Leszek Wątróbski: Na Łotwie żyje obecnie ok. 55 tys. etnicznych Polaków i działają trzy polskie szkoły: w Rydze, Rzeżycy i Dyneburgu. Jak działa gimnazjum w Dyneburgu?
Halina Leskowska: W polskich szkołach na Łotwie językiem wykładowym jest język łotewski. W języku polskim nauczamy natomiast języka polskiego, literatury polskiej i historii oraz opcjonalnie także wiedzy o społeczeństwie i geografii. Nasza szkoła w Dyneburgu została otwarta w 1991 r. pod nazwą: Polska Szkoła Średnia im. J. Piłsudskiego. Na początku była to Polska Szkoła Podstawowa w Dyneburgu, potem Średnia, dopiero w 2008 r., po renowacji, dostaliśmy nazwę: Państwowe Gimnazjum Polskie im. Józefa Piłsudskiego w Daugavpils (Dyneburg). Obecna siedziba szkoły została uroczyście oddana do użytku 7 listopada 2008 r. Mieścimy się w centrum miasta, przy ul. Warszawskiej nr 2, w bezpośrednim sąsiedztwie soboru Świętych Borysa i Gleba. Mamy dobre relacje z merem, mocne wparcie z Polski i prowadzimy liczne projekty.
Wasze gimnazjum jest od lat wizytówką miasta.
Nazywamy się gimnazjum, ale to jest nazwa przedwojenna. W łotewskim systemie nauczania gimnazjum obejmuje klasy od 7 do 12. U nas jest trochę inaczej. Mamy dzieci od klas pierwszych do 12 – w wieku od 7 do 19 lat. W naszej szkole mieliśmy w roku szkolnym 2024/2025 dwadzieścia pięć kompletów klas, łącznie 510 uczniów. Jesteśmy w ścisłym kontakcie ze wszystkimi dyrektorkami szkół polskich na Łotwie i z przedszkolem, z którym blisko współpracujemy. Tu, w Dyneburgu, jest bowiem tendencja, aby łączyć przedszkola ze szkołami z racji dużego niżu demograficznego. I jeżeli pięć lat temu rodziło się ponad 500 dzieci, to dziś jest ich już tylko 300 rocznie. Niż demograficzny na całej Łotwie jest dziś niestety bardzo wysoki. Mamy też ścisły kontakt z dyneburskim Domem Polskim. Tam nasze dzieci chodzą i pogłębiają znajomość języka polskiego. Prowadzimy program nauki języka polskiego jako ojczystego od pierwszej klasy. Wiemy, że pierwsze lata nauczania w szkole są bardzo ważne dla wszystkich dzieci. Dlatego także w naszej świetlicy prowadzone są liczne koła zainteresowań w języku ojczystym. Mamy zespół tańca ludowego „Kukułeczka”, założony w roku 1991 przy Centrum Kultury Polskiej, oraz kółka teatralne, zespół wokalny „Barwy Daugawy”, chór „Promień”, dziecięcy klub „Szkolna Chatka”, Klub Polskich Kobiet, Klub Seniora i bibliotekę polską. Mamy drużynę harcerską. Przyznajemy specjalne medale za wkład w rozwój szkoły. I aby na nie zasłużyć, dzieci muszą się naprawdę napracować.
A co z patronem waszej szkoły i jego rolą w wychowaniu uczniów?
Szczególnie dla młodszych dzieci ważny jest Marszałek, a dla tych dzieci Marszałek na koniu, jak oni mówią, jest „wojenny”. Dla chłopców nasz patron to wielka frajda. Liczy się to, że był wszechstronny i miał różne zainteresowania. W klasach starszych, szóstej i siódmej, pogłębiamy wiedzę i wyjaśniamy, czym jeszcze Marszałek się interesował. I tu nasi uczniowie wpadli na ciekawy pomysł, aby dzień patrona szkoły, kiedy wręczane są medale, wykorzystać jako okazję do rozstrzygnięcia finału konkursu o Marszałku.
Pracuje Pani w dyneburskiej szkole już blisko 30 lat.
Dokładnie od lat 28. Zaczynałam tu pracę jeszcze jako studentka naszego uniwersytetu w Dyneburgu. W tamtych czasach kształcono nas na polonistów. Dyrektorką szkoły zostałam 13 lat temu. Początki były skromne, a dziś mamy do dyspozycji dwa, a nawet trzy budynki, jeśli weźmiemy pod uwagę ich adresy.

| Fot. Leszek Wątróbski
Ilu nauczycieli pracuje w Pani szkole?
Mamy 57 nauczycieli i 28 pracowników technicznych. Łotwa cierpi na brak nauczycieli przedmiotów ścisłych: matematyki, fizyki i chemii. My akurat takich mamy. Ale oni muszą pracować na więcej niż cały etat. Pensum nauczycielskie i pełny etat wynosi 36 godzin tygodniowo, w tym 24 godziny przy tablicy. I za to nauczyciel otrzymuje 1500 euro brutto. Jedną trzecią tej kwoty zabierają nam podatki. Za pensje nauczycielskie odpowiada ministerstwo. Samorząd lokalny ponosi jedynie finansowe obciążenia związane z utrzymaniem placówki, płaci za media.
Zaniepokoiło nas, że w łotewskiej ustawie oświatowej przyjęto, iż nauka w szkołach ma być prowadzona wyłącznie po łotewsku. Zgodnie z nowymi przepisami na poziomie szkół jest wdrażany proces przechodzenia na język łotewski w nauczaniu wszystkich przedmiotów. Także w przedszkolach ma zostać wyłącznie łotewski. Generalnie posunięcie władz Łotwy oznacza wyraźne ograniczenie pola działalności szkół mniejszości narodowych. Ale dzięki temu, że mamy umowę zawartą pomiędzy Polską i Łotwą w dziedzinie kultury, edukacji i sportu, pozwolono nam prowadzić lekcje języka polskiego, ale w ramach tych samych godzin. Im dziecko młodsze, tym ma więcej godzin. Zmniejszono nam wprawdzie w programach liczbę godzin polskiego, ale nie zabroniono prowadzić zajęć fakultatywnych, i tym nadrabiamy. Liczba lekcji polskiego jest różna i zależy od klasy. W klasie pierwszej cztery godziny tygodniowo, w klasie drugiej możemy dać pięć godzin, a w XII to dwie godziny, jeśli to klasa z kursem niepogłębionym.
Prowadzimy też pogłębiony kurs tłumacza – z lekcjami polskiego, francuskiego, angielskiego i niemieckiego od czwartej klasy. Zostawiliśmy, na życzenie rodziców, fakultet rosyjskiego w siódmej klasie, bo warto także znać cyrylicę. Tego języka uczyć się mogą wyłącznie chętni. Mamy ponadto różne programy: podstawowy, średni i specjalny, dla dzieci, które mają problemy z kręgosłupem – czyli zdrowotne. Mamy tu na miejscu fizjoterapeutę, który prowadzi zajęcia korekcyjne.
A co z religią? Czy jest nauczana w waszej szkole?
Prowadzimy fakultet z lekcjami religii, obowiązkowy dla uczniów do klasy trzeciej. Mam nauczycielkę z ORPEG [Ośrodka Rozwoju Polskiej Edukacji za Granicą], która przyjechała tu 24 lata temu i wyszła za mąż. Ona ma oficjalne prawo nauczania religii i zgodę tutejszego biskupa. Dzieci w trzeciej klasie mają jedną godzinę tygodniowo lekcji religii. A ci, którzy przygotowują się do pierwszej komunii, mają jeszcze drugą. Nasza szkoła przygotowuje polską grupę dzieci do pierwszej komunii. W tym roku było 45 dzieci, a wszystkich trzecioklasistów mieliśmy 60. Od klasy czwartej nie ma już obowiązkowych lekcji religii. Wcześniej można było wybierać pomiędzy religią i etyką. Mamy też kapelana w szkole, który prowadzi u nas rekolekcje. Młodzież uczestniczy ponadto w nabożeństwach z okazji świąt Bożego Narodzenia czy Wielkanocy, prowadzi też nabożeństwa drogi krzyżowej.
W Dyneburgu funkcjonują też inne szkoły narodowościowe.
Choćby w Rydze: litewska, żydowska, białoruska i ukraińska. Rosjanie takiej szkoły nie mają. Łotysze wykreślili całkiem język rosyjski z mapy języków na Łotwie. A Dyneburg to miasto mówiące po rosyjsku, nie dlatego, że jego mieszkańcy są prorosyjscy. We mnie rosyjski wmuszano, bo w domu rozmawialiśmy wyłącznie po polsku. Kiedy już poszłam do szkoły, w wieku sześciu lat, to dopiero wtedy musiałam uczyć się rosyjskiego.
Często tłumaczę – i w kuratorium, i w ministerstwie – że słowiańska natura jest taka, że jeżeli nam się zabroni nauki jakiegoś języka, a każe uczyć się drugiego, to zawsze stawiamy opór. U nas w rodzinie np. zachował się język polski tylko dzięki temu, że nauczyciele zabraniali nam rozmawiać w tym języku. Dzieci w naszej szkole nie muszą mieć polskiego pochodzenia. Nasi uczniowie należą do ośmiu różnych narodowości. W mieście przeważają zdecydowanie małżeństwa mieszane. Rodziny są także często podzielone wyznaniowo – np. ojciec prawosławny, matka katoliczka. Jedno dziecko jest, jak ojciec, prawosławne, a pozostałe, jak matka – to katolicy. Mam też w szkole starowierców. To, że są różni, w życiu codziennym zupełnie im nie przeszkadza.
W jakim języku rozmawiają Pani uczniowie na przerwach?
Nasze dzieci rozmawiają na przerwach po rosyjsku. Ale jeśli zapyta się je po polsku, to natychmiast przechodzą na polski. Tu nie chodzi o sam język, również o kulturę. Nasza mieszanka językowa ma swoje plusy i minusy. U mnie w szkole dzieci nie potrafią przeklinać, bo nie uczymy tego na lekcjach polskiego. Teraz, dzięki internetowi, szybko się uczą…

| Fot. Leszek Wątróbski
Macie tu w szkole uczniowski samorząd.
Nazywamy go uczniowskim parlamentem i wszyscy uważamy, że robi dużo dobrego. Oczywiście, nie wszystkie jego inicjatywy czy pomysły da się wesprzeć. Niektóre przekraczają możliwości szkolnego budżetu. Duży nacisk kładziemy na aktywność społeczną, aby uczniowie nie skupiali się na samej nauce. Mamy możliwość prowadzenia w szkole projektów. Jednym z nich jest szkolenie liderów, co dziś jest bardzo na czasie. Efekty działań parlamentu uczniowskiego były widoczne podczas zakończenia roku szkolnego, gdy wręczano dyplomy przyznawane za prace społeczne wraz ze złotymi i srebrnymi cenzurkami, odpowiednikami polskich świadectw z paskiem. W ten sposób zachęcamy uczniów do aktywizmu, do zaangażowania społecznego.
Czy szkoła stawia uczniom granice, czy pozwalacie im na wszystko?
Są oczywiście pewne granice, które określają konkretne przepisy. Nie tylko pilnujemy, ale i tłumaczymy dlaczego tak, a nie inaczej. Przykład – pozwalamy im przyjeżdżać do szkoły na swoich rowerach. Ale jednocześnie uczymy ich, by na szkolnym podwórku swoje pojazdy prowadzili, by na nich nie jeździli. Zwracamy uwagę, że podczas jeżdżenia po podwórku mogą komuś wyrządzić krzywdę. Dotyczy to dzieci z młodszych klas. Starsi sami już to rozumieją. Kiedy rozmawiamy z dziećmi w cztery oczy, to można się z nim dogadać i im wszystko wytłumaczyć. Gdy jest ich więcej, próbują imponować i się popisują.
Walczymy teraz z telefonami. Łotwa jest tym państwem, które wcześniej na wszystko pozwalało, lecz teraz próbuje wrócić do punktu wyjścia. Od 31 maja br. weszło prawo, że uczniom klas I–VI w szkole nie wolno korzystać z telefonu. Rada naszej szkoły zdecydowała, że przepis ten będzie dotyczył klas I–IX. Teraz uczniowie będą zostawiali telefony wyłączone na czas lekcji w swoim tornistrze. Będzie można go wyjąć tylko w czasie posiłku w szkolnej stołówce, aby np. zeskanować kod.
Porozmawiajmy jeszcze o polskich korzeniach Pani Dyrektor.
Z domu jestem Krumplewska. Urodziłam się na Białorusi w Widzach. Ochrzczona zostałam na Litwie, bo takie były wówczas czasy. W wieku sześciu lat rodzice przenieśli się do Dyneburga. Mam dwóch braci – Tomasza i Eduarda. Moja babcia opowiadała mi, skąd jej znajomość języka polskiego, francuskiego, niemieckiego. Po rosyjsku pisałam jej listy. Mam dwoje dzieci: 31-letniego syna i 25-letnią córkę. Oboje są absolwentami uniwersytetu w Dyneburgu i rozmawiają po polsku.
Trwa właśnie intensywna modernizacja Państwowego Gimnazjum Polskiego im. Józefa Piłsudskiego w Dyneburgu. To ważna inwestycja dla polskiej społeczności na Łotwie, która pozwoli dostosować szkołę do współczesnych standardów i stworzyć jeszcze lepsze warunki nauki dla uczniów. Projekt obejmuje m.in.: renowację schodów wewnętrznych, wymianę daszków nad wejściami i odnowienie elewacji, remont węzła wejściowego od strony dziedzińca, modernizację sanitariatów na czwartym piętrze oraz wymianę żaluzji w salach lekcyjnych i na poddaszu. Z wkładu własnego szkoła przeprowadzi także drobne naprawy i prace wykończeniowe, które poprawią funkcjonalność pomieszczeń.
Modernizacja prowadzona jest we współpracy z samorządem miasta Dyneburga (Daugavpils). Projekt został sfinansowany przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w ramach konkursu „Infrastruktura Polonijna 2025”, a jest realizowany przy wsparciu Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie” im. Jana Olszewskiego.
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym dziennika „Kurier Wileński” Nr 34 (95) 23-29/08/2025