Honorata Adamowicz: Jak to się stało, że trafił Pan do tego samego teatru co mama?
Tomasz Sokołowski: Moi rodzice poznali się właśnie w tym teatrze. Teatr był więc w naszej rodzinie od zawsze. Ja i moja siostra mieliśmy okazję uczestniczyć w sztukach już od najmłodszych lat. Zaczynało się od mniejszych ról, a z czasem przechodziło się do tych bardziej wymagających.
Co najbardziej pociąga Pana w pracy aktora?
Przede wszystkim praca z ciekawymi ludźmi. Teraz, gdy przygotowujemy spektakl o Čiurlionisie, współpracujemy z reżyserem z Polski, panem Mariuszem Malcem, który wnosi nowe tchnienie w naszą pracę. Od takich osób można się bardzo wiele nauczyć – czy to w kwestii wymowy, czy samej pracy nad sobą, nad tym, by nie bać się wyjść na scenę. To doświadczenie przydaje się również w codziennym życiu i w innych przedsięwzięciach.
Czego nauczył Pana teatr – jako człowieka i jako aktora?
Trudno mi jednoznacznie powiedzieć, czy mogę się w pełni identyfikować z określeniem „aktor”. Ja po prostu gram w teatrze. Nie nakładam sobie tej etykiety. Ale teatr na pewno nauczył mnie pracy z ludźmi – w bardzo różnych okolicznościach, z osobami o różnych temperamentach. Nauczył mnie też dostosowania się, ale i stawiania granic, co jest niezwykle ważne, zwłaszcza w czasie intensywnych przygotowań do premiery.
Jak to jest grać w jednym teatrze z mamą?
Nie wiem, jak to jest grać bez mamy, bo inaczej nigdy nie było [śmiech]. Zawsze graliśmy razem, więc nie znam innego teatru. Ale nie przenosimy spraw domowych do pracy. W teatrze jesteśmy po prostu współpracownikami, partnerami na scenie.
Czy mama była inspiracją do wyboru tego zawodu?
Po pierwsze, nie postrzegam tego jako zawodu. Po drugie, myślę, że to się stało bardzo naturalnie, bez momentu „zachwytu” czy decyzji, że „chcę być w teatrze”. Po prostu zawsze w nim byłem.
Czy teatr jest dla Pana takim wspólnym domem?
Zdecydowanie tak. Nasza siedziba w Domu Kultury Polskiej w Wilnie to miejsce wyjątkowe – komfortowe, ciepłe, pełne wspomnień. Przewinęło się przez nie wiele osób, ale też wiele w nim zostało. To swoisty azyl – czasem miejsce pracy, czasem odpoczynku, a czasem po prostu przestrzeń na kawę i rozmowę. Człowiek czuje się tu dobrze, czy to w skupieniu przed spektaklem, czy w chwilach relaksu.
Jakie ma Pan plany na przyszłość związane z teatrem?
Nie mam konkretnych planów, a może po prostu jeszcze ich nie znam. Podchodzę do tego tak, że biorę udział w przedsięwzięciach, które mnie ciekawią, i staram się za każdym razem grać tak, jakby to był mój pierwszy albo ostatni spektakl w życiu – z pewną świeżością i zaangażowaniem.
Co dla Pana znaczy teatr?
Teatr jest sam w sobie czymś pięknym. Wnosi do społeczeństwa bardzo wiele. To pewien filar, który uświadamia ludziom różne rzeczy i wnosi wrażliwość artysty do społecznego światopoglądu. Często to właśnie sztuka bywa tym pierwszym impulsem, który porusza ważne tematy – zanim trafią one do debat publicznych. Teatr ma w sobie misję społeczną – potrafi otwierać ludzi na kwestie, do których może jeszcze nie dorośli, ale do których próbują dorosnąć.

| Fot. archiwum prywatne
Honorata Adamowicz: Jak trafiła Pani do tego teatru? Czy pamięta Pani swoje pierwsze wrażenia po przekroczeniu jego progów? Co skłoniło Panią, żeby związać się właśnie z tym teatrem?
Hanna Sokołowska: Do teatru przyszłam w lutym 1986 r. Byłam na drugim roku studiów, lubiłam teatr jako taki i zazdrościłam tym znajomym, którzy należeli do jakiegoś polskiego zespołu. Nie miałam odwagi po prostu przyjść i powiedzieć, że chcę należeć do teatru. Miałam wówczas szczęście, bo jako studentka polonistyki próbowałam współpracy z polską audycją Radia Litewskiego i mój w tym czasie opiekun intelektualny – dobry duch, wielki autorytet, redaktor radiowy, społecznik i jednocześnie przyjaciel rodziny, pan Wojciech Piotrowicz – przyprowadził mnie do tego zespołu teatralnego. Zostałam w nim na dobre i na złe. Spodobało mi się tu wszystko: przyjazna atmosfera, wspólne czytanie poezji, rozmowy o sztuce, przygotowywanie przedstawień, a po jakimś czasie – występy i podróże. Stopniowo, powoli teatr stawał się jedną z najbardziej ważnych części mojego życia. Mogłam się w nim spełniać jako domorosła, ale głęboko zaangażowana adeptka sztuki aktorskiej, a dzięki różnym spektaklom, festiwalom, dyskusjom, szkoleniom, warsztatom – coraz więcej wiedziałam i rozumiałam, jak działa teatr, co jest w nim ważne i jak się go tworzy.
Jak zmieniał się teatr przez lata?
Tak jak wszystko, co tętni życiem i służy ludziom, teatr też przybiera nowe kształty, ponieważ zmieniają okoliczności, warunki, zmieniło się miejsce, przychodzą wciąż nowi ludzie… Wówczas mieściliśmy się w małej salce Ministerstwa Zdrowia przy alei Giedymina, teraz zaś mamy swój pokój w Domu Kultury Polskiej, czasami do dyspozycji – salę. Od czasu do czasu, przy wielkiej gali, jeżeli znajdują się sponsorzy, zdarza nam się zagrać na deskach historycznego polskiego Teatru na Pohulance. Od dobrych kilku lat sporadycznie gramy także w nowym formacie, a mianowicie dla naszego wileńskiego „teatru telewizji” – można by tak głośno nazwać – we współpracy z TVP Wilno. W pracy teatru uczestniczy coraz więcej osób, którzy mają wykształcenie i zawodowe doświadczenie aktorskie, reżyserskie, muzyczne, teatrologiczne i in. Myślę, że to wpływa dodatnio na poziom wystawianych sztuk. Mówię o zmianach, ale chciałabym też zauważyć, że istnieją też rzeczy stałe, które są siłą napędową działań teatru przez wszystkie minione lata oraz dziś. To przede wszystkim słowo polskie. Zostajemy mu wierni mimo różnych zmieniających się okoliczności i mody. Naszą nadrzędną wartością jest nieść sztukę, refleksje, odkrycia, wybuchy – siłą słowa polskiego. Wymaga to starań w naszej wielojęzycznej współczesności, ale – z pełnym szacunkiem do innych języków i kultur – pragniemy język polski oraz naszą, polską kulturę nieustannie nobilitować i promować ze sceny na Litwie.
Co oznacza dla Pani gra w tym teatrze?
Gra aktorska to jest dla mnie obszerne studium portretów i zachowań człowieka, a jednocześnie – praca na środkami wyrazu, świadomość ruchów własnego ciała oraz mimiki, praca nad tekstem i ukrytymi w nim znaczeniami, współpraca z innymi aktorami. Może zdarza się, że ktoś to czyni intuicyjnie, ale moim zdaniem niezbędne jest tu świadome podejście i włożenie dużego wysiłku. Zawsze jest to wyzwanie, wyjście poza granice własnej strefy komfortu i wreszcie – nowe osiągnięcie.
Jakie emocje towarzyszą podczas jubileuszu?
Każdy jubileusz przypomina o upływie czasu i o przemijaniu. Jednocześnie jest okazją do podsumowań, egzaminem z „niezmarnowanego” czasu. Widząc dorobek i pulsujące życie w teatrze, na szczęście mogę z satysfakcją stwierdzić, że wszystkie minione lata nie są bynajmniej czasem zmarnowanym, a wytrwała praca – nie okazała się dziełem ulotnym. Zawsze udawało się przemówić do wciąż poszerzającej się publiczności, wychować nowe pokolenia widzów, a także – po tej naszej stronie kurtyny udało się utrzymać i zwielokrotnić zapał, pracowitość, ambicje i kreatywność aktorów oraz tych członków teatru, których nie zobaczymy na scenie, ale bez ich wkładu przedstawienia nie mogłyby się odbyć. Skoro więc pani pyta o emocje, to odpowiem słowami Jana Kochanowskiego: „Serce roście, patrząc na te czasy”.
Czy może Pani podzielić się swoim przepisem na pasję i wytrwałość w zawodzie aktora?
Chcę zauważyć, że na co dzień przez wszystkie lata po ukończeniu studiów pracuję w innym zawodzie. Jestem naukowcem i wykładowcą akademickim. Ponieważ mój zawód jest od zawsze związany z polonistyką, to widzę tu wiele wspólnego w obu sferach działalności: zawodowej i teatralnej. Może też dlatego, że od zawsze w swoim zawodzie obserwuję pracę, starania i wzrost osobowościowy studentów, z reguły staram się wspierać ich w tym wzroście i pozostaję z nimi w bardzo serdecznych relacjach, to chyba przenosi się też na moje relacje z młodzieżą w teatrze. Mamy wspaniałą, zaangażowaną, niezwykle uzdolnioną i pracowitą młodzież. Ludzie, których spotykam w teatrze – zarówno ci młodzi, jak i trochę starsi, z większym doświadczeniem – mają siłę przyciągania. Osobiście w szacie aktora teraz już jestem coraz rzadziej. Kiedyś się grało, marzyło się o nowych rolach, teraz – cieszę się, gdy inni spełniają się na scenie. Ale wciąż odnawia się ta stała chęć bycia razem. Nie szukam przepisów na pasję czy wytrwałość. Po prostu to lubię. Jest to magia teatru oraz siła ludzi, którzy go współtworzą.
Napisała Pani scenariusz do spektaklu „M.K. Čiurlionis. Trajektorie”. Czy był to Pani pierwszy scenariusz? Co skłoniło Panią do tego, by oprócz gry w teatrze, zacząć pisać?
Wcześniej raz i drugi już próbowałam tworzenia scenariuszy mniejszych przedstawień, opartych na poezji polskich autorów, m.in. Miłosza, Słowackiego. Robiłam to z przyjemnością i efekt przynosił satysfakcję. Tym razem jednak było to większe wyzwanie. Kierownik artystyczna teatru, Lila Kiejzik, przed rokiem nieoczekiwanie zwróciła się do mnie z propozycją napisania scenariusza na jubileusz M.K. Čiurlionisa. Od razu – mieszanka odczuć: obawa, czy podołam; ciekawość; pokusa zmierzenia się z trudnością; pragnienie opanowania nowych umiejętności, sprawdzenia siebie w nowej roli. Czułam, że powinnam na to przystać, że gdybym zrezygnowała, to chybabym później żałowała. Tak się więc zaczęło. Lubię zadania, do których trzeba jeszcze się piąć, nauczyć się przy tej okazji wielu nowych rzeczy.
Jak wygląda Pani typowy dzień pracy nad scenariuszem?
W moim przypadku trudno mówić o „typowym dniu”. Mam sporo różnych obowiązków, więc pisanie stało się częścią kołowrotku, w którym się kręcę. Ale było tak: wśród zadań pilnych i niecierpiących zwłoki codziennie siadałam do tego zadania, które można by nazwać długoterminowym, bo nigdy nie było przecież „na jutro”. I robiłam to z chęcią. Początkowo skupiłam się na jak najbardziej dokładnym rozeznaniu w temacie. Pomogło mi w tym moje doświadczenie pracy naukowej. Zebrałam sporo źródeł w różnych językach (polskim, litewskim i angielskim), na podstawie których odtworzyłam sobie sylwetkę Čiurlionisa i bliskich mu ludzi, wydarzenia z życia i cały splot jego działań artystycznych. Nazwisko artysty jest dobrze znane dla nas, mieszkańców Litwy, jednak jego twórczość muzyczna jest w istocie zbyt mało znana, a malarska – trudna w odbiorze. Poza tym mało kto wie, że Čiurlionis próbował swych sił również w literaturze, w fotografii i grafice. Uznałam, że warto widzowi pokazać tego wszechstronnego artystę przez ukazanie ważnych wydarzeń w jego życiu, przez jego studia, przyjaźnie, radości oraz niepokoje, które nieraz przerastały granice wytrzymałości zwykłego człowieka. Wiele wiadomości zaczerpnęłam z listów pisanych przez niego do przyjaciół i rodziny. Portretowanie bohatera wymagało również przedstawienia czasów i okoliczności, w których żył i tworzył. Tak wciągnęło mnie tworzenie tekstu spektaklu, układanie scen, pisanie dialogów, że powstała dość rozbudowana wersja scenariusza. Mam czasem ten kłopot, że zdarza mi się pisać więcej niż trzeba. Skrótów dokonaliśmy razem z reżyserem, który ma własną wizję reżyserską i wzbogacił scenariusz innymi cennymi elementami.
Czy aktorstwo pomaga Pani lepiej rozumieć scenariusz i odwrotnie – pisanie wpływa na Pani grę?
Niewątpliwie, moje skromne doświadczenia aktorskie przydały się, gdyż to, co pisałam, to jednocześnie wszystko odczuwałam razem z każdym bohaterem, odtwarzałam ruchy, ton głosu i słyszałam gdzieś w tle muzykę, śpiewy, świergot ptaków, dźwięk nadjeżdżającego pociągu czy salwy wystrzałów. Nie przeceniam jednak swojego aktorstwa. Myślę, że w tworzeniu tekstu sztuki pomogły mi ogólna wiedza o teatrze, o zasadach pisania scenariuszy oraz moje doświadczenie jako widza, miłośnika teatru i empatycznego obserwatora zachowań różnych ludzi w codziennym życiu. No i w pewnym stopniu – moja fascynacja postacią Konstantego Čiurlionisa, która stała się efektem wnikliwego zbadania faktów i wydarzeń z jego życia.
Czy ma Pani w planach nowe scenariusze, które zostaną wystawione w tym teatrze?
Na razie chciałabym ujrzeć ten spektakl na scenie. Przekonać się, jak się go gra, ogląda, jaki będzie odbiór widzów. Może sama dostrzegę własne błędy czy trudniejsze miejsca w sztuce. Przecież ciągle przyświeca mi cel ciągłego doskonalenia się, uczenia się na błędach. Nie wykluczam, że jeszcze powtórzę tę przygodę i spróbuję stworzyć scenariusz innego spektaklu, może nawet niejednego. Przyznam, że mam już jakieś pomysły w głowie, ale jest za wcześnie o tym mówić. Cieszę się jedynie, że mój pomysł na sztukę o Čiurlionisie trafił w dobre ręce i pracują nad nim wspaniali ludzie.
Czytaj więcej: Złoty jubileusz uczczony prapremierą sztuki „Chochochochochopin”
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym dziennika „Kurier Wileński” Nr 42 (119) 18-24/10/2025
