Więcej

    Przyjechałam do Wilna z moim sercem

    Księżna Elżbieta Drucka Lubecka de Séjournet przyjechała z Belgii, aby opiekować się chorymi w Hospicjum bł. ks. Michała Spoćki w Wilnie. W rozmowie z „Kurierem Wileńskim” opowiada o swoich doznaniach, o ludziach, których tu spotkała, o Janie Pawle II, który jest dla niej wielkim autorytetem. Francuski akcent nadaje nieskazitelnej polszczyźnie księżnej subtelnego uroku.

    Czytaj również...

    Justyna Giedrojć: Co skłoniło Panią do podjęcia wolontariatu?

    Elżbieta Drucka Lubecka de Séjournet: Miałam cudowne i szczęśliwe życie. Były oczywiście także trudniejsze chwile, ale ja dostałam naprawdę wiele łask. Na swojej życiowej drodze spotkałam cudownego Pierre’a de Séjournet, mojego męża, który dał mi cztery wspaniałe córki. Wszystkie dzisiaj są mężatkami i mają dzieci, cieszę się więc wnukami. Mam dziewięcioro wnuków, lada moment być może będzie prawnuczek, bo jedna z moich wnuczek wyszła za mąż trzy miesiące temu. W pewnym momencie uznałam, że muszę swoim szczęściem się podzielić. Stwierdziłam, że jeżeli dziś nie zrobię czegoś konkretnego w podzięce dla Pana Boga, to więcej nie nadarzy się okazja. Od kilku lat w Brukseli odwiedzałam Małe Siostry Ubogich, pomagałam przy starszych osobach.

    W jaki sposób dowiedziała się Pani o wileńskim hospicjum?

    Przed sześciu laty z moją znajomą z Polski przyjechałam na wycieczkę do Wilna. Była to podróż przez Litwę i Białoruś, gdzie też mam korzenie rodzinne. W Wilnie spotkałam siostrę Michaelę, odwiedziłam hospicjum. Byłam pod bardzo wielkim wrażeniem. Mówi się, że jest to dom dla umierających, ale to nieprawda. Jest to miejsce dla ludzi, którzy chcą żyć do końca, i ten dom im cudownie pomaga. Wówczas postanowiłam, że przyjadę tu na kilka miesięcy oraz w miarę moich możliwości i sił będę pomagać. Nie jestem ani pielęgniarką, ani lekarzem, przyjechałam tu z moim sercem. Ciągle odczuwam tutaj radość i piękno, ludzie tu są spokojni, dzielni, uśmiechają się. W każdym razie jako wolontariusz staram się, żeby jak najczęściej się uśmiechali. Siedzę przy chorych, trzymam ich za rękę, słucham ich, co jest może najważniejsze. Nadzieja w nich jest ciągle żywa, człowiek kocha życie.

    Co Pani daje praca w hospicjum?

    Dla mnie są to rekolekcje. Mam nadzieję, że przynoszę tym ludziom coś dobrego. Wydaje mi się, że kiedy wyjadę, zostawię tutaj swoje przyjaciółki. Dużo rozmawiamy. Są tu ludzie, którzy prędzej czy później umrą, tak jak my wszyscy. Już cztery osoby, przy których siedziałam, odkąd tutaj jestem, umarły. I zawsze jest smutek, nawet gdy rozumiem, że dla nich tak jest lepiej – odnaleźli swoich bliskich i już nie cierpią.

    Co powiedziałaby Pani osobom, które jeszcze wahają się przed podjęciem decyzji dołączenia do grona wolontariuszy w hospicjum?

    Jeżeli ktoś odczuwa strach przed śmiercią, to raczej nie jest jeszcze gotowy. Jesteśmy w tym życiu pielgrzymami, wiemy przecież, że nie będzie trwało wiecznie. Oczywiście śmierć to zawsze smutne, bo traci się kogoś, kogo się kocha. Dosyć często zdarzało mi się być przy ludziach umierających, trzymałam za rękę ojca, kiedy umierał. Był w nim wielki spokój, bo odchodził do Pana Boga. Miałam też wielu przyjaciół, przy których byłam do końca. Zawsze był smutek, ale strachu na pewno nie. Śmierć przecież jest częścią życia. Myślę, że jest straszniejsza dla ludzi bez wiary, którzy umierają bez nadziei, niż dla tych, którzy są przy nich. Bardzo często, gdy ktoś umiera w wypadku czy nagle na zawał serca, ludzie mówią, że to piękna śmierć. Ja absolutnie tak nie uważam. Chcę wiedzieć, że umieram, chcę pożegnać się z moimi dziećmi. Nie wiedziałam, kiedy się rodziłam, ale chcę wiedzieć, kiedy umieram.

    Czy w międzyczasie udało się Pani zwiedzić Wilno?

    Raz wyszłam na miasto, kiedy do Wilna przyjechała moja córka. Byłyśmy w cudownych kościołach. Szczególnie piękny jest kościół Ducha Świętego z niesamowitym, godnym podziwu barokiem, nie wiadomo, co najpierw tam oglądać. Stare Miasto utula człowieka, jest piękne. To jest zadziwiające, że w Wilnie ludzie na ulicy rozmawiają po polsku. W moim życiu dużo podróżowałam. Zauważyłam, że miasta często duszą człowieka. W Wilnie zupełnie nie mam takiego odczucia.

    Od jak dawna mieszka Pani w Belgii?

    Moja rodzina mieszkała w Górach Świętokrzyskich, w majątku Bałtów. Musieliśmy opuścić Polskę w 1945 r. Były to trudne czasy. Uciekaliśmy od Rosjan. Ojciec słyszał straszne historie o okrucieństwach okupantów – gwałtach, mordach, rabunkach. Najpierw pojechaliśmy do rodziny do Niemiec. Nie było łatwo, bo Niemcy i Polska nie były zaprzyjaźnionymi państwami. Mój ojciec, który znał kilka języków, pomagał tam uchodźcom. Zanim nie wyszłam za mąż, też byłam identyfikowana jako uchodźca wojenny, taki wpis miałam w swoim paszporcie. Po jakimś czasie wyjechaliśmy do Francji. Spędziliśmy tam 10 lat. Mieszkaliśmy w wielu miastach: Tuluzie, Lyonie, Lille. Całe dzieciństwo spędziłam w internatach. Ale w domu rozmawialiśmy wyłącznie po polsku. We Francji spotkaliśmy pewnego hojnego Belga, który kiedy dowiedział się, że nasza rodzina, w której było pięcioro dzieci, nie ma gdzie mieszkać, przyjął nas w Belgii. Tam już się zakorzeniliśmy. Uczyłam się w szkole, moje siostry też. Kiedy miałam 17 lat, zmarł ojciec. W wieku 20 lat wyjechałam do Stanów Zjednoczonych. Spędziłam tam pięć lat, a kiedy wróciłam, poznałam swego przyszłego męża. Mama zmarła w Brukseli, kiedy urodziłam już wszystkie swoje dzieci. Przeżyła ojca o 20 lat.

    Pochodzi Pani z książęcego rodu Druckich Lubeckich. Proszę przybliżyć historię swojej rodziny.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Ród nasz wywodzi się z Rusi i istnieje już tysiąc lat. Mój prapradziadek Franciszek Ksawery Drucki Lubecki (1779–1846) był ministrem finansów Królestwa Polskiego, założył Bank Polski. Studiował, zresztą jak mój ojciec, w Petersburgu. Pochowany jest na Białorusi. Dawniej rody litewskie, polskie, białoruskie łączyły się w jedno. W Wilnie w różnych miejscach są znaki mojej rodziny. To jest niesamowite. W kościele św. Mikołaja natrafiłam na nasz herb rodowy Druck – na czerwonej tarczy miecz, po bokach cztery złote księżyce, po dwa z każdej strony.

    Opuściła Pani Polskę jako małe dziecko. Po ilu latach przyjechała Pani do kraju?

    Do Polski pojechałam pierwszy raz na początku lat 80., kiedy wprowadzono stan wojenny. Założyłam stowarzyszenie, które niosło pomoc Polakom w tamtych trudnych czasach komunizmu i stanu wojennego. Organizowaliśmy w Belgii pomoc humanitarną. Pomagaliśmy polskim rodzinom w trudnej sytuacji ekonomicznej. Wieźliśmy kilka ciężarówek leków, ubrania, żywności. Muszę powiedzieć, że moje serce mocno biło, kiedy po wielu latach przyjechałam do Polski. Był stan wojenny, warunki były ciężkie, a ludzie mimo to byli mili i gościnni. Było to wielkie przeżycie. Zostałam poproszona o zorganizowanie XVIII Międzynarodowego Kongresu Rodziny w Warszawie w 1994 r. Miałam doświadczenie, bo wcześniej uczestniczyłam w takim kongresie w Brukseli. To było niesamowite wydarzenie, które skupiało się na rodzinie i jej chrześcijańskich wartościach. W Pałacu Kultury i Nauki zebrało się 12 tysięcy osób, byli prelegenci z Polski i innych krajów. Wszystko to zrobiłam z bliską znajomą hrabiną Jolantą Mycielską, z którą współpracowałyśmy przez wiele lat.

    W jaką działalność społeczną jest Pani zaangażowana obecnie?

    Jestem przewodniczącą belgijskiego koła Fundacji Jana Pawła II. Ta działalność zajmuje mi sporo czasu, dlatego było trudno zdecydować się na trzymiesięczny wyjazd do Wilna. Uznałam jednak, że zawsze znajdzie się ktoś, kto mnie zastąpi, wykona pracę może nawet lepiej ode mnie.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Kiedy wraca Pani do Belgii?

    W Wilnie będę do 29 marca. Potem jadę do Warszawy, a następnie do Lublina. Poproszono mnie, żebym wystąpiła tam ze świadectwem o Janie Pawle II. Miałam szczęście, że spotkałam papieża. Zaprosił mnie z wiceprzewodniczącą Fundacji Jana Pawła II hr. Jolantą Mycielską na kolację w Watykanie. Byliśmy tylko we czwórkę: Ojciec Święty, Jolanta, ja i ks. Stanisław Dziwisz. To było niezapomniane wydarzenie, dla mnie to był prezent na całe moje życie. Było to moje drugie spotkanie z Ojcem Świętym. Po raz pierwszy spotkałam go w 1994 r., kiedy przygotowywaliśmy Kongres Rodziny w Warszawie.

    Gdzie obecnie mieszka Pani rodzina?

    Dziś cała nasza rodzina mieszka w Belgii. To wielkie szczęście, bo był moment, kiedy wszyscy byli porozrzucani po świecie. Dwie moje córki znają język polski, jedna jest tłumaczką z polskiego na francuski. Mimo że opuściłam Polskę, mając dwa lata, moje serce zawsze było, jest i będzie polskie.

    Czytaj więcej: Tylko dziesięć lat? Jubileusz działalności Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki


    Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 9 (25) 01-07/03/2025

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    „Macierz Szkolna”: Dążąc do zmian — najważniejsze nie zaszkodzić

    — Nie zgadzamy się na zwiększanie liczby godzin języka litewskiego, jeżeli miałoby to być kosztem języka ojczystego — mówi Krystyna Dzierżyńska, prezes Stowarzyszenia Nauczycieli Szkół Polskich na Litwie „Macierz Szkolna”. Zmiany dotyczą nauczania w klasach początkowych W nowym projekcie programu kształcenia...

    Bilety komunikacji miejskiej zdrożeją

    Nowy cennik będzie obowiązywać od 1 lipca br. Ceny biletów pójdą w górę, ale o nieco mniej niż planowano na początku. Pojawią się też nowe typy biletów. Postanowiono zrezygnować z biletów 30-minutowych na korzyść biletów 60-minutowych. Samorząd twierdzi, że w 2024 r....

    Sporządzono plan ewakuacji Wilna

    „Mamy wyznaczone miejsca i kierunki” — zapowiedział stołeczny mer Valdas Benkunskas. Dokument jest już gotowy i obecnie przechodzi proces uzgodnień z instytucjami rządowymi. Mer poinformował także, że część dokumentu zostanie upubliczniona, natomiast jego najbardziej szczegółowe elementy pozostaną poufne. Krajowy plan ewakuacji...

    „To nie przedsiębiorstwa”. Nowa ustawa ułatwi funkcjonowanie kościołów

    — Wysokie rachunki za usługi komunalne uderzają w kościoły, ponieważ są one traktowane jako przedsiębiorstwa — mówi w rozmowie z „Kurierem Wileńskim” ks. Mirosław Grabowski, proboszcz parafii św. Rafała w Wilnie. Utrzymać kościoły jest coraz trudniej Przygotowując nową ustawę grupa parlamentarzystów...