– Wiem, ile kosztowało to poświęcenia i inwestycji, żeby się tu znaleźć – mówiła tuż po przegranej 0:3 ze Szwecją i odpadnięciu z mistrzostw selekcjonerka Polek Nina Patalon. – Nasza reprezentacja z drużyny, która nie miała megawysokich standardów, stała się w pełni profesjonalną. Od organizacji po poziom sportowy, zmieniło się wszystko i nadal będzie się zmieniać. Musimy być świadomi, że na mistrzostwach Europy gra 16 najlepszych drużyn. Nam przyszło się mierzyć z drugą i piątą.
Sensacyjny awans
Wyprzedane bilety, wypełnione stadiony, świetna zabawa w strefach kibica w miastach gospodarzach i znakomita atmosfera na trybunach. Tak wyglądają dzisiaj duże turnieje kobiecej piłki nożnej, o czym w powszechnej świadomości w takich krajach, jak Polska czy Litwa, wciąż niewiele wiemy.
W Szwajcarii kobiece Euro 2025 widać na każdym kroku. Miasta są bogato udekorowane jego symboliką, informacje z mistrzostw dominują na czołówkach serwisów i okładkach gazet, a jakby komuś było mało, to w Lucernie na niektórych sygnalizatorach świetlnych zielony ludzik sygnalizujący możliwość przejścia przez jezdnię zmienił kształt na dziewczynę kopiącą piłkę! Szwajcarzy twierdzą, że tak dużej sportowej imprezy nie gościli u siebie od czasu pamiętnego mundialu w 1954 r., gdy w finale Niemcy sensacyjnie pokonali wielkich faworytów Węgrów 3:2, a mecz ten zapisał się w historii futbolu mianem cudu w Bernie.
Awans Polek do 13. edycji finałów kobiecego Euro, co nie udało im się nigdy wcześniej, był wielką niespodzianką. Biało-Czerwone w ubiegłym roku po raz pierwszy wystąpiły w najwyższej dywizji A Ligi Narodów, ale przegrały w niej wszystkie sześć spotkań. Dzięki grze na tym szczeblu mogły jednak wystąpić w barażach o wyjazd do Szwajcarii. Pokonały w nich najpierw Rumunię, a potem sensacyjnie dwa razy po 1:0 Austrię, od której wcześniej w Lidze Narodów dostały srogą lekcję. Potrafiły jednak wyciągnąć z niej wnioski i zrewanżować się pięknym za nadobne.
Już po losowaniu finałowych grup, w którym Polki losowane były z ostatniego, najsłabszego koszyka i trafiły do tzw. grupy śmierci z ośmiokrotnymi mistrzyniami Europy Niemkami oraz utytułowanymi Szwedkami i Dunkami, było jasne, że w Alpy pojadą raczej po kolejne doświadczenia niż sukcesy. Odważnie jednak zapowiadały, że nie chcą zadowalać się samym udziałem.
Porażka z podniesioną głową
Biało-Czerwone turniej rozpoczęły od meczu z Niemkami w Sankt Gallen. Zaprezentowały się w nim z bardzo dobrej strony, sprawiając wiele problemów faworytkom. Do przerwy był bezbramkowy remis.
Po niej z powodu urazu na boisko nie wyszła liderka polskiej defensywy Paulina Dudek, zawodniczka francuskiego PSG. Bez niej obrona Polek dała się dwa razy zaskoczyć, ale podopieczne Niny Patalon do końca szukały swoich szans choćby na honorowego gola. Niestety, żadnej z dwóch dobrych okazji nie wykorzystała wykonująca tytaniczną pracę kapitan drużyny i największa jej gwiazda Ewa Pajor, napastniczka wielkiej Barcelony. – Walczyłyśmy od samego początku do końca. Jesteśmy dumne z tego, jak się zaprezentowałyśmy – mówiła Pajor po ostatnim gwizdku.
Pochwał swoim zawodniczkom nie szczędziła także selekcjonerka. – Powiedziałam im, że jestem z nich dumna za to, jaką wykonały pracę. Ten mecz wyglądał dobrze. Była determinacja i ogromne poświęcenie. Każda piłkarka dała z siebie bardzo dużo. To trzeba docenić – mówiła Patalon.

| Fot. Jarosław Tomczyk
Z optymizmem w przyszłość
Drugi mecz ze Szwedkami, rozegrany w Lucernie, już tak dobrze Polkom nie wyszedł. Rywalki od początku zepchnęły je do obrony, która pozbawiona Dudek nie była tak kompaktowa i szczelna jak w spotkaniu z Niemkami. Polki się starały, walczyły, bez wątpienia dały z siebie wszystko, ale przegrały jednoznacznie 0:3.
– Jesteśmy smutne – mówiła po zejściu z murawy Pajor. – Dałyśmy z siebie sto procent, wiedziałyśmy, jaką jakość mają rywalki, z którymi się tu mierzymy. Zbieramy doświadczenie, które wiem, że zaowocuje w przyszłości.
– Powiedziałyśmy sobie po meczu, że nie zawsze jesteś zwycięzcą, kiedy wygrywasz – komentowała z kolei Adriana Achcińska, występująca na pozycji pomocniczki. – Zwycięzców charakteryzuje to, że się nie poddają, idą dalej. Nasza drużyna też nigdy się nie poddaje i będziemy szły do przodu. Dzisiaj głosy będą różne, bo przegrałyśmy 3:0, ale wiem, jaką ta drużyna przeszła drogę wzlotów i upadków, i już samo to, że tu jesteśmy, bardzo doceniam, ale chcemy więcej.
Nina Patalon odpadnięcie z turnieju komentowała z charakterystycznym dla siebie spokojem: – Powinniśmy spojrzeć przez pryzmat tego, że w pierwszym meczu reprezentacja zagrała naprawdę imponująco, wlała dużo nadziei, ale tu trzeba zagrać co najmniej trzy mecze. A żeby nagrać trzy mecze, a nie jeden, to w Polsce nie może być 30 tys. piłkarek, tylko 150 tys., jak w Szwecji i Niemczech. Nie ma innego sposobu na postęp jak dalsza ciężka praca, ale i ona nie daje gwarancji sukcesu, a jedynie szansę na niego. Potrzebujemy cierpliwości i zrozumienia długoterminowych procesów działań. Wszelkie działania rozwijające piłkę kobiecą w Polsce rozpoczęły się w 2019 r., więc jeśli po tych sześciu latach dzisiaj chcemy być mistrzem świata czy Europy, to musimy się zastanowić, czy rzeczywiście racjonalnie na to wszystko patrzymy.
Ostatni mecz w turnieju, z Danią, którego stawką będzie już tylko honor, Polki rozegrają w sobotni wieczór 12 lipca w Lucernie. – Jestem pewna, że znów damy z siebie wszystko i będziemy walczyć o zwycięstwo dla naszych kibiców, którzy niesamowicie nas tu wspierają. Jesteśmy w Szwajcarii, a czujemy się, jakbyśmy grały u siebie – powiedziała przed nim Ewa Pajor.
Czytaj więcej: Finał piłkarskich ME kobiet — w przedsmaku wielkiej fiesty!

| Fot. Jarosław Tomczyk
Jarosław Tomczyk, korespondencja z Lucerny
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 28 (78) 12-18/07/2025