Więcej

    Moje Camino. Relacja z drogi do wnętrza siebie

    Od kiedy usłyszałam o Camino de Santiago, myśl o odbyciu pielgrzymki do grobu św. Jakuba mnie nie opuszczała. Nieustannie ciągnęło mnie, aby pójść tym szlakiem, sięgającym czasów średniowiecza, i dotrzeć do grobu Jakuba Apostoła, zwanego Starszym.

    Czytaj również...

    Kim był św. Jakub Apostoł?

    Zwyczajny, prosty rybak, który łowił ryby w wodach Jeziora Galilejskiego, stał się świadkiem najważniejszych chwil w życiu Jezusa i jego cudów. Był przy wskrzeszeniu córki Jaira, podczas przemienienia na górze Tabor, a także pamiętnej nocy w Ogrójcu. Słuchał nauczającego Chrystusa, widział cuda, jakie on czynił, ale też po ludzku rozmawiał z nim, jadał, wędrował.

    I stał się (tak jak jego brat Jan Ewangelista) umiłowanym uczniem Chrystusa. Pan Jezus nazwał go Synem Gromu, gdyż był gwałtownego usposobienia i popędliwego charakteru. Między innymi to on domagał się, aby Jezus zesłał ogień z nieba i spalił miasto, które nie chciało przyjąć posłannictwa Jezusowego.

    Wędrując i siejąc wiarę, Jakub dotarł na Półwysep Iberyjski, z uporem i odwagą ewangelizował pogańskie wioski miasta i miasteczka. Tak było z Saragossą, gdzie jak wskazują przekazy, jego starania przynosiły marne skutki. Wówczas objawiła mu się Matka Boża zstępująca z nieba i umocniła go w dalszej pracy apostolskiej.

    Droga do Composteli jest w wielu miejscach oznaczona muszlą św. Jakuba, która jest także symbolem pielgrzymów.
    Droga do Composteli jest w wielu miejscach oznaczona muszlą św. Jakuba, która jest także symbolem pielgrzymów
    | Fot. Adobe Stock

    Do Jerozolimy jednak wrócił, podstępnie wezwany przy króla Heroda Agryppę I, aby objąć biskupstwo i… został ścięty mieczem za swoją wiarę.

    Dwóch wiernych uczniów wiedziało, że życzeniem Jakuba było, aby spocząć na hiszpańskiej ziemi, którą sobie umiłował. Wykradli więc ciało Apostoła i wypłynęli łodzią na morze. Po wielu dniach i nocach łódź miotana wiatrami i falami dotarła do wybrzeży hiszpańskiej Galicji i płynąc w górę rzeki Ulla, dotarła do Padron. Ciało Apostoła złożono na wzgórzu Libredon.

    Jednak wkrótce zapomniano o grobie. Dopiero osiem wieków później mnich Pelayo, wiedziony spadającą gwiazdą, odnalazł grób św. Jakuba. Teren ten nazwano Compostela, co znaczy pole gwiazdy (campus stellae). Od tego czasu miejsce to zaczęli nawiedzać pielgrzymi ze wszystkich stron świata. I do dziś snują się tam tłumy.

    Z Porto w Portugalii przemieściłam się do Hiszpanii, skąd zaczęła się moja caminowa ścieżka
    | Fot. archiwum Brendy Mazur

    Drogi Jakubowe

    Na przestrzeni wieków do grobu św. Jakuba zmierzali przyszli święci oraz królowie, wielcy intelektualiści, ale też zwykli, prości ludzie. Pielgrzymowali, by odpokutować za grzechy lub wyprosić szczególne łaski. Powstała więc w całej Europie sieć dróg prowadzących do Santiago de Compostela, które zbiegały się na terenie Hiszpanii.

    Najważniejszy i najstarszy szlak prowadził z Francji, nazwano go Królewskim Szlakiem. Dziś jest ich znacznie więcej. Przemierzając pątnicze drogi od progu własnego domu do Santiago i z powrotem, pielgrzymi niejednokrotnie podupadali na zdrowiu, umierali. Stąd na trasie powstawały szpitale, schroniska dla pielgrzymów, a także cmentarze. Te stare cmentarze na trasie wprawiały mnie w niemy zachwyt.

    Atlantyk – mogłam go doświadczyć tylko podczas trasy przed Portugalię
    | Fot. archiwum Brendy Mazur

    Po co współczesny człowiek wyrusza na Camino?

    Myślę, że po to, by zatrzymać czas, spotkać Boga, odkrywać sens życia, odnaleźć siebie i drugiego człowieka, „posprzątać” swoje wnętrze. Camino – magiczne miejsce, gdzie uświadamiasz sobie, jak niewiele potrzeba do szczęścia. Wystarczy droga, która jest nadzieją i niewiadomą zarazem.

    Nie troszczysz się o nic, cały dobytek nosisz na plecach, nie myślisz, co będzie jutro, za godzinę, za chwilę. Nieważne, co będziesz jadł, gdzie będziesz spał. Jesteś szczęśliwy i wolny. W twoim sercu jest pokój. I tak było ze mną, gdy samotnie przemierzałam swoje Camino Portugues.

    Camino rozpoczęłam już w Krakowie, skąd miałam odlot do Porto. Przyjaciółka Krysia, którą znam od czasów młodości, zaproponowała, abym u niej pomieszkała do czasu wylotu samolotu. To był pierwszy anioł, a właściwie anielica na mojej drodze. Krysia jest pogodna, optymistyczna i ma swoje „koneksje” z Bogiem. Utwierdziła mnie, że będę bezpieczna i doznam wszelkich darów tej drogi. Powiedziała, że będzie ze mną duchowo w tej podróży, będzie się modlić w mojej intencji.

    Drugą osobą, która zaraziła mnie optymizmem i odwagą, była Urszula, niesamowita kobieta, która drogi Jakubowe przebyła już wiele razy – moja instruktorka, która udzielała mi wszelkich rad, zmniejszając zawartość plecaka do nader skromnego ekwipunku. Dała mi na drogę przewodnią muszlę, która jest znakiem każdego pielgrzyma. To ona właśnie namówiła mnie na samotne Camino. I od niej też usłyszałam: „Dasz radę!”. Z takim nastawieniem wyruszyłam.

    Muszla przewodnia jest znakiem każdego pielgrzyma. Ja swoją dostałam od Urszuli, mojej caminowej intruktorki
    | Fot. Adobe Stock

    Dzień wylotu

    To był bardzo upalny dzień. Żar lał się z nieba. Ktoś powiedział, że pierwszy dzień wędrówki jest trudniejszy od wejścia na Świnicę z Zakopanego. I to prawda. Kiedy podniosłam swój załadowany „minimalistycznie” plecak, poczułam taki ciężar, że od razu naszła mnie myśl, czy naprawdę dam radę pokonać te kilometry… Ale pogoda sprawiła, że emocje opadły.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Przede mną droga, moja droga. Myślę o nieżyjącym synu, z którym miałam wybrać się… kiedyś. Wierzę, że wszystko będzie dobrze. Wiem też, że wiele osób myślami jest ze mną. To dodaje mi sił. W duszy czuję ogromną radość. Wczoraj jeszcze zastanawiałam się nad swoim wiekiem i doszłam do wniosku, że ja nie mam lat. To ważne odkrycie – fantastyczne [śmiech].

    Z Porto w Portugalii przemieściłam się do Hiszpanii, skąd zaczęła się moja caminowa ścieżka. Ale nie było łatwo trafić na nią, a GPS w komórce też się nie wykazał. Z motelu w wielkim mieście Vigo wychodzę świtem, na ulicach nie ma prawie nikogo, pytam o drogę, nikt nic nie wie, aż widzę dziewczynę z plecakiem. Ona wskazuje mi drogę w lewo i mówi, że podąży za mną wkrótce, bo czeka na męża.

    Po przejściu jakichś 500 metrów pojawia się szczuplutki sympatyczny staruszek i stanowczo mnie zawraca, wskazując przeciwny kierunek! Stanęłam, wahając się, co zrobić, kiedy ten pan zdecydowanie wziął mnie za rękę i nawrócił. Zaufałam mu. Szedł obok mnie dłuższy czas i powtarzał: camino alla (co znaczy „tam”).

    Postanowiłam zrobić zdjęcie temu dziwnemu przewodnikowi, pstryknęłam i… nic nie wyszło. Nic – choćby kawałek chodnika, fragment ulicy. Nic. Za to zachowało się zdjęcie dalszej trasy narysowanej przez sympatycznego starszego pana. Podziękowałam i pożegnałam go serdecznie, myśląc – to jest kolejny anioł na mojej drodze. Stareńki anioł, bo jak mi pokazał na palcach, miał 88 lat! Kiedy się odwróciłam, aby mu jeszcze pomachać, zniknął, rozpłynął się we mgle.

    Stare cmentarze pielgrzymów zmarłych na trasie wprawiały mnie w niemy zachwyt | Fot. archiwum Brendy Mazur

    Kto mnie prowadził?

    Aniołów na mojej drodze pojawiło się jeszcze wiele. Bo wiecie co, zwykli ludzie na tej drodze zamieniają się w anioły.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Któregoś dnia, po przejściu ok. 20 kilometrów, stwierdziłam, że nie zostaję w mieście, do którego dotarłam i gdzie planowałam nocleg. Miałam jeszcze siły, aby iść dalej. Po przejściu paru kilometrów niebo zaczęło grozić. Naszły czarne chmury, zaczęło grzmieć i błyskać. Na szczęście doszłam do restauracji, której właścicielka prowadziła alberque (miejsca noclegowe dla pielgrzymów). Niestety, nie było miejsc.

    Zdecydowałam się iść dalej, bo według mapy za mniej więcej kilometr miał być następny hostel. Burza jednak wisiała na włosku. Zdecydowałam się wrócić do tej restauracji i ogłosiłam, że nie ruszę się stamtąd na krok, mogę nawet przesiedzieć noc na krześle.

    Nagle dotarły do mnie słowa, że znalazło się miejsce, bo ktoś z rezerwacji się nie zgłosił. Nie pytałam, gdzie mam ten nocleg, za ile, wykupiłam łóżko i udałam się do lokum. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam swoich współlokatorów. Byli to młodzi mężczyźni, śniadzi, przypominali uchodźców przekraczających nielegalnie granice. Zaniepokoiłam się nie na żarty…

    Okazało się później, że to przemili, kulturalni, nad wyraz grzeczni Portugalczycy w drodze do grobu św. Jakuba Apostoła. Zorganizowali parawan dla mnie, przyrzekli, że nie będą chrapać [śmiech]. Rozmawiali szeptem, chodząc na paluszkach. Wyszli rankiem, nawet nie słyszałam kiedy, bo spałam, twardo wierząc, że jestem bezpieczna.

    Polaków na trasie spotkałam niewielu. Bardzo mile wspominam małżeństwo z Puław, Jurka i Beatę, z którymi wymijaliśmy się w drodze, a raz nawet nocleg mieliśmy w tym samym miejscu.

    Pontevedra w Hiszpanii – tam zatrzymałam się na noc, śpiąc w tłocznym koedukacyjnym alberque, z 40 łóżkami. Dało się przeżyć
    | Fot. archiwum Brendy Mazur

    Camino portugalskie – miejsca nieoczywiste

    Camino portugalskie, którym ja podążałam, jest zwykle szlakiem „na pierwszy raz”. Przepięknym. Oferuje różnorodne krajobrazy, od wybrzeża Oceanu Atlantyckiego po urokliwe miasteczka i wiejskie tereny, lasy. Idąc z Baiona (ok. 130 km marszu do Santiago), nad Atlantykiem jest się dwa dni (Baiona–Vigo i Vigo–Redondela).

    Tam też ze smakiem zajadałam się hiszpańskim śniadankiem: kromką z marmoladą, rogalikami, churrosami, popijałam pyszną kawę. Zauważyłam, że niektórzy wcinają też dużą kanapkę z szynką serrano, popijając piwem. Piwo rankiem! Tak, czasami nawet 200-kilometrowe Camino z pielgrzymki przeobraża się w wędrówkę od baru do baru, ale i wtedy Bóg działa [śmiech].

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    W Redondeli szlak łączył się z centralnym i kolejnego dnia oceanowi zrobiłam goodbye. Dlaczego? Bo Santiago de Compostela, do którego podążałam, nie leży nad oceanem.

    Mijałam miasta: Arcade, Pontesampaio, Pontevedra (gdzie podziwiałam gotycki kościół Iglesia de Santa Maria la Mayor), tam też zatrzymałam się na noc, śpiąc w tłocznym koedukacyjnym alberque, z 40 łóżkami. Dało się przeżyć.

    Wędrując dalej przez pomniejsze wioseczki, podziwiałam charakterystyczne, galicyjskie spichlerze na wysokich nogach, z krzyżem u szczytu, domy ozdobione świętymi figurkami z ceramiki oraz kamienne krzyże i kapliczki stojące przy drogach i na podwórkach posesji. Na tym szlaku nie brak malowniczych miejsc. Im dalej od oceanu, tym więcej ciszy.

    Trasa przebiegała też przez oszałamiające lasy, gdzie można było zasmakować cienia, zapachu i spokoju. W Caldas de Reis, urokliwym miasteczku słynącym ze średniowiecznego mostu oraz z leczniczych wód termalnych, skorzystałam z dobrodziejstwa źródeł, poddając stopy naturalnemu masażowi.

    Dalej doszłam do Padron – to ostatni przystanek na trasie Camino Portugues przed wejściem do Santiago de Compostela. Miasto związane jest z legendą o łodzi, do której przywiązano ciało św. Jakuba. W mieście znajduje się kościół Santiago de Padron, w którym jest granitowy słup, do którego przywiązano łódź z doczesnymi szczątkami Apostoła. Następnego dnia, już ciągle w górę i w dół, i znów w górę. Było sporo lekkiej spinaczki, jakby Santiago było na jakiejś mitycznej górze.

    Większość trasy pokonałam sama. Jeśli idzie się samemu, nie można liczyć na towarzyskie pogaduszki. Udawało mi się jednak złapać kontakt z kilkoma osobami. Rozmawialiśmy o życiu, rodzinie, Bogu, przyrodzie. Nigdy o pracy, trudach, wojnach. Co jeszcze jest fajne w trasie – wbijanie pieczątek do paszportu pielgrzyma (na ich podstawie w Santiago w biurze przy katedrze otrzymuje się certyfikat potwierdzający pokonanie Drogi Jakubowej – musi się przejść minimum 100 km). Sympatyczne jest również pozdrawianie się na trasie: „Buen Camino” (Dobrej drogi!).

    Każdy pielgrzym, wchodząc do Santiago de Compostela, kieruje się wprost do monumentalnej katedry, w której znajduje się sarkofag skrywający relikwie św. Jakuba
    | Fot. archiwum Brendy Mazur

    Santiago de Compostela i słynna katedra

    Miasto Santiago należy do najpiękniejszych w Hiszpanii. Zbudowane jest ze złocistego granitu, a położone na skalistym płaskowyżu, które otaczają wzgórza. Każdy pielgrzym, wchodząc do tego urokliwego miasta, kieruje się wprost do monumentalnej katedry, w której – pod ołtarzem głównym – znajduje się sarkofag skrywający relikwie św. Jakuba. W głównej fasadzie widoczna jest monumentalna postać św. Jakuba. W jednej ręce trzyma on laskę podróżną, w drugiej – banderolę z napisem: „Me missit Dominus” („Pan mnie posłał”).

    Bardzo chciałam uczestniczyć w polskiej mszy świętej w tym historycznym miejscu, jednak nie spotkałam żadnej grupy polskiej z polskim księdzem. I wiecie, co się wydarzyło? Kiedy szukałam biura, gdzie wystawia się certyfikat, zapytałam o drogę księdza w białych szatach, który okazał się dominikaninem z Krakowa pełniącym posługę w nowo powstałej polskiej placówce na terenie placu katedralnego.

    Wskazał drogę i ponaglił mnie: „Niech się pani pośpieszy, za pół godziny odprawiam nabożeństwo”. I msza się odbyła, celebrowana dla sześciu osób! To był kolejny cud na mej drodze i kolejny anioł dominikanin.

    W Santiago miałam dwa noclegi, w Seminaria Menor – miejscu, w którym czuć ducha dawnych mieszkańców. Spałam na pryczy, w pojedynczej klasztornej celi, z sięgającymi dawnych czasów drewnianymi okiennicami, słuchając pięknych pieśni śpiewanych do późna w nocy przez braci zakonnych. Niezapomniane wrażenia…

    Po wizycie przy grobie św. Jakuba pielgrzymi mają zwyczaj udać się do miejsca uważanego przed wiekami za „koniec świata” – na przylądek Finisterre, co i mnie udało się zrealizować. W ostatni dzień pobytu w Santiago wykupiłam wycieczkę do nadmorskich historycznych wiosek: Finisterre (historyczny koniec świata), Muxia (z sanktuarium maryjnym i słynnym kamieniem abalar), Ezaro (z przepięknym wodospadem, który wpływa wprost do oceanu) oraz Costa da Morte, gdzie zjedliśmy najwspanialszy obiad na mojej trasie. Morska uczta.

    Jest zwyczaj, że gdy dotrze się na koniec świata, pielgrzym pali swoje ubrania czy buty i obmywa się w oceanicznej wodzie na znak przemiany. Odtąd staje się nowym człowiekiem.

    Jednak cuda dzieją się w drodze

    Każdy, absolutnie każdy, kto wraca z Camino, mówi, że „to trzeba przeżyć”. Niestety, nie da się opisać Camino w tak krótkiej relacji. Gdybym opisała szczegółowo, dzień po dniu, przecież nie poczujecie tego, co ja poczułam, dlatego poruszam waszą wyobraźnię i zachęcam do ruszenia w drogę.

    Czytaj więcej: Małgorzata Kozicz i Joanna Bożerodzka na szlaku Camino Lituano. „Pomaga wykrystalizować to, co najważniejsze”


    Droga św. Jakuba

    Nazywana często także po hiszpańsku Camino de Santiago – szlak pielgrzymkowy do katedry w Santiago de Compostela w Galicji w północno-zachodniej Hiszpanii. W katedrze tej, według przekonań pielgrzymów, znajduje się ciało św. Jakuba Większego, apostoła. Nie ma jednej trasy pielgrzymki, a uczestnicy mogą dotrzeć do celu jednym z wielu szlaków. Wedle tradycji – pielgrzymkę powinno się zacząć od progu własnego domu.

    Droga oznaczona jest muszlą św. Jakuba, która jest także symbolem pielgrzymów, i żółtymi strzałkami.

    Istniejąca od ponad tysiąca lat Droga św. Jakuba jest jednym z najważniejszych chrześcijańskich szlaków pielgrzymkowych, obok szlaków do Rzymu i Jerozolimy. Według legendy ciało św. Jakuba przewieziono łodzią do północnej Hiszpanii, a następnie pochowano w miejscu, w którym dziś znajduje się miasto Santiago de Compostela.

    Początki kultu religijnego w Santiago sięgają IX wieku. Przybycie pierwszego udokumentowanego pielgrzyma, francuskiego biskupa, Le Puy Godescalco, datuje się na rok 950. Ślady pielgrzymek z IX wieku znajdujemy na monetach Karola Wielkiego, jednak największe nasilenie ruchów pielgrzymkowych przypada na wieki XI–XIV.

    W wieku XII akt papieski uznał Compostelę za trzecie, po Jerozolimie i Rzymie, święte miejsce chrześcijaństwa. Wówczas Santiago stało się na równi z Rzymem i Jerozolimą jednym z trzech najważniejszych miejsc pielgrzymkowych zachodniej Europy.

    Pojawiła się nowa terminologia: pątnika udającego się do Santiago zaczęto nazywać peregrino, podobnie jak swoją nazwę miał pielgrzym udający się do Rzymu (romero) czy Jerozolimy (palmero). Pielgrzymów do grobu apostoła nazywano również kokijardami (od francuskiej nazwy muszli: la coquille).

    Dawniej pielgrzymowanie miało przede wszystkim charakter religijny. W wiekach średnich pielgrzymowano dla: umocnienia wiary, odbycia pokuty, spełnienia ślubowania, z prośbą o uzdrowienie lub w celach dziękczynnych. Wzorce zachowań rycerskich, obowiązujących w średniowiecznej Europie nakazywały czczenie miejsc świętych, a miasta i parafie wysyłały pielgrzymów w intencji ważnej dla danej społeczności, np. prosząc o koniec suszy lub, jak w przypadku miasta Perpignan w 1842 r., o ustąpienie dżumy.

    Źródło: Wikipedia


    Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 27 (75) 05-11/07/2025

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Niemiecka – dawne City Wilna

    To była ważna i nowoczesna na owe czasy ulica. To właśnie jej poświęcił cały długi rozdział drugiej części „Wileńskiego ABC” dr Waldemar Wołkanowski, znany i ceniony przez wilnian, i...

    Koło gospodyń wiejskich na litewskiej ziemi

    Brenda Mazur: Skąd pomysł na promowanie idei kół gospodyń wiejskich na Litwie? Alina Kuźmina: To jest niezwykle atrakcyjna idea! Dowodem na to jest 150 lat działalności kół gospodyń wiejskich (dalej:...

    „oCzajowany” Krakowem. Dawna stolica Polski w obiektywie krakusa Przemka Czai

    Z umiłowaniem i wprawnością oka Przemek Czaja dostrzega piękno Krakowa, również to mniej oczywiste. I opowiada historie, jakich nie znajdziecie w podręcznikach. Jak twierdzi przewodnik, od niepamiętnych czasów w Krakowie...