Jesteśmy obywatelami wspólnej Europy. Jednak czy w zupełności uświadamiamy sobie, co to znaczy wspólna Europa w pojęciu kulturalno-społecznym? Czy rzeczywiście jesteśmy tak europejscy i tak bardzo otwarci na świat, do ludzi, jak o tym powszechnie twierdzimy?
Przecież takie elementy tożsamościowe, jak język bądź religia nie powinny by były stać na przeszkodzie w dobrych i zdrowych relacjach międzyludzkich.
Ta rzeczywistość, niestety, wychodzi na Litwie daleko poza reguły pisane, do których pozostali członkowie UE starają się dostosować.
U nas problem polsko-litewski istnieje się od lat i wygląda na to, że przynajmniej w świadomości Litwinów pozostanie jeszcze na długo tematem tabu.
Możliwie, że czasami absolutnie nieświadomie popełniamy błędy, jaki się ostatnio przytrafił Anatolijusowi Lapinskasowi, publicyście portalu internetowego „Delfi”. Otóż on przy okazji ataku na europarlamentarzystę Waldemara Tomaszewskiego publicznie zadeklarował, że nazwiska mogą być „dziwaczne”. Cytuję dosłownie —„Neseniai laikraščio »Kurier Wilenski« žurnalistė Barbara Chikashua (tokia keistoka pavardė)”…). Co ma piernik do wiatraka, a nazwisko dziennikarza do osoby indagowanej, a w moim skromnym przypadku małżonki obywatela Gruzji?
A może to było zrobione świadomie? Żeby kolejny raz(w czym komentatorzy Delfi się lubują) ugryźć Polakom na Litwie? Ale żeby zrobić to na tak haniebnie niskim poziomie… Świadczy to tylko o jednym — ludzkiej zaściankowości i zawziętości nacjonalistycznej.
Weszliśmy do Unii Europejskiej, jesteśmy w Europarlamencie, a słoma z butów poniektórym jeszcze ciągle wystaje…