Wszystko zaczęło się w kościele na Zwierzyńcu w Wilnie, pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Kiedy uczyłam się w szkole Władysława Syrokomli, moja koleżanka z równoległej klasy, Irena Narwojsz teraz Małyszko, powiedziała mi: „Słuchaj, Alicjo, ty chodzisz do szkoły muzycznej, to może przyjdziesz śpiewać do kościoła do scholi?”. Pomyślałam i postanowiłam pójść. Przystępowała w tym kościele na Zwierzyńcu do pierwszej komunii i moja babcia tam chodziła niedzielami, więc wybrałam się z babcią na próbę do scholi i tam zostałam – opowiada Alicja Dacewicz. – Kierowniczka od czasu do czasu mówiła mi: „Alicjo, ty chodzisz do szkoły muzycznej, to ty może nam coś tam podegrasz?”. Dla mnie to był taki dyskomfort psychiczny, że mam zagrać dla mnie na nieznanym instrumencie – organach. Ale odważyłam się i spróbowałam coś tam akompaniować, towarzyszyć scholi, i tak właściwie to się zaczęło…
– Na wileńskiej akademii muzycznej jest klasa organowa, gdzie kształcą organistów koncertujących, a także organistów do gry w kościele. Organista kościelny przede wszystkim musi umieć zagrać na organach, a nie na pianinie czy jakimś innym instrumencie, musi też dobrze znać repertuar, znać się na liturgii, co wypada śpiewać, a co nie wypada, i kiedy wypada grać. Organista kościelny powinien mieć wszechstronne wykształcenie. A także musi prowadzić zespół wokalny czy chóralny. Powinien umieć nie tylko grać, ale śpiewać jako kantor, jako wokalista i też prowadzić zespoły w kościele – wymienia Alicja.
– Ja osobiście nie pobierałam takiej typowej nauki organistowskiej. Jestem po wychowaniu muzycznym w Akademii Muzycznej im. I.J. Paderewskiego w Poznaniu, ale tam była możliwość wyboru drugiego instrumentu jako organów. I ja przez 5 lat tam grałam na tych organach, no i cale życie śpiewałam w kościołach w różnych scholach. Natomiast co się tyczy organistowskiej nauki, to są normalne takie studia licencjackie, magisterskie, są też doktoraty. Czyli nauka przebiega tak jak na każdym innym kierunku – mówi.

| Fot. Marian Paluszkiewicz
Zawód słabo opłacany
– W chwili obecnej na Litwie jest zaledwie kilka osób chętnych do studiowania zawodu organisty, a bywają lata, kiedy w ogóle nie ma chętnych. To, że nie chcą się kształcić w zawodzie organisty, na to złożyło się wiele kwestii. Pierwsza sprawa to płaca. Praca organisty mogłaby być lepiej opłacana. Nic dziwnego, że gra na organach w kościele, zarówno w przeszłości, jak i dziś, jest często postrzegana jako drugorzędne, dodatkowe zajęcie – nie kryje Alicja Dacewicz.
Z jednej strony Kościołowi trudno jest zapłacić organiście pensję, która pozwoliłaby mu żyć i utrzymać rodzinę. Z drugiej – Kościół wiele traci, jeśli organista jest zmuszony do pracy w innych zawodach, zwykle jako nauczyciel muzyki lub kierownik grup muzycznych, a często w zawodach niezwiązanych z muzyką.
Zwłaszcza dla mężczyzny pracującemu organistą sytuacja materialna może się okazać bardzo trudna. Dlatego najczęściej organistkami bywają kobiety. Mężczyźni bardzo rzadko wykonują ten zawód, ponieważ pracując jako organista, mężczyzna nie jest w stanie utrzymać rodziny. Jak mówi Alicja, zarobki organistów są naprawdę bardzo małe; wszystko zależy od tego, na ilu mszach zagra. Zazwyczaj za jedną mszę organista otrzymuje od 15 do 25 euro.
– Druga kwestia jest to przywiązanie do kościoła. Organista, tak jak w moim wypadku, bywa codziennie w kościele. Ja gram codziennie wieczorami, w niedzielę do południa. Do tego taki organista musi mieć różne kompetencje, czasami np. ktoś gra bardzo dobrze, ale nie udaje mu się śpiewać. Od organisty też jest wymagane prowadzenie jakiegoś zespołu, a człowiek może mieć z tym problem. Do tego też dochodzi sytuacja społeczno-polityczna. Na Litwie w 1961 r. Leopoldasowi Mykolasowi Digrysowi pozwolono założyć klasę organów w akademii muzycznej, pod warunkiem że ci organiści nie pójdą grać do kościoła. To miał być organista koncertujący, nie organista kościelny. Takie wypadki, kiedy organista zagra w kościele, musiały być zgłaszane do KGB. To były zarządzenie z okresu po rewolucji październikowej, że organy tak, ale nie w kościołach. Organy miały być instrumentem koncertowym, a nie liturgicznym – wspomina polska organistka.

| Fot. Marian Paluszkiewicz
Dobry instrument i dobre warunki
Jak mówi Alicja Dacewicz, dla niej praca organisty to jest wszystko. Oczywiście, za grę pobiera jakieś pieniądze, ale jest to przede wszystkim dla niej radość i satysfakcja z tego, co robi. Obecnie Alicja gra na bardzo dobrym instrumencie. Jak mówi, dla niej to jest pewne powołanie.
– Przez trzy lata odmawiałam przyjęcia posady organistki, ale były takie znaki, że to chyba wola niebios, iż muszę zostać organistką. W tym roku właśnie spełniło się 20 lat, jak z ostałam organistką. Na początku, gdy zaczynałam grać na organach w kościele u franciszkanów, to warunki były bardzo trudne, bez pomocy niebios na pewno bym nie wytrwała na tym miejscu – opowiada.
Jak wspomina w ciągu tych 20 lat zmieniały się przede wszystkim warunki pracy: od temperatury minus kilka stopni w kościele do stabilnej dziś temperatury plus 10 zimą. Obecnie kościół jest ogrzewany, to było warunkiem wybudowania nowych organów.
W 2022 r. w wileńskim kościele pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny zostały poświęcone nowe organy. Wybudowano je na wzór organów znajdujących się w tej świątyni w drugiej połowie XVIII w. Organy zostały zbudowane na wzór prospektu XVIII-wiecznego instrumentu, który znajdował się w tym kościele. Były konstruowane zgodnie z zasadami tradycji budowy organów barokowych.
Wybudowanie organów jest jednym z etapów projektu realizowanego przez franciszkanów pełnej rewitalizacji świątyni. Koszty budowy organów wyniosły ok. 0,5 mln euro. Prace trwały dwa lata. Nie byłyby możliwe bez wsparcia Polskiej Fundacji Narodowej.
– Teraz ten instrument pokazuje całe piękno, może oddać blask liturgii, czyli dobrze towarzyszyć głosowi, może dobrze towarzyszyć chórowi, może pokazać całe piękno muzyki kościelnej. Jako organistka jestem naprawdę pozytywnie odbierana, zresztą bardzo dużo miłych słów zbieram i odczuwam, że organista jest potrzebny i jest potrzebny na co dzień. Tą potrzebę też wypowiadają sami franciszkanie, nie tylko bracia, którzy są tutaj, lecz także wyższa hierarchia. Dla nich msza bez organisty jest nie dokońca piękna, nie do końca uroczysta. Ja czuję się bardzo komfortowo u franciszkanów. Czuję się ważną osobą w tym kościele – opowiada Alicja Dacewicz, organistka w kościele franciszkańskim pw. Wniebowzięcia NMP.

| Fot. archiwum A.D.
Wierni liczą na organistę
Alicja Dacewicz najczęściej w kościele bywa siedem albo sześć dni w tygodniu. W niedzielę towarzyszy celebransowi na trzech mszach. Natomiast poniedziałek, wtorek, czwartek i piątek ma dwie msze, w środę jest dyrygentem chóru – w tym czasie przychodzi grać inna osoba. W sobotę gra czasami msze dla wspólnot, np. dla wspólnoty mężczyzn św. Józefa albo dla Rycerstwa Niepokalanej.
– Dla mnie największym problemem w byciu organistką jest to, gdy jestem chora i muszę szukać zastępstwa. Dobrze, że jest nas kilka, zazwyczaj ktoś może przyjść, ale zdarzają się wypadki, że nikt nie może przyjść… Wtedy liturgie są bez organisty, dla mnie jest to największym problemem, bo czuję, że ludzi, którzy przychodzą na mszę, jakby zawodzę. Oni oczekują, że będzie organista, że msza będzie śpiewana, a mnie nie ma. Dla mnie to jest największym problemem, kiedy z racji choroby po prostu nie mogę być i nie jestem w stanie załatwić kogoś innego – dzieli się rozterkami Alicja.
Jak mówi organistka, bez wiary i praktyki trudno jest wytrwać w tym zawodzie. Aby zostać organistą, taka osoba powinna być przede wszystkim bardzo odpowiedzialna, bardzo punktualna, pedantyczna, musi też „czuć” kapłanów, którzy odprawiają mszę świętą, czuć tempo liturgii, mieć dosyć szerokie kompetencje zawodowe, umieć komunikować się czy z innymi organistami, czy to chórzystami, czy też z ludźmi, którzy przychodzą do kościoła.
– Ja bardzo wielu parafian znam, którzy przychodzą do kościoła, i gdy jest odprawiana msza w czyjejś intencji i przychodzi jakaś rodzina, to często wiem, co to jest za rodzina, w jakiej intencji jest odprawiana msza. Mogę też zapytać tych ludzi, co oni woleliby usłyszeć na tej mszy, jakie oni utwory liturgiczne lubią, żeby wytworzyć pewną atmosferę rodziny, atmosferę wspólnoty. To dla mnie są bardzo ważne rzeczy, a to nie do końca jest łatwo wykonać – mówi Dacewicz.
– Wierzę w to, że to Pan Bóg wybiera organistę i przeznacza, w jakim kościele powinien służyć. Moi znajomi gdy mnie słyszą śpiewającą, grającą w innych świątyniach, mówią, że to nie ta Alicja, że organy nie tak brzmią, że głos nie tak dźwięczy. Według ich zdania najlepiej swoją pracę jako organistka wykonuję w kościele Franciszkanów, w tym otoczeniu i dla tej wspólnoty. Myślę, że to jest wola niebios, że dana osoba śpiewa i gra tu, a nie tam – podkreśla Alicja Dacewicz.
Czytaj więcej: Koncert polskiego organisty podczas Festiwalu „Muzyka w starym klasztorze”
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 6 (16) 08-14/02/2025