Jesteśmy w jednej z podwileńskich wsi Górne Rusaki, tuż za Rzeszą. Stare drewniane domki przeplatają się z nowymi murowanymi domami, otoczonymi pięknymi ogrodami, całe kolorowo ukwiecone i pięknie zadbane. W sumie ta przeplatanka stwarza niesamowicie uroczą atmosferę, gdzie stare przeplata się z nowym. A jesteśmy w tej wsi z powodu przypadającego 90-lecia Wiktorii Prokopowicz, z domu Wasilewskiej. Kobiety poniekąd niezwykłej, bo o wyjątkowo zdrowym umyśle, dobrej pamięci i przede wszystkim złotym sercu. To jest najukochańsza babcia i prababcia, jak twierdzi rodzinna młodzież.
W pokoiku pani Wiktorii pięknie ukwiecony ołtarzyk, przy którym codziennie się modli, na ścianie portret rodziców, Stefanii i Edwarda Wasilewskich, obraz serca Matki Bożej, na stoliku modlitewniki, różaniec itp.
Pani Wiktoria pochodzi z wielodzietnej rodziny, bo było ich aż dziesięcioro dzieci. Nic więc dziwnego, że od dzieciństwa musiała ciężko pracować na roli, bo mieli 85 ha ziemi i wszystko to musieli uprawić, mieli też gospodarkę: krowy, konie, owce i z tego cała rodzina się utrzymywała.
Gdy Wiktoria miała 12 lat, już podbierała zboże za żniwiarzami. Kiedyś na Wileńszczyźnie było takie powiedzonko, że jak ktoś w życiu nie zaznał „hora”, czyli biedy i trudu, z tego nic dobrego nie będzie. A Prokopowiczowie wszystkiego zaznali. Pan Bóg z jednej strony nie szczędził im krzyżów, ale z drugiej zawsze miał ich w swojej opiece i nigdy nie opuszczał. Może właśnie dlatego, że pomimo wielu trudności ich rodzina też nigdy nie opuściła Boga — dziękowała za łaski, dziękowała i za krzyże, choć czasem bardzo trudno było.Ze swoim mężem Klemensem Prokopowiczem poznała się na jednej z potańcówek w sąsiedniej wsi.
— A na zabawę to trzeba się było śpieszyć, bo trzeba było siostrze podkraść buty, gdyż na wszystkich nie wystarczało — wspomina z uśmiechem pani Wiktoria.
Wiktoria i Klemens zakochali i po roku się pobrali. Urodziła im się trójka dzieci: Halina, Krystyna i Kazik (niestety, Kazik już odszedł do wieczności…).
Najpierw przez kilka lat mieszkali z rodzicami męża. Potem zbudowali własny domek. Niestety, spłonął… Znowu zbudowali, znieśli go im, bo przeprowadzali tędy gazociąg. W tej chwili pani Wiktoria mieszka już w czwartym z kolei nowocześnie urządzonym domu wraz z córką Krystyną i zięciem. Córka Halina z rodziną mieszka w mieście. Tuż obok mieszka wnuczka i prawnukowie. W sumie pani Wiktoria ma 3 wnuków, 5 wnuczek, 1 prawnuka i 4 prawnuczki.
— Ciężkie miałam życie, ale bardzo piękne i kolorowe. Miałam i mam wspaniałą kochającą się rodzinę, stale otaczało mnie, i nadal otacza, bardzo dużo dobrych i serdecznych ludzi — mówi pani Wiktoria. Pochowała syna, pochowała męża. A jak ciężko było podczas wojny, ale i wtedy nie ugięli się. Wręcz odwrotnie, pomagali przetrwać wojnę nawet w pobliżu w lepiance przechowującym się Żydom.
— Potem przyszły kołchozy. Mąż za rok pracy w kołchozie przynosił na plecach 30 kg zboża, ja też prawie nic tam nie zarabiałam… — wspomina pani Wiktoria.
Potem pracowała jako woźna w szkole w Awiżeniach, gdzie zarabiała 24 ruble miesięcznie. Z czasem męża przenieśli na meliorację i wtedy już było trochę lżej, bo tam lepiej zarabiał.
Wspomnień co nie miara, i tych dobrych, i tych trudnych, ale jak mówił św. Paweł: co nas nie złamie, to nas zahartuje. Ich rodzinę ani wichury, ani burze nie złamały, wręcz odwrotnie.
W ciągu całego życia dom Prokopowiczów był i jest dla wszystkich otwarty i bardzo gościnny. Czym chata była bogata (a czasem bywało nawet bardzo skromnie), tym zawsze dzielili się z innymi. A ileż par w życiu pani Wiktoria skojarzyła, na iluż weselach, chrzcinach, pogrzebach w pobliskich okolicach była gospodynią! Słynęła nie tylko z mistrzowskich dań, ale także z wystroju stołów. Pani Wiktoria specjalizowała się głównie w potrawach mięsnych i rybnych, a jej bratowa w pieczeniu ciast. Pani Wiktoria zawsze robiła wspaniałe kiełbasy, wędzone kury i wiele innych wędlin. Najciekawsze, że nie opierała się na książkowych przepisach, wszystko wymyślała opierając się na kobiecej intuicji kulinarnej. Bardzo często eksperymentowała i zawsze jakoś to na dobre wychodziło. Tak na oko można powiedzieć, że chyba ponad 50 wesel urządziła, nie mówiąc już o innych okazjach. W wielu chatach w Rzeszy, Podwilańcach, Skiersiniach, Lindziniszkach wyprawiła niejedno wesele.
Pani Wiktoria, to swego rodzaju babcia Józia z serialu „Plebania”, która każdemu służy dobrą poradą, ciepłym słowem, uśmiechem i wokół której wszystko się kręci. Tak było zawsze i tak jest dziś.
Ale przejdźmy do dnia dzisiejszego. Pani Wiktoria ostatnio miała dość ciężką operację i ma trochę trudności z chodzeniem, ale nie pozbawia to jej dobrego humoru i radości życia. Mówi czasem, że jest już zmęczona życiem, ale to tylko tak chwilami. Pomimo tak dostojnego wieku, jest nadal całym motorem w rodzinie. Wszystkim się interesuje: polityką, chętnie gra w tysiąca, od deski do deski czyta „Kurier Wileński”, którego sterty leżą na parapecie okna, a które jej zawsze przywozi zięć. Czyta prasę rosyjską, litewską, choć z tą trochę trudniej sobie radzi. Lubi bardzo rozwiązywać krzyżówki.
— Czasem ciężko jest, bo tu i tam boli. Tak bardzo lubiłam prace w ogródku i dziś ręce same ciągną się do roślinek i trawki, ale już brak sił — mówi ze smutkiem w głosie moja rozmówczyni.
Ale, tak, jak przed laty, dom ich zawsze i dla każdego jest nadal otwarty i gościnny. Babcia chętnie zasiada z gośćmi przy stole, opowiada o dawnych czasach, a kieliszeczek chętnie wypije. Codziennie do babci wpadają wnukowie, prawnukowie do swojej kochanej babci garną się jak kurczęta. A babcia zawsze ma coś do zaoferowania: jakąś dawną ciekawą historyjkę, jak kiedyś w młodości się bawili, w jakie gry grali, jak wróżyli itp.
Rodzina pani Wiktorii jest nieco porozrzucana, bo część krewnych w Polsce, część nawet w Australii, ale co pewien czas odwiedzają swoje rodzinne strony i oczywiście, babcię. A jak mijają święta?
— Oczywiście, zawsze u babci — mówią córka Krystyna i wnuczka Dalia. U babci zawsze były swoje, niepowtarzalne tradycje. Jak piekła bułki, kazała nie stukać drzwiami i cicho się zachowywać, bo inaczej bułka się w piecu „rozdziawi”.
Na Wielkanoc babcia zawsze robi chlebowo-kawowy kwas. A Wigilia nie może się obejść bez duszonych czerwonych buraczków z grzybami.
Do dziś przy wigilijnym stole u babci Wiktorii zbiera się zawsze 14, a czasem nawet 18 osób. Wieczerzę prowadzi zawsze babcia. Najpierw modlitwa, potem poświęcenie i błogosławieństwo stołu oraz łamanie się opłatkiem.
Jeszcze stosunkowo do niedawna babcia wraz z rodziną, a niekiedy i sąsiadami, odprawiała nabożeństwa majowe. Dotychczas na pogaduszki do babci przychodzą nie tylko starsi sąsiedzi, ale i młodzież, przy tym różnej narodowości.
Fenomen bowiem pani Wiktorii polega nie tylko na jej ogromnej mądrości życiowej, na jej zawsze dobrym sercu, ale przede wszystkim na tym, że wszystko to potrafiła przekazać swoim dzieciom, wnukom i prawnukom. Praktykują oni wszyscy u siebie babciną kuchnię, kultywują babci tradycje. Wiele ze swych mądrości i dobroci pani Wiktoria przekazała też innym znajomym, sąsiadom itp. Papież Franciszek w swojej modlitwie na Rok Rodziny tak pisze: „Uczyń, Panie, nasze rodziny wieczernikami modlitwy i przemień je w małe kościoły domowe”.
Właśnie tu znalazłam w pewnym sensie mały wieczernik i mały kościół nie ten odświętny lub na pokaz, ale ten codzienny w chwilach radości i chwilach smutku. Wszyscy jedni drugim pomagają, wzajemnie się wspierają. W rodzinie są trzy narodowości, ale wszyscy się wzajemnie miłują i szanują, bo wszyscy patrzą w tym samym kierunku — miłości bliźniego. Często mówimy dzisiaj o kryzysie duchowym rodziny, o jej rozpadzie, ale wystarczy się rozglądnąć i spotkamy bardzo piękne rodziny. Rodziny, w których trzy, a czasem cztery pokolenia potrafią ze sobą zgodnie żyć i wspaniale porozumiewać. Rodziny, w których jest szacunek do starszego pokolenia ze strony młodych, ale też szacunek i wyrozumiałość starszych do tych najmłodszych, czasem może trochę rozbrykanych, którym wiatr po głowach hula.
I jak tu nie przypomnieć Jana Kochanowskiego: „Wsi spokojna, wsi wesoła/Który głos twej chwale zdoła/Kto twe wczasy, kto pożytki/Może wspomnieć zaraz wszytki/”.
Piękne są nasze podwileńskie wsie, piękne ich tradycje. A najważniejsze, że te tradycje i zwyczaje są przekazywane młodszym pokoleniom i w wielu rodzinach bardzo chętnie się przyjmują. Pani Wiktorii należy życzyć jeszcze wielu lat w dobrym zdrowiu, przekazać jeszcze wiele swego życiowego doświadczenia, tradycji i tajemnic kulinarnych młodemu pokoleniu!