Wojna polsko-rosyjska 1920 r. zakończyła się dla Polski obroną niepodległości. Była jednak wielką porażką informacyjną. Polska nie potrafiła przekonać świata, że musi przetrwać. „Łapy precz od Rosji!” – grzmiały nagłówki w Czechosłowacji, Niemczech, Wielkiej Brytanii. W Polsce dziwowali się – przecież to bolszewicka Rosja napadła na Polskę, jakie „łapy precz od Rosji”?!
Wojna polsko-rosyjska pokazała, że nawet wojna obronna może być „nieświętą wojną”, jeśli zaniedba się zwalczanie wrogiej propagandy.
Nie będę pisał o samej wojnie, manewrach Tuchaczewskiego, odpowiedzi Piłsudskiego i Rozwadowskiego. Będę pisał o wojnie informacyjnej. Tę Polska w 1920 r. zdecydowanie przegrała. Niżej wyjaśnię też, dlaczego zamiennie używam nazwy „wojna polsko-bolszewicka” i „wojna polsko-rosyjska”.
Przypomnijmy, od czego się zaczęło
W 1920 r., w lutym, bolszewicka Rosja właściwie już kończyła wojnę domową. „Biali” („biełyje”), czyli pozostałości caratu, dogorywali. Jednak Rosja nie zamierzała tracić impetu.
Piszę „Rosja”, ponieważ oficjalnie była to Rosyjska Federacyjna Socjalistyczna Republika Sowiecka. Nawet w krótkotrwałej „Litewsko-Białoruskiej Republice Sowieckiej” (tzw. LitBieł) wszelkie władze rejonowe podlegały centralnie Rosji – i to oficjalnie, bez krycia się. Zatem wojna polsko-bolszewicka była wojną faktycznie polsko-rosyjską.
Włodzimierz Lenin w lutym 1920 r. wysyła telegram nakazujący, aby zacząć przygotowywać się na napaść na Polskę. Początek wojny przewidywano na pierwsze dni lata. Wtedy są ku temu najlepsze warunki – jest już trawa dla koni, nie trzeba walczyć z mrozem, nie ma roztopów, tak zwanej „raspucicy”, „biezdaraży”, a po polsku – „bezdroża”.
Józef Piłsudski, naczelnik państwa polskiego, przewidywał, że Rosja wcześniej czy później zaatakuje. W końcu głosiła hasła o „światowej rewolucji”, a po drugie – nigdy nie zrzekła się terenów Polski i Litwy, sugerując, że odrodzone Rzeczpospolita Polska i Republika Litewskie te tereny okupują. No i gromadziła coraz większą armię, której było przy granicy więcej i więcej.
„Ręce przecz od Rosji!”
Rosja w 1920 r. zaatakowała Polskę bez wypowiedzenia wojny. Wydawałoby się, że propagandowo bolszewicy są na przegranej pozycji. Oto napadają sąsiedni kraj mimo głoszonego przez siebie pokoju (Lenin odmieniał słowo „pokój” przez wszelkie przypadki, mówił o zaprzestaniu „propagandy wojny”, ale wcześniej też sugerował, że należy deklarować to, czego wymaga akurat ten etap gotowości do wojny).
W dodatku armią bolszewicką dowodzili carscy oficerowie, sam Tuchaczewski był szlacheckiego pochodzenia, Włodzimierz Lenin też.
Z kolei w Polsce rządem kierował Wincenty Witos pochodzący z chłopstwa. Samo Wojsko Polskie składało się z robotników i chłopów, było więc bardziej armią chłopsko-robotniczą niż armia chłopsko-robotnicza Rosji. Bitwa Warszawska była zwycięstwem nie elit, ale narodu.
Polacy zaniedbali tyły
Jednak Polacy mimo to przegrali informacyjną wojnę. W jaki sposób? Zaniedbali tyły. Aktywną agitację do obrony i zwalczanie agentur zaczęto dopiero, gdy wróg zbliżał się do Warszawy. Poczyniono też dużo błędów polityki informacyjnej na arenie międzynarodowej. Nie relacjonowano wystarczająco aktywnie okrucieństw, które niesie za sobą bolszewicka armia, nie tłumaczono krajom, co się stanie z Europą po upadku Polski.
Wydawało się, że los Polski jest przesądzony. Walczyliśmy sami, wojsk bolszewickich było więcej. Świat popierał raczej Kraj Rad niż „bękarta wersalskiego”, „karła polskiego imperializmu”, Polskę. Polska więc dążyła do negocjacji pokojowych.
Lenin jednak komunikował jasno – jakiekolwiek negocjacje są możliwe tylko, jeśli Polska zostanie okrojona do dawnej Kongresówki (czyli Królestwa Polskiego podległego Rosji utworzonego po 1815 r.). Dodatkowo Polska miałaby rozbroić całkowicie Wojsko Polskie, stworzyć ze swojego kraju „strefę zdemilitaryzowaną”. Czyli – oddajcie terytoria, rozbrójcie wojsko, powołajcie „przyjazny rząd”, a może będziemy mieli pokój.
Co gorsza, Polska nie miała dobrych relacji z sąsiadami. Litwa podpisała z bolszewikami umowę, o której pisaliśmy w poprzednim wydaniu magazynowym dziennika „Kurier Wileński”. Czesi natomiast chcieli „normalnych stosunków” z Rosją, co zresztą otwarcie komunikował szef czechosłowackiej dyplomacji, Edvard Beneš. Liczyli na korzyści gospodarcze, w których Polska im przeszkadzała.
Polska – „zagrożenie dla pokoju na kontynencie”
Czeska prasa grzmiała: „przestańcie dawać broń, a nie będzie wojny”. Czescy kolejarze blokowali tranzyt broni, nawet tej, którą Rzeczpospolita Polska kupiła za gotówkę. Nic z Czechosłowacji do Polski nie wyjechało. Wspomniany dyplomata Beneš przed Ligą Narodów nazwał Polskę zagrożeniem dla pokoju na całym kontynencie. Oczywiście w tle był spór o Śląsk Cieszyński na południu Polski. W dniu 10 lipca 1920 r. (czyli prawie miesiąc przed Bitwą Warszawską) zmuszono premiera Władysława Grabskiego (który na krótko zastąpił Wincenta Witosa), by podpisał umowę dotyczącą Śląska Cieszyńskiego.
Umowa miała takie warunki: Polska zgadza się uszanować jakiekolwiek decyzje dotyczące Śląska Cieszyńskiego podjęte przez mocarstwa, a Czechosłowacja będzie neutralna w kwestii wojny polsko-bolszewickiej i pozwala na tranzyt broni. Czyli leżącego dodatkowo obrabować, bo nie odda. Umowa została podpisana. Dzień po podpisaniu Czechosłowacja została poinformowana, że umowa rozstrzygnięta będzie na ich korzyść, aby się nie martwili.
Czesi jednak dalej blokowali transport, zasłaniając się „wspieraniem pokoju”, a Beneš tłumaczył, że Polakom w Rosji będzie nawet lepiej.
Ostatecznie mocarstwa zdecydowały 28 lipca. Do Czechosłowacji poszedł region przemysłowy, ze stutysięczną ludnością polską. Był to bolesny cios dla walczących Polaków, którym na usta cisnęły się porównania do „czwartych rozbiorów Polski” czy „wiwisekcji na żywym ciele narodu”. Polska broniła się w dramatycznych okolicznościach. Rosja jest bliska likwidacji polskiego państwa, a świat już dzieli jej terytorium…

| Fot. Apolinary Klonowski
Polak-Węgier dwa bratanki
Inna była postawa Węgier. Węgrzy, powołując się na swój interes, jak i tradycje przyjaźni, przekazywali broń. Rozważano nawet wysłanie jednostek, których Węgrzy sami mieli mało, jednak o ile Rumunia broń przepuszczała, o tyle wojska byłyby już sprawą skomplikowaną.
Węgrzy wysłali ok. 21 mln sztuk amunicji. Dotarły do polskich Skierniewic 12 sierpnia, ledwie trzy dni przed decydującą bitwą nad Wisłą. Madziarzy ogołocili swoje magazyny, przekazali własne zapasy, a jeden z zakładów przez dwa tygodnie produkował amunicję wyłącznie na potrzeby Wojska Polskiego. Do Węgrów nie przemówiła propaganda, że „wojna się skończy, gdy Polacy przestaną otrzymywać broń”.
Marian Zdziechowski, profesor Uniwersytetu Stefana Batorego (dzisiaj Uniwersytet Wileński), oceniał, że Polacy i Węgrzy jedyni w Europie trafnie rozpoznali zagrożenie ze strony komunizmu.
„Skorumpowana, upadła Polska…”
Tymczasem broń z Zachodu nie przyszła. Na miejscu była obecna misja wojskowa gen. Maxime’a Weyganda. Jednak wysyłana przez Francję broń nie docierała – Niemcy nie przepuszczały, bo czekały na granicę niemiecko-rosyjską, a brytyjscy i niemieccy stoczniowcy (także w Wolnym Mieście Gdańsku) strajkowali i blokowali transporty z bronią. „Biała burżuazyjna Polska” miała upaść.
Swoją pracę prowadziły też władze Komitetu Wykonawczego III Międzynarodówki z siedzibą w Moskwie, które rozprowadzały informacje, że w Polsce kwitnie korupcja, państwo jest upadłe, ludzie żyją w nim źle, wszystko idzie na wojnę, a to wszystko na spracowanych karkach robotników i chłopów. Tymczasem pod Warszawą, ratując ojczyznę, przelewało krew właśnie prawdziwie chłopsko-robotnicze Wojsko Polskie…
Nagła zmiana postawy świata
Polska w 1920 r. przegrała wojnę informacyjną, ale nie przegrała całej wojny – tylko o włos. Dlatego też Bitwę Warszawską nazywa się „cudem” (choć nie tylko dlatego).
Sytuacja informacyjna Polski zmieniła się pod wpływem niespodziewanego. Pod Warszawą udało się wroga rozbić i pogonić. Gdy Rosjanie uciekali przed polską szablą, Czesi zaczęli się martwić „szybkimi postępami Rosjan”, Niemcy zaczęli się niepokoić o „prawdziwe zamiary bolszewików”, a gdańscy dokerzy zaczęli wyładowywać przysyłany sprzęt.
Sprawdziła się zasada, że o wiele łatwiej jest stanąć po stronie wygrywającej ofiary niż po stronie przegrywającego bandyty.
Po układzie w Rydze nastąpił pokój, ale nie był to pokój sprawiedliwy, tylko pokój na kupienie czasu. Po stronie rosyjskiej zostało ponad milion Polaków. Rosja zobowiązała się ich nie krzywdzić – wszystkie podpisane przez siebie zobowiązania złamała. Polacy pozostawieni po stronie rosyjskiej byli głodzeni, wywożeni, mordowani na miejscu w liczbach, które trudno jest pojąć umysłem.
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym dziennika „Kurier Wileński” Nr 32 (90) 09-15/08/2025