Więcej

    Czesław Malewski: „Tysiąc stron to dopiero połowa pracy”

    Rozmowa z Czesławem Malewskim, byłym redaktorem naczelnym Kuriera Wileńskiego, prezesem honorowym Towarzystwa Genealogiczno-Heraldycznego Litwy, autorem licznych artykułów prasowych dotyczących szlachty polskiej, współautorem książki „Cmentarz wojskowy na Antokolu w Wilnie”(1997), autorem książek „Antoni Wiwulski – twórca Trzech Krzyży w Wilnie” (2004), „Rody szlacheckie w powiecie lidzkim na Litwie w XIX wieku” (2002), „Rody szlacheckie na Litwie w XIX wieku. Powiat lidzki” (2005) oraz „Rodziny szlacheckie na Litwie w XIX wieku. Powiat lidzki, oszmiański i wileński” (2016).

    Czytaj również...

    Najnowsza książka o szlachcie na Litwie w XIX wieku, wydana w grudniu ubiegłego roku przez Instytut Historii Polskiej Akademii Nauk, jest owocem wieloletniej Pana pracy nad materiałami archiwalnymi. Jakiego odbiorcę wpisał Pan w tę zawierającą prawie tysiąc stron książkę?

    Jest to książka nie do czytania „od deski do deski”, ale do zasięgania określonych informacji, podobnie, jak w przypadku korzystania z encyklopedii. Jest to przede wszystkim książka dla historyków i miłośników historii, którzy interesują się historią własnej rodziny, swojej przeszłości. To nie jest herbarz, ale raczej uzupełnienie herbarzy, które już istnieją. Na przykład w wielu herbarzach, które ukazywały się w XIX czy na początku XX wieku, była informacja o tym, że jakaś rodzina mieszkała w poszczególnej guberni. Jeżeli chodzi o gubernię wileńską, była ona ogromna – zajmowała połowę terytorium Litwy i część Białorusi. Moja książka pomaga właśnie orientować się w tym terenie.

    Ile czasu Pan pracował nad książką?

    Przygotowanie materiału zajęło mi kilkanaście, a nawet blisko dwadzieścia lat. Włożone tutaj są nie tylko księgi metrykalne, dostarczające informacji o chrztach, ślubach i zgonach. Są tutaj również inwentarze majątków, które się zachowały w archiwach. Licząc z grubsza, musiałem przeglądnąć około 10 000 pozycji, żeby tylko tę część napisać. W dodatku, jest to tylko połowa tego, co zamierzam jeszcze zrobić. Chodzi o to, że gubernia wileńska w wieku XIX i na początku XX składała się z siedmiu powiatów. W tym wydaniu zamieściłem informację o powiecie lidzkim, oszmiańskim i wileńskim.

    Został więc jeszcze do opracowania trocki, święciański, wilejski i dzisieński. Nad tym materiałem teraz właśnie pracuję. Mam nadzieję, że w ciągu dwóch lat uda się doprowadzić sprawę do końca.

    Wspomina Pan w książce, że ludność polska w guberni wileńskiej stanowiła – według oficjalnych rosyjskich statystyk – ok. 15 procent. Przyjmuje się jednak, że rzeczywista liczebność polskiej mniejszości była znacznie większa. Ile więc mogła wynosić i dlaczego oficjalne statystyki tamtych czasów nie odzwierciedlają rzeczywistości?

    W XIX wieku świadomość narodowa dopiero zaczynała się budzić. Wiele osób w tym czasie jeszcze nie mogło dokładnie określić, do jakiej grupy narodowościowej należy.

    W ciągu długiej historii Rzeczypospolitej Obojga Narodów Litwinem był ten, kto mieszkał na tych terenach. Mógł to być Tatar, Żyd, Rusin czy ktoś inny. Wszyscy oni byli Litwinami w znaczeniu przynależności terytorialnej i państwowej. Bardziej ważne było wyznanie ― rzymskokatolickie, mojżeszowe czy mahometańskie ― zaś świadomość narodowościowa zaczęła tworzyć się później, w końcu XIX wieku. Weźmy przykład dobrze nam znanego Czesława Miłosza. Nazywał siebie Polakiem urodzonym na Litwie. Tymczasem jego kuzyn Oskar Miłosz czuł się Litwinem, chociaż był wybitnym poetą francuskim.

    W przypadku rodziny Tyszkiewiczów – jedni deklarowali, że są Litwinami, drudzy – że są Polakami. Mieszkający dziś w Polsce przedstawiciele rodu Radziwiłłów są Polakami, ale mają korzenie litewskie. Powyżej wymienione i masa innych przykładów świadczą o tym, że określenie przynależności narodowościowej było kiedyś sprawą bardzo skomplikowaną. Najlepszy współczesny znawca historii Litwy w Polsce – prof. Piotr Łossowski – bardzo słusznie zauważył kiedyś, że tutaj na Wileńszczyźnie nie ma Polaka bez krwi litewskiej i nie ma Litwina bez krwi polskiej.

    Praca nad materiałem dała mi naprawdę wiele do myślenia, szczególnie dotyczy to nazwisk, których różnorodność również pokazuje, jak trudne w tamtych czasach było dokładne określenie narodowości człowieka. Kiszkis zrobił się Zajączkowskim, Żwirblis – Wróblewskim itp. Istniało zjawisko zamiany nazwisk litewskich na polskie, ale również litewskich na litewskie, polskich na polskie.

    Szczególnie dobrze widoczne są takie tendencje w stronach Niemenczyna, Dubinek czy Janiszek, gdzie wielu chłopów o nazwisku Gekas przyjęło nazwisko Gieczewski, a jednocześnie Niedźwiedzki mógł przyjąć nazwisko Sienkiewicz, Stankiewicz stać się Mieczkowskim, a Żwirełło – Żuromskim. Chłopi, którzy stali się wolni po reformie rolnej, zmieniali nazwiska na takie, które brzmiały ich zdaniem bardziej szlachetnie. Zmiana nazwisk była na porządku dziennym i ten fakt również utrudnia dokładne określenie przynależności narodowościowej. Dlatego też nie ufam oficjalnej statystyce, która często może być zwyczajnym przekrętem, bo każdy, kto jest zainteresowany, wykorzystuje dane na własny sposób, aby potwierdzić swoją hipotezę.

    Dlaczego przedmiotem Pana zainteresowań stała się właśnie szlachta?

    Jest to warstwa społeczna, która odgrywała znaczącą rolę w historii naszego państwa przez długi czas, więc na pewno jest godna uwagi. Natomiast impuls do zainteresowania historią i genealogią otrzymałem jeszcze w dzieciństwie, gdy przypadkowo znalazłem dokumenty po śmierci babci i wywód szlachectwa. Od tego się zaczęło badanie historii rodziny, najpierw ze strony ojca, później ― mamy. Badając, kim byli przodkowie, gdzie mieszkali, kiedy, skąd i dlaczego przybyli, jednocześnie poszukujesz odpowiedzi na pytanie, kim sam właściwie jesteś? Muszę przyznać, że proces ten wciąga niby narkotyk. Poprzez poznawanie historii własnej rodziny, zaczynasz interesować się również historią swojego kraju, jego geografią. Ciekawe, że ludzie zazwyczaj zaczynają zastanawiać się nad przeszłością, gdy są już u progu jesieni swojego życia.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Czy wiadomo dokładnie, ile szlachty na przełomie XVIII-XIX wieku mieszkało na terenach dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego?

    Litwa miała bardzo duży odsetek szlachty. Należało do tego stanu od 10 do 12 procent mieszkańców. Dla porównania ― w państwach zachodnich, takich jak Wielka Brytania, Francja czy też Rosja, stan szlachecki stanowił zaledwie 1-2 procent. Trudno dziś powiedzieć, skąd właśnie taka różnica. Szczególnie dużo szlachty było w powiecie lidzkim, do którego należała część dzisiejszej Białorusi, Soleczniki i Ejszyszki. W około 10-tysięcznej parafii ejszyskiej ponad 30 procent mieszkańców stanowiła szlachta. Co prawda, była to szlachta drobna, często zubożała, nieposiadająca już ziemi. Wielu jej przedstawicieli musiało zajmować się „nieszlachetną” pracą fizyczną i nie miało żadnego wykształcenia.

    W jaki sposób dokonywano weryfikacji szlachty?

    W I Rzeczypospolitej ten, kto posiadał majątek ziemski, należał do stanu szlacheckiego. Wtedy nie potrzebowano jakiegoś szczególnego udowadniania przynależności do stanu. Wystarczyło, że sąsiad potwierdzi, że z „dziada pradziada” należysz do stanu szlacheckiego i to wszystko. Po trzecim rozbiorze Rzeczypospolitej, gdy Litwa całkowicie weszła w skład Imperium Rosyjskiego okazało się, że na tych ziemiach było bardzo dużo szlachty. Jedna trzecia całej szlachty znajdowała się na obrzeżach Imperium. Była to klasa uprzywilejowana, która nie płaciła podatków. Dlatego z inicjatywy ministra finansów rozpoczęło się masowe sprawdzanie przynależności do stanu szlacheckiego. Początkowo wystarczały metryki, później zaczęto potrzebować aktów własności ziemi. Jeżeli szlachcic nie mógł przedstawić odpowiednich dokumentów, to go degradowano do statusu mieszczanina albo chłopa.

    Z jakich źródeł korzystał Pan podczas przygotowania materiału?

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Chodziło mi o to, aby pokazać geografię zamieszkania przez szlachtę, więc podstawowym źródłem mojej pracy były księgi metrykalne, które jako źródło informacji często są zbyt mało doceniane. Interesowały mnie metryki chrztów, ślubów i zgonów. Są to, moim zdaniem, najbardziej prawdziwe dokumenty. Ciekawe, co prawda, że było w księgach sporo nieścisłości co do wieku mieszkańców.

    Ludzie wówczas traktowali tę sprawę zupełnie inaczej niż my dziś, nie obchodzili swoich urodzin, tylko imieniny, nie liczyli swoich lat. Informacje co do wieku notowano „w przybliżeniu”. Dlatego też w dawnych księgach metrykalnych można znaleźć wiele zabawnych perełek. Na przykład wpisy typu „ożenił się młodzieniec lat 73” lub „umarł ze starości w wieku 42 lat”. Znaleźć można naprawdę sporo językowych archaizmów, które dziś są śmieszne lub mają zupełnie inne znaczenie, niż w tamtym okresie. Weźmy na przykład pikantne słówko „dziwka lub dziewka”. Wtedy dziwką nazywano po prostu pannę młodą z domu chłopskiego. Z biegiem czasu neutralne znaczenie tego słowa przybrało charakter negatywny.

    Jakie jeszcze ciekawostki odkrył Pan dla siebie podczas pracy? Czy udało się napotkać jakieś zaskakujące fakty?

    Oczywiście! Wszystkiego nie da się wymienić. Pierwsze, co teraz sobie przypomniałem, to przypadek sprzed kilku laty. Przeglądałem spis mieszkańców miasta Wilna z 1795 roku. Uwagę przykuła informacja o folwarku przy moście Zielonym, należącym do „Katarzyny Rohaczewskiej ― murzynki z Ameryki”. Posiadała w nim białych chłopów pańszczyźnianych. Majątek został jej sprezentowany przez Karola Radziwiłła ― wojewodę wileńskiego, znanego z historii Rzeczypospolitej jako „Panie Kochanku”. Można więc wywnioskować, że Rzeczpospolita Obojga Narodów była państwem bardzo demokratycznym ― przynajmniej w porównaniu do Ameryki Północnej, gdzie wówczas istniało niewolnictwo. Podobnych „kwiatków” znalazłem bardzo dużo w ciągu wielu lat pracy.

    Wracając do treści książki, oprócz alfabetycznie rozmieszczonego spisu szlachty i jej posiadłości, jakie jeszcze informacje znajdziemy w przygotowanym przez Pana materiale?

    Tutaj wymieniane są miejscowości, wsie, zaścianki, folwarki, które należały do szlacheckich majątków. Wskazane są również nazwiska chłopów, którzy w tych majątkach zamieszkiwali. Co prawda, nazwiska ich nie są podawane w kolejności alfabetycznej, więc pomocna tutaj będzie wyszukiwarka. Do książek w tym celu zostało dołożone CD, można również korzystać z wyszukiwarki internetowej. Wydrukować całą informację byłoby po prostu niemożliwie. Jedynie to wydanie zawiera ponad 10 tysięcy nazwisk rodzin szlacheckich, nie licząc nazwisk rodzin chłopskich.

    Co do samej książki, jak już wspomniałem ― nie jest to jakiś utwór literatury pięknej, a raczej zbiór informacji o charakterze encyklopedycznym, przydatny dla fachowców, miłośników historii oraz osób interesujących się własnymi korzeniami. Wydrukowano więc niewiele ― 200 egzemplarzy, które znajdą się przede wszystkim w bibliotekach. Natomiast dla wszystkich zainteresowanych dostępny jest wariant internetowy wydania. Można go znaleźć na stronie Polskiej Akademii Nauk oraz na mojej stronie www.genealogia.lt.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Książka o rodach szlacheckich, nad którą spędził Pan tyle lat, zawiera prawie tysiąc stron. Co było najbardziej trudne podczas przygotowywania materiału?

    Tysiąc stron to dopiero połowa pracy. Siedzenie nad starymi papierami wymaga cierpliwości i „mrówczego” wysiłku, ale przede wszystkim miłości do tego, co się robi. Jeżeli kochasz to, czym się zajmujesz, wówczas to nie jest aż tak trudne. Tak, jak w każdej innej pracy, potrzebne jest również doświadczenie, które ułatwia proces.
    Największym problemem podczas pracy był ciągły brak czasu oraz znalezienie wydawcy. Dla wydania książki w Polskiej Akademii Nauk potrzebne były co najmniej dwie pozytywne recenzje należących do niej profesorów. Chodzi o to, aby znawcy ocenili i docenili pracę, która została zrobiona.

    Recenzentami byli wybitni znawcy historii: prof. Andrzej Rachuba i prof. Henryk Lulewicz. Prof. Tadeusz Epsztein z Instytutu Historii PAN, ekspert historii XIX wieku, napisał wstęp do mojej książki. Jestem wdzięczny i cieszę się, że moją pracę doceniło środowisko naukowe oraz wydrukowano książkę, nad którą spędziłem tak wiele lat. Dodatkowym powodem do dumy może być fakt, że po raz pierwszy została wydana książka napisana przez autora, który nie należy do Polskiej Akademii Nauk.

    Cieszę się, że moja praca została zauważona i wszystko, co zrobiłem, nie zostanie odłożone do szuflady, ale ułatwi rodakom poszukiwania własnych korzeni. Nikt nie jest wieczny i ja również kiedyś stąd odejdę. Pozostanie ślad w postaci wydania, które było wynikiem wieloletniej kwerendy archiwalnej.

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Krótka historia praktycznego orzechołoma

    Gdy słyszy się kombinację słów „dziadek do orzechów”, natychmiast nasuwają się skojarzenia ze wzruszającą baśnią E.T.A. Hoffmanna, z niezrównaną muzyką baletową Piotra Czajkowskiego i z Bożym Narodzeniem. Drewniany dziadek jest jednak znacznie starszy niż bajka o nim. Drewniany zgniatacz orzechów,...

    Wilno dostarczy rozrywki także tej zimy

    Bożonarodzeniowe imprezy, lodowisko, festiwale teatralne i filmowe, międzynarodowe targi książki – to tylko kilka powodów, by nawet zimą nie nudzić się w Wilnie. Wilno ubiera się właśnie w swoją najpiękniejszą szatę, by na ponad miesiąc zanurzyć swoich mieszkańców i gości...

    Umowa podpisana, ale strajk nauczycieli nadal realny

    2 grudnia, po strajku ostrzegawczym pedagogów, podpisana została zrewidowana umowa zespołowa pracowników oświaty i nauki. Dokument podpisał premier Saulius Skvernelis, minister oświaty, nauki i sportu Algirdas Monkevičius oraz liderzy czterech związków zawodowych ze sfery oświaty. Część oświatowców krytykuje jednak...

    Prosty krok, by śmieci zyskały nowe życie

    Konieczność segregacji odpadów nigdy wcześniej nie była tak ważna jak dziś. Śmieci każdy, lecz nie każdy odpowiedzialnie zarządza produkowanymi przez siebie odpadami. Warto więc sobie uświadomić, jak to robić właściwie. Nigdy wcześniej produkowanie i nabywanie rzeczy nie było tak łatwe...