Czartoryscy mają wielkie zasługi dla rozwoju polskiej kultury i edukacji, m.in. dla Uniwersytetu Wileńskiego. Znacznie gorzej wychodziły im projekty polityczne – mówi Zofia Wojtkowska, autorka pasjonującej książki „Saga rodu Czartoryskich”, poświęconej dziejom rodu, który przez wieki znacząco wpływał na losy Rzeczypospolitej.
Czy Czartoryscy faktycznie pochodzą od Giedymina?
Zakładamy, że tak. Przywilej z Budy, który w 1442 r. nadał im król Władysław Warneńczyk, zaświadcza, że są jego potomkami. Dokument ten dał Czartoryskim także prawo do pieczętowania się Pogonią Litewską i przez wieki traktowany był jak relikwia rodu. Zachował się zresztą, można go oglądać. Nie znamy żadnego dokumentu, który temu przeczy.
Różne wątpliwości co do tego faktu są jednak wysuwane, dlaczego?
Dlatego że żadne inne wielkie rody nie wpadły na to, żeby podobnego dokumentu się domagać. Jeśli człowiek domaga się potwierdzenia czegoś, to zazwyczaj dlatego, że inni w to wątpią. Czartoryscy takiego dokumentu potrzebowali. Może z powodu, że wcześniej w stosunku do królów polskich i wielkich książąt litewskich solidnie narozrabiali i ten akt miał potwierdzać ich lojalność. Ale brakujące ogniwa są też w ich układance pokoleniowej. Czartoryscy mają być synami postaci, o której w ogóle nie wiemy, czy istniała. Acz nie wolno zapominać, że historia tego czasu ma dziury.
Gdyby zrobić dzisiaj ankietę o najsłynniejszych rodach litewskich, to Czartoryskich, pieczętujących się przecież Pogonią, raczej by nie wymieniano?
Zapewne nie. Związek Czartoryskich z Wielkim Księstwem Litewskim na przestrzeni wieków bardzo słabł. Mieli oczywiście wielkie majątki na Wołyniu, gdzie leży Czartorysk nad Styrem, z którego być może pochodzą, ale dzisiaj poczucie związku Wołynia z Wielkim Księstwem też jest raczej wątpliwe. Ziemie na Wołyniu, jako książętom ruskim obrządku wschodniego, nadał im książę litewski Świdrygiełło. Z czasem zaczęli jednak przenosić ciężar swojej działalności i majątków w stronę Korony.
Jakieś związki rodu z Wilnem znajdziemy jednak?
Przede wszystkim w osobie Adama Jerzego Czartoryskiego, który w latach 1803–1824 był kuratorem Uniwersytetu Wileńskiego. We współpracy z rektorem podniósł uniwersytet do rangi najważniejszego ośrodka intelektualnego na ziemiach polskich. W okresie wielkiej smuty na polskich uniwersytetach ten wileński był wzorcową placówką naukową i badawczą. Zatrudniał wybitnych profesorów, posługiwał się polskim jako językiem wykładowym, chociaż do programu nauczania dodano też rosyjski. Był jednym z największych w Europie. Adam Jerzy, ze względu na bliskie związki z carem Aleksandrem, roztoczył parasol nad polską kulturą, edukacją, nauką. Bez tego nie mogłyby się rozwijać talenty Mickiewicza czy Słowackiego. Dopiero gdy nie zdołał wybronić filomatów, widząc, że nie uda się już nic więcej zrobić dla utrzymania tego ośrodka polskości, podał się do dymisji i ostatecznie zerwał tym krokiem wszelkie kontakty z carem i caratem. Ale trwał na tym swoim ostatnim w służbie caratu stanowisku, nawet gdy wszystkie inne ścieżki, od początkowo bliskiej przyjaźni z Aleksandrem, daleko się rozeszły.
Wydaje się, że jeśli już Czartoryscy brali się za oświatę, to stawiali kamienie milowe w jej rozwoju.
Zdecydowanie tak. Zaczynając od zlecenia tłumaczenia Ewangelii na język staroruski. To oni zamówili u mnichów słynny Ewangeliarz Peresopnicki, obecnie ukraińską relikwię, na którą ślubowanie składają prezydenci tego kraju. Potem mamy Adama Kazimierza Czartoryskiego, ojca Adama Jerzego, który mógł i według rodziny powinien zostać królem, ale bardzo nie chciał. Polityka go nie interesowała, marzył, by być intelektualistą, artystą i próbował wcielać to w życie. Stworzył Bibliotekę Puławską, wspaniałą kolekcję książek, która niestety została potem rozgrabiona, ale część z tego, co przetrwało, stanowi kolekcję dzisiejszej Biblioteki Czartoryskich. Przede wszystkim jednak wymyślił i zrealizował ideę powołania do życia Korpusu Kadetów, czyli prawdziwie polskiej szkoły z językiem polskim jako wykładowym. Polska tego czasu, końca XVIII w., to kraj, gdzie ludzie wykształceni nie potrafili mówić poprawnie po polsku. Jego to strasznie irytowało. Dlatego sprowadzał nauczycieli, pomoce naukowe, zamawiał, a nawet sam tworzył podręczniki. To jest wręcz niewyobrażalne, że jeden człowiek, owszem, o dużych zasobach finansowych, ale jednak nie nieograniczonych, stworzył w ten sposób coś od podstaw. Ta szkoła wykształciła największe postaci polskiej sceny następnych lat, z Tadeuszem Kościuszko na czele. Kolejni Czartoryscy konsekwentnie angażowali się w działalność oświatową. Kobiety były prekursorkami szkół żeńskich, tworząc de facto fundamenty dla późniejszej emancypacji kobiet.
Na polu kultury zasługi członków rodu też wypadają niebagatelnie.
Wszystkie rody magnackie inwestowały w kulturę, były mecenasami artystów. Czyniły to z różnych powodów. Wielcy panowie zamawiali dzieła na potrzeby prywatne, polityczne, estetyczne, ale Czartoryscy bardzo szybko zaczęli robić to z dużo szerszym horyzontem. Izabela z Flemmingów, żona Adama Kazimierza Czartoryskiego, osoba nietuzinkowa, zaczęła tworzyć swoją kolekcję dzieł artystycznych i pamiątek historycznych, która będzie podstawą Muzeum Czartoryskich – od początku, a już na pewno od I rozbioru, z myślą, że zostawi ją nie rodzinie, ale Polsce. Że każdy będzie mógł te dzieła oglądać. To było zupełnie nowatorskie podejście. Takie myślenie dopiero budziło się w Europie. Kolekcja musiała uciekać z Puław, była rozproszona, chowano ją w różnych miejscach, odzyskiwano, trafiła do Hotelu Lambert, by znowu uciekać przed wojną francusko-pruską. W końcu osiadła w Krakowie za sprawą wnuka Izabeli, Władysława, który również nawet przez chwilę nie myślał, by schować ją jako depozyt. Pół życia poświęcił zabiegom, by powołać ordynację, która stanowiłaby zaplecze finansowe dla tej kolekcji. To było myślenie dalece odbiegające od standardów epoki nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Nikt powszechnie nie zbierał po to, by lekką ręką rozdawać. Ordynacja powstała również dla Gołuchowa. Tam kolejna Izabella, Działyńska z Czartoryskich, córka Adama Jerzego, odrestaurowała za ogromne pieniądze zamek z myślą, że to będzie muzeum. To były wyjątkowe zachowania. Co wcale nie znaczy, że spotykały się wówczas ze zrozumieniem i aplauzem publiczności. To, co robiła Działyńska, było uznawane przez miejscowe elity za fanaberie. Zarzucano jej, że zamiast wspierać konspirację, odbudowuje zamek. Tymczasem z jej punktu widzenia było to znacznie ważniejsze niż szykowanie kolejnego powstania.
Wspomnijmy jeszcze o charytatywnej działalności Anny z Sapiehów Czartoryskiej.
Osoby słabego zdrowia, znacznie młodszej od swojego sławnego męża, Adama Jerzego Czartoryskiego, i chyba przez to, że stojącej w jego cieniu – mocno zapomnianej. Po powstaniu listopadowym Anna otaczała w Paryżu opieką polskich twórców emigracyjnych, m.in. Mickiewicza. Zbierała pieniądze, pomagała polskim artystom wchodzić w krąg kultury francuskiej, co było bardzo trudne i rzadko kończyło się powodzeniem. Chopin wydaje się tu wyjątkiem. Powołała też do życia Dom św. Kazimierza, wówczas nazywany przytułkiem. W dzisiejszym rozumieniu tego słowa to uwłaczająca nazwa dla tego miejsca. Była to bowiem świetnie funkcjonująca instytucja opiekuńcza prowadzona przez siostry zakonne wyrzucone z Litwy po powstaniu. W jej skład wchodziły sierociniec dla dzieci i część przeznaczona dla byłych żołnierzy weteranów. W tym właśnie domu swoich dni dożywał Cyprian Kamil Norwid. Dom jest prowadzony przez siostry do dzisiaj, choć obecnie Polaków jest w nim już niewielu.
Gdyby miała Pani zważyć zasługi Czartoryskich na polu kultury i oświaty z tymi na niwie politycznej, to która szala by przeważyła?
Oczywiście kulturalno-edukacyjna. Najważniejszy projekt polityczny Czartoryskich to projekt Familii, pierwszego zorganizowanego stronnictwa politycznego Rzeczypospolitej. Nie używało się jeszcze wówczas określenia „partia”. Stronnictwo miało świetne postulaty, program, nawet pieniądze, ale nie udało mu się zrealizować planu odnowy ani zatrzymać upadku Rzeczypospolitej. Kolejny projekt, Hotel Lambert i cała emigracyjna działalność Adama Jerzego Czartoryskiego, też nie zrealizował swoich postulatów. Polski nie udało się odbudować, nie wróciła na mapy ani nawet nie udało się sprawy jej powrotu wprowadzić do dyskursu europejskiego. Czartoryscy byli światli, mieli piękne idee, ale ich pomysły polityczne w większości nie zostały zrealizowane. Oczywiście, możemy znajdować drobne sukcesy, choćby wprowadzenie na tron Stanisława Augusta Poniatowskiego. Ten rodzinny sukces pozwolił realizować plany kulturalno-edukacyjne, których efekty okazały się znacznie trwalsze niż to, co budowali politycznie.
Nie twórzmy Czartoryskim wyłącznie laurki. Czy jak w każdej rodzinie, w tej też zapewne, były postaci nieciekawe?
Pisząc książkę, szukałam takiego „złego luda”, typu Szczęsny Potocki, ale aż takiego nie znalazłam. O ludziach bez właściwości nie pisałam, bo to nudne. Gdy jednak mówimy choćby o twórcach Familii – Auguście, Fryderyku i Konstancji Czartoryskich – to trzeba sobie powiedzieć, że oni popełniali gigantyczne błędy. To Familia zaprosiła Rosję do ochraniania sejmu w Warszawie i jakkolwiek miała najlepsze intencje, to… dobrymi intencjami jest piekło wybrukowane. Raz zaprosili, a Rosjanie zostali u nas do 1918 r. Działalność Adama Jerzego, który wierzy, że zmieni carat – co mu się oczywiście nie udało – też możemy określić jako wieloletnią kolaborację z najeźdźcą. Zresztą przez wielu tak Adam Jerzy był postrzegany, gdy był ministrem rosyjskiego rządu.
Pisząc, odwiedzała Pani miejsca związane z Czartoryskimi. Ich opisy są wielką zaletą książki. Gdzie szczególnie polecałaby się Pani wybrać?
Najpierw na Ukrainę, na Wołyń. Klewań, rodowa siedziba Czartoryskich, jest ruiną, ale przepiękną. Oczywiście, najważniejszy jest Kraków, gdzie jest Muzeum Czartoryskich. Zrobione fantastycznie, z pomysłem, na miarę muzeów europejskich. W Krakowie mieści się też Biblioteka Czartoryskich, mam nadzieję, że i ona doczeka się wkrótce remontu. Poza tym Sieniawa. Pałac jest wprawdzie nieczynny, ale jest przepiękny park i kościół z kryptą, w której spoczywa m.in. Adam Jerzy Czartoryski. To miejsce robi wielkie wrażenie, podobnie jak Gołuchów położony niedaleko Kalisza. Dzisiaj jest tam pięknie odremontowany zamek i fantastyczny park. No i rzecz jasna Puławy, miejsce symboliczne. Bardzo mało rzeczy tam zostało, ale warto zobaczyć założenie parkowe, Świątynię Sybilli, bo to daje wyobrażenie, jak wielka i fantastyczna była to siedziba.
Jak miewają się współcześni Czartoryscy?
Poznałam tylko niektórych z tych, którzy mieszkają w Polsce. Jest ich zresztą sporo. To osoby prywatne, żyją spokojnie, ciężko pracują, nie wywołują skandali. Powszechnie znana jest tylko Anna Czartoryska-Niemczycka, aktorka i piosenkarka. Jest córką Stanisława Czartoryskiego, dyplomaty, m.in. ambasadora Rzeczypospolitej w Norwegii. To właśnie Stanisław Czartoryski zgłosił się do mnie z pomysłem napisania książki o rodzinie. Doczekał się jej wydania, ale niestety choroba chyba nie pozwoliła mu jej już przeczytać. Zmarł w Warszawie 21 stycznia wskutek wylewu.
Remont ponad podziałami
Książę Adam Jerzy Czartoryski, najsłynniejszy chyba przedstawiciel sławnego rodu, człowiek wielkich zasług dla Uniwersytetu Wileńskiego, pochowany jest w rodowej krypcie Książąt Czartoryskich w Sieniawie na Podkarpaciu. W kościele parafialnym, wraz z innymi członkami rodu. Miejsce wiecznego spoczynku tych zasłużonych dla Rzeczypospolitej ludzi przez wiele lat dalece odbiegało od wyobrażeń, jakie można by o nim mieć. W latach 60. ubiegłego wieku ówczesny proboszcz zdecydował się na zamontowanie w kościele ogrzewania.
Tyle że piec postawiono na środku krypty, a między trumny sypano koks. Gdy w latach 90. pochowano Elżbietę z Czartoryskich, jej syn, mieszkający w Wielkiej Brytanii wybitny historyk Adam Zamoyski, sfinansował zmianę systemu ogrzewania i inne prace remontowe. Nakładów jego pracy zbytnio jednak nie pielęgnowano. Ks. Jan Grzywacz, obejmując probostwo w Sieniawie w roku 2001, zastał kościół wymagający wielu prac i, jak przyznaje, nie bardzo wiedział, w co ręce włożyć. Tymczasem po miesiącu w nowej parafii odwiedził go niespodziewany gość. – Przyjechał z Krakowa konsul Federacji Rosyjskiej – opowiada ksiądz proboszcz. – Chciał zobaczyć grób księcia Adama. Zeszliśmy do krypty, w której konsul głęboko się zadumał. Myślałem, że nad losem spoczywających. Gdy wyszliśmy spytał jednak krytycznym tonem, czy nie jest nam wstyd, że ludzie tego pokroju spoczywają w tak niegodnych warunkach. Moje obietnice podjęcia z czasem remontu nie bardzo go zadowoliły.
Wkrótce dowiedziałem się, że Federacja Rosyjska będzie obchodziła 200. rocznicę powołania ministerstwa spraw zagranicznych i dyplomaci otrzymali polecenie sprawdzenia, w jakim stanie znajdują się miejsca pochówku najważniejszych przedstawicieli resortu, a więc także ministra Adama Czartoryskiego. Konsul poprosił, by odnowić kryptę zgodnie z zaleceniami konserwatora, uporządkować dojście, ponieważ wizytę z okazji rocznicy chce złożyć delegacja rosyjska z wiceministrem spraw zagranicznych na czele. Zapewnił, że jeżeli udokumentujemy wydatki, to zostaną nam zwrócone. Czas był krótki, ale wykonaliśmy możliwe prace. Delegacja przyjechała, złożyła wieńce, a potem wraz z władzami lokalnymi podjęliśmy ją uroczystym obiadem w pałacu Czartoryskich. Wziął w nim też udział śp. Andrzej Przewoźnik, przewodniczący Rady Ochrony Pamięci Walki i Męczeństwa, który również poprosił o wykaz kosztów prac. Pieniądze nam zwrócono, ale nigdy nie śmiałem pytać, czyje były to środki. Na pewno współdziałanie obu stron ponad politycznymi podziałami sprawiło ten chwalebny chrześcijański uczynek.
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 7(19) 13-19/02/2021