Przed kilkoma dniami Łukaszenka użył określenia, że jemu referendum w sprawie nowej konstytucji nie jest do niczego potrzebne – podkreślił w rozmowie z „Kurierem Wileńskim” dr hab. Michał Słowikowski z Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego.
Antoni Radczenko: Pod koniec 2021 r. władze Białorusi zaprezentowały projekt nowej konstytucji. Referendum ma odbyć się w lutym. To, co pierwsze rzuca się w oczy, czytając projekt, to jego demokratyczny charakter, czyli zmniejszenie uprawnień prezydenta, zwiększenie roli parlamentu. Po co w ogóle Łukaszence nowa konstytucja?
Michał Słowikowski: Od czasów, kiedy Aleksandr Łukaszenka przejął władzę, referenda na Białorusi zawsze były farsą. Reżim Łukaszenki jest niemal klasycznym przykładem „reżimu sułtańskiego”, czyli takiego, jaki był na Kubie przed Castro, w Iranie za czasów Mohammada Rezy Pahlawiego, swego czasu w Panamie lub na Filipinach. W takich reżimach nie ma podziału na prywatne i państwowe. To samo jest na Białorusi. Łukaszenka jest jedynym dysponentem przywilejów. Urzędnicy nie mają żadnej autonomii. Dzisiaj są, a jutro już ich nie ma. Drugą cechą takich reżimów jest to, że wybory i referenda zawsze są farsą. Dochodzi jeszcze trzeci element: takie reżimy zawsze mają potężnego patrona. W przypadku Białorusi jest to Rosja.
Czytaj więcej: Czy polityka Putina spotka się ze zdecydowaną odpowiedzią Zachodu?
Po co wtedy ta farsa?
Przed kilkoma dniami Łukaszenka użył określenia, że jemu do niczego to referendum nie jest potrzebne. Poziomu swej legitymacji w ten sposób nie zwiększy. Urzędnicy, którzy pojawiają się na naradach dotyczących poprawek do konstytucji, sami do końca nie wiedzą, co się właściwie dzieje. Jeden z komentatorów nawet określił referendum mianem sztucznej satelity, czyli wystrzelili i teraz sobie lata. Dostrzegam jednak pewien sygnał, kiedy to połączymy kilka faktów, jak najbliższe wspólne manewry białorusko-rosyjskie oraz pojawienie się nowego ambasadora Rosji w Mińsku Borisa Gryzłowa. Może to oznaczać, że być może przyszedł czas spłacić przez Łukaszenkę dług wdzięczności. Kiedy przypomnimy pierwsze spotkanie z Putinem w Soczi po sfałszowanych wyborach, to tam pojawiło się sformułowanie, że trzeba dokonać jakiejś reformy konstytucyjnej i systemu politycznego na Białorusi. W domyśle, gdzieś tam pojawiła się myśl dotycząca tranzytu władzy. Rosja udzieliła poparcia Łukaszence, ale warunkowo. Bo ten reżim na Białorusi był zaimpregnowany na wpływy rosyjskie. Tam nie ma sił prorosyjskich. Rosja próbuje odnaleźć klucz i jakoś otworzyć tę białoruską twierdzę, aby mieć wpływ na to, co tam się dzieje. Teraz tam wszystko koncentruje się wokół Łukaszenki. Są dwie tezy. Jedna mówi, że Kreml nie robi nic, bo Łukaszenka go w całości satysfakcjonuje. To jest stanowisko frakcji siłowej w Rosji, czyli Patruszewa, Naryszkina i Szojgu. Ci ludzie będą bronili Łukaszenki, bo jest sojusznikiem, bratem, poza tym wspólna konfrontacja z Zachodem. Ale są w Rosji osoby, które chciałyby, aby Łukaszenka już odszedł. Aby przestał pasożytować na rosyjskich surowcach, bo potrafi tylko ciągnąć pieniądze i nie dawać nic w zamian. Więc całkiem możliwe, że reforma konstytucyjna to pierwszy etap, w pewnym sensie wymuszonej, zmiany władzy. Teraz pojawia się nazwisko Natalii Koczanowej (szefowa białoruskiego parlamentu – przyp. red.). Być może ona będzie następnym prezydentem Białorusi. To byłby dosyć ciekawy eksperyment. Z tego, co czytam, co widzę, to są różne podchody ze strony Rosji, aby skończyć z tym stanem zawieszenia, który trwa od sierpnia 2020 r. Bo jak wspominałem, to referendum nie przyniesie Łukaszence ani popularności, ani legitymacji. Bo państwo białoruskie istnieje po to, by zaspokajać interesy materialne Łukaszenki i jego rodziny oraz osób blisko z nim związanych.
Czytaj więcej: Rządowy kryzys z Białorusią w tle
Czyli powrót do sytuacji sprzed sierpnia 2020 r., kiedy Łukaszenka lawirował między Zachodem a Putinem, nie jest możliwy? Bo pamiętam, że w tym samym 2020 r. przed wyborami zatrzymał rosyjskich najemników z Grupy Wagnera…
Mało tego – chciał nawet ich przekazać Służbie Bezpieczeństwa Ukrainy. W pewnym momencie zaczął też kupować ropę nie z Rosji. Sądzę, że wiele osób na Zachodzie z kręgów biznesowych chciałoby, aby wszystko wróciło do sytuacji sprzed roku 2020, aby ten sierpień nie wydarzył się.
Jestem realistą. Z punktu widzenia biznesu, nie ma znaczenia, czy jakieś państwo jest demokratyczne. Ważne, żeby było stabilne i przewidywalne. Myślę, że jeśli przed 2020 r. Łukaszenka stwarzał jakieś pozory suwerenności, to po 2020 r. tak mocno się przestraszył, że doszedł do wniosku, iż na Zachodzie nikt z nim nie będzie rozmawiał. Tak mu strach zajrzał w oczy, że niemal całkowicie oddał się w ręce Rosji. On zachowuje autonomię w polityce wewnętrznej. Bo ja osobiście nie widzę nikogo, kto mógłby go zastąpić na stanowisku prezydenta. Bo nawet w Rosji można założyć, że taką osobą mógłby być Siergiej Szojgu czy mer Moskwy Sobianin. Na Białorusi nikogo takiego nie ma, bo reżim konsekwentnie deptał wszystkich, którzy mogliby stworzyć jakąkolwiek alternatywę. Myślę, że zbliża się czas istotnych zmian w relacjach Rosja-Białoruś. Jednak sądzę, że to wszystko będzie rozciągnięte w czasie. Referendum jest tylko wstępem. Nie przywiązywałbym dużego znaczenia do tego, co jest napisane w projekcie konstytucji. Po prostu Łukaszenka w ten sposób kupuje sobie trochę czasu. Rosja naciska, ale nadal na Białorusi nie ma rosyjskich baz wojskowych, nadal Krym nie jest uznany. Myślę, że Łukaszenka ma świadomość tego, że Rosja jeszcze nikogo nie znalazła na jego miejsce. Kto byłby jednocześnie lojalny i potrafiłby w pełni kontrolować sytuację polityczną w kraju. Zresztą niektórzy twierdzą, że żaden scenariusz nie jest wykluczony. Nawet ten znany z Ameryki Łacińskiej, kiedy dochodzi do przewrotu wojskowego. Bo przecież białoruskie KGB, w przeciwieństwie nawet do armii, jest bardzo silnie powiązane z FSB. Jedno jest pewne, że Rosja chciałaby zwiększenia roli parlamentu, chciałaby partii politycznych, aby pojawiły się prorosyjskie siły polityczne mające faktyczny wpływ na podejmowanie decyzji politycznych i ekonomicznych.
Czyli Ukraina sprzed 2014 roku?
Tak. Tylko to się chyba nie uda, ponieważ ukraiński model zawsze bazował na silnych podziałach regionalnych, językowych i kulturowych. Gdzie było kilka mocnych klanów oligarchicznych. Na Białorusi są oligarchowie, ale raczej się nie afiszują. I ich status jest pochodną woli Łukaszenki. Na zasadzie dzisiaj jesteś, jutro ciebie nie ma.