Niemało jest bardzo trudnych sytuacji, wobec nieszczęścia niektórych osób nie sposób pozostać obojętnym. Nie da się nie przeżywać razem z podopiecznymi ich dramatów, ale ważne jest przede wszystkim to, że udaje nam się pomagać – mówi „Kurierowi Wileńskiemu” Katarzyna Jóźwiak, prowadzącą projekty charytatywne w Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie”.
*W Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie” (FPPnW) zajmuje się Pani pomocą charytatywną. Jak do tego doszło?
Nie od razu tak było. W FPPnW najpierw zajmowałam się sekretariatem. Równocześnie, od 2013 r., zupełnie prywatnie zaczęłam pracować jako wolontariuszka, najpierw w domu opieki braci bonifratrów, teraz pomagam u sióstr służebniczek. Ten temat był mi więc bardzo bliski. Kiedy prezes Mikołaj Falkowski zapytał, czym chciałabym się zajmować, odpowiedziałam bardzo nieśmiało, że najchętniej pomocą charytatywną. Tak właśnie doszło do tego, że połączyło się w moim życiu to, co chcę robić, co określam jako moje powołanie, z pracą zawodową.
*Na czym polega na co dzień Pani praca?
Pomagamy zarówno organizacjom, które zajmują się działalnością charytatywną, jak i pojedynczym osobom, które znalazły się w trudnej sytuacji. Wspieramy placówki opiekuńcze i medyczne, np. dom dziecka w Solecznikach czy Hospicjum im. bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie, a także pokrywamy koszty leczenia, zakupu leków, sprzętu potrzebnego konkretnym osobom. Potrzeby w tej dziedzinie są ogromne. Każdego tygodnia otrzymujemy wiele próśb czy telefonów dotyczących konkretnych sytuacji.
*Kto finansuje działalność charytatywną FPPnW?
Mamy dwie drogi pozyskiwania środków na pomoc charytatywną. W dużej mierze są to środki z Kancelarii Senatu RP, ale prowadzimy też Wschodni Fundusz Dobroczynności. Pozwala nam to na większą elastyczność wobec potrzeb w danej chwili. Wydatki, które będą realizowane ze środków senackich, musimy planować z dużym wyprzedzeniem, projekty na kolejny rok pisane są już jesienią poprzedniego roku. Tymczasem pomoc charytatywna jest często potrzebna zupełnie niespodziewanie. Nikt z nas nie planuje przecież choroby, nieszczęścia w rodzinie. Dzięki Wschodniemu Funduszowi Dobroczynności możemy reagować na takie sytuacje dużo szybciej. Podstawą działalności funduszu są darowizny od fundacji korporacyjnych. Wschodni Fundusz Dobroczynności działa od stycznia 2017 r. Od tamtej pory udało nam się zebrać od naszych darczyńców ponad 2,5 mln zł. Nie tylko realizujemy z tych środków pomoc medyczną dla konkretnych chorych, lecz także możemy reagować na nagłe potrzeby placówek charytatywnych, z którymi współpracujemy.
CZYTAJ WIĘCEJ: Pomoc charytatywna jest filarem polskości na Wschodzie
*Zgłaszają się przede wszystkim instytucje czy też dzwonią bezpośrednio osoby potrzebujące pomocy?
Bardzo różnie. Coraz częściej są to osoby prywatne, bo im dłużej Wschodni Fundusz Dobroczynności działa, tym więcej osób wie, że jest możliwość skorzystania z jego pomocy. Oczywiście z prośbą o pomoc z funduszu zgłaszają się też instytucje.
*Czy ma Pani bezpośredni kontakt z chorymi? Z jakimi problemami zgłaszają się do was potrzebujący pomocy?
Muszę przyznać, że w tej pracy bardzo często stykam się z dramatycznymi sytuacjami. Jak łatwo się domyślić, najwięcej jest przypadków chorób nowotworowych, a te dosięgają każdego, niezależnie od wieku. Pomagamy w takim przypadku zorganizować terapię, czasem operację. Zdarzają się także inne prośby np. o sfinansowanie operacji oczu. Niemało jest bardzo trudnych sytuacji, wobec nieszczęścia takich osób nie sposób pozostać obojętnym. Nie da się nie przeżywać razem z podopiecznymi ich dramatów, ale ważne jest przede wszystkim to, że udaje nam się pomagać. Czasem zdobycie środków trwa dłużej, czasem krócej, ale myślę, że dla ludzi, którzy nagle zetknęli się z zagrażającą życiu chorobą, bardzo ważne jest również to, że ktoś o nich pamięta, że nie są sami. W ostatnich miesiącach mieliśmy zgłoszenie z Ukrainy – potrzebna była pomoc dla niespełna dwuletniego dziecka. Zaczęło się bardzo niewinnie. Podczas wakacji chłopiec przez dłuższy czas miał gorączkę, ale nie towarzyszyły jej inne poważniejsze objawy. Rodzice po raz kolejny udali się do lekarza. I wtedy usłyszeli wyrok: czwarte stadium nowotworu.
W takim przypadku na organizowanie pomocy dla dziecka trudno jest patrzyć tylko jak na pracę. Przejęliśmy się tą sytuacją. Rodzice zorganizowali zbiórkę w internecie i bardzo szybko zebrali zaliczkę na leczenie w Hiszpanii. My również staraliśmy się pomóc, zapewniliśmy rodzicom możliwości skontaktowania się ze specjalistami w Polsce. Rodzice chłopca zdecydowali się na leczenie w Hiszpanii, ale kiedy rozmawiałam z nimi, mówili ze wzruszeniem, że są bardzo wdzięczni, że Polska o nich pamięta, że tak wiele osób przejęło się losem ich dziecka.
*Skąd najczęściej pochodzą prośby o wparcie?
Najczęściej jest to właśnie Ukraina. W razie nagłej choroby tamtejsza opieka medyczna okazuje się niewystarczająca. Zdarzają się też prośby z innych krajów. Pomagamy także chorym z Litwy, udzielaliśmy już pomocy zarówno w kwestii rehabilitacji, jak i leczenia.
CZYTAJ WIĘCEJ: Fundacja „Pomoc Polakom na Wschodzie”: na Litwie realizujemy najwięcej projektów
*Jak już to Pani zauważyła, jesień to czas robienia planów na kolejny rok, pisania projektów. Jakie projekty charytatywne chciałaby Pani zrealizować w 2020 r.?
Projektem, na którym szczególnie mi w tej chwili zależy, jest zorganizowanie szkolenia dla wolontariuszy placówek opieki paliatywnej. Udało nam się zrealizować takie szkolenie po raz pierwszy w 2018 r. ze środków Fundacji PKO Banku Polskiego. Wzięli w nim udział wolontariusze z czterech krajów. To było przede wszystkim bardzo ważnie spotkanie ludzi, którzy w różnych krajach, różnych warunkach robią dobre, ważne rzeczy i mogą się nawzajem wspierać, wymieniać swoimi doświadczeniami. W tym roku mieliśmy wiele pytań na temat kontynuacji tego projektu, niestety, nie udało się jej zrealizować. Mam nadzieję, że szkolenie odbędzie się w roku 2020.
Myślę też o innych szkoleniach. Podczas rozmów z wolontariuszami pojawiły się pytania o szkolenia na miejscu, w kraju ich zamieszkania. Pytano m.in. o szkolenia dotyczące opieki nad osobami cierpiącymi na chorobę Alzheimera. Nie jestem jeszcze pewna, czy uda się te plany zrealizować, ale mogę zadeklarować, że to moje marzenie na przyszły rok.
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 43(208); 02-08/11/2019