocy strachu się najadł co niemiara. Na jego krzyki zbiegła się służba ze śrutówkami, ukryta w gąszczu parku okalającego dom. Panicz pojechał nawet do Wilna na posterunek policyjny. Dlaczego? Nie był w stanie tego (chyba ze strachu) wytłumaczyć. I choć odtąd mógł we dworze zamieszkać i przyjmować gości, jednak Waki nigdy i tak nie polubił. Inaczej niż jego starszy brat Jan z małżonką Izą.
Zygmunt Jan Ansgary (1934–2023), syn pochowanego przy wackiej kaplicy hrabiego Jana Michała, podczas pierwszej bytności w stronach rodzinnych jeszcze w czasach sowieckich zapytał o to księdza dr. Kazimierza Kułaka (1896–1989) z Landwarowa, w międzywojniu kapelana wackiego. Otrzymał taką oto odpowiedź: „Duchy to nasze wspomnienia. Ludzie, których kochamy nie opuszczają świata, zostają z nami”. Zapewne legenda w rodzinie przetrwała, skoro goszcząc u hrabiego Zygmunta w Wielkiej Brytanii, widziałam obraz przedstawiający wnętrze wackiego domu, po którym błąka się zjawa.
Czy coś łączyło artystkę Hankę Ordonównę z Waką?
Tak. Z Waki pochodził jej mąż, Michał Zygmunt Maria Tyszkiewicz (1903–1974), pan na Ornianach, brat Jana Michała pochowanego przy kaplicy. Jednak na salonach arystokratyczno-ziemiańskich nie była przyjmowana.
W okresie międzywojennym w wyższych kręgach prowadzić rozmowy salonowe np. o pieniądzach, które się albo miało, albo ich nie miało, nie wypadało. Rozmawiało się natomiast o polityce i (ale nie Pas devant les enfants, czyli nie przy dzieciach) o zdradach, nieszczęśliwych małżeństwach chorobach wenerycznych, rozwodach i mezaliansach. Rozwody, szczególnie dla kobiet, były wtedy nie do pomyślenia. Popełnione mezalianse były powszechnie piętnowanym skandalem towarzyskim.
Hrabia Michał Zygmunt Maria, najmłodszy brat Jana Michała i Władysława Wincentego Antoniego Marii (1898–1941; był znany z tego, że sam nie pamiętał kolejności swych imion, więc nawet w dokumentach spotykamy różne zapisy; podałam kolejność zgodną z tą, która figuruje w jego metryce ślubu z 1920 r.) z Waki na zabój zakochał się w córce warszawskiego kolejarza, śpiewaczce i tancerce Marii Annie Pietruszyńskiej (1902–1950), używającej takich pseudonimów jak Hanka Ordonówna, Anna Ordon czy Ordonka. I chociaż jako małżeństwo byli ze sobą szczęśliwi (Tyszkiewicz m.in. pisał teksty do jej piosenek), oboje cierpieli z tego powodu, że nikt z arystokracji ich do siebie razem nie zapraszał.
Jaś, czyli Jan Chrzciciel Hubert Jerzy Krzysztof Maria (1927-2009), rodem z Tarnawatki (Polska), syn wyżej wspomnianego Władysława Wincentego Antoniego Marii, z którym w swoim czasie przegadaliśmy wiele godzin, w swojej książce autobiograficznej pt. „Arystokrata bez krawata” (2000) wspomina: „Otóż w 1939 roku, tuż przed wybuchem wojny, spędzaliśmy wakacje na Litwie i wtedy odwiedziliśmy też wuja Michała w jego majątku Orniany. Hanka Ordonówna, która dobrze znała opinię rodziny na jej temat, chcąc zaoszczędzić moim rodzicom i sobie spotkania, wyjechała do Warszawy. Gdy wchodząc do domu, zatrzymaliśmy się w dużym przestronnym hallu, zobaczyłem wiszący na ścianie olbrzymi portret kobiety.
– Mamo, kim jest ta śliczna pani? – zapytałem.
– Odwróć się, synu. Dowiesz się jak dorośniesz – wyszeptała Mama.
Był to oczywiście portret Hanki Ordonówny. Skąd mogłem wtedy przypuszczać, że kiedyś będzie to moja ulubiona ciotka”.
Choć w dzieciństwie, zakładając pantofle ojca, biorąc do ręki niedopalone cygaro i siadając przy biurku w jego gabinecie, twierdził, że w przyszłości chciałby zostać hrabią, by nic nie robić, jako dorosły, już na emigracji, na chleb zarabiał, grając na kontrabasie, komponując muzykę, pisząc i wykonując piosenki, pracując dla Radia Wolna Europa. Jest m.in. autorem następujących słów:
Ten rodzinny dom,
Ten rodzinny mój dom ukochany,
Białe ściany.
Niezapominany.
Fotografie z epoki pochodzą z archiwum autorki i albumu rodziny Tyszkiewiczów.
Czytaj więcej: Liliana Narkowicz o nowej książce, Tyszkiewiczach, tradycjach bożonarodzeniowych…
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 28 (84) 27/07-02/08/2024