Kim był Bolesław Prus, wie każdy uczeń. Ale JAKI był Bolesław Prus, wie tylko ktoś, kto przeczytał książkę Moniki Piątkowskiej „Prus. Śledztwo biograficzne”.
Z tytułu książki Moniki Piątkowskiej wynika, że odtworzenie drogi życia wielkiego pisarza polskiego pozytywizmu nie było sprawą prostą. Autorka, łącząc temperament detektywa z wnikliwością psychologa, przeprowadziła drobiazgowe śledztwo, którego efektem było stworzenie pełnowymiarowego portretu genialnego pisarza niedocenianego przez współczesnych, prześladowanego przez liczne manie, otoczonego kobietami i owładniętego szaleńczą zazdrością o sławę Henryka Sienkiewicza. O tym szkolne życiorysy nie wspominały.
Z czasów szkolnych większość z nas pamięta, że napisał „Lalkę” i „Faraona”. I że był pozytywistą. Bolesław Prus (właśc. Aleksander Głowacki) przedstawiał się jako nudny literat. Zresztą nawet sam Tadeusz Boy-Żeleński na 25-lecie śmierci Prusa pisał: „Jeden z najwybitniejszych polskich pisarzy, Bolesław Prus, prowadził spokojne, wypełnione pracą życie. W jego biografii nie znajdziemy ani skandali, ani romansów. Prus nie ma biografii. Należy do najgłębiej zakonspirowanych pisarzy, bo nawet oczy na portretach kryją się za przyciemnionymi szkłami”.
Czy naprawdę droga życiowa pisarza była taka monotonna, jak pisał kolega po piórze? Sprawdźmy to, zagłębiając się wspólnie z Moniką Piątkowską w dzieje życia Bolesława Prusa, twórcy: „Lalki”, „Faraona”, „Emancypantek”, „Placówki”, „Antka” i wielu innych, nowel, opowiadań i kronik. Jest ku temu okazja, bo 19 maja br. minęła 110. rocznica śmierci pisarza.
Jakie naprawdę było życie Bolesława Prusa? Jego biografia zajmuje w Pani książce 480 stron, więc nie był on chyba takim monotonnym człowiekiem?
W jego biografii jest wiele takich, powiedziałabym, konspiracyjnych wątków, począwszy od urodzin. Po pierwsze, nie Bolesław Prus, ale Aleksander Głowacki, bo takie jest jego prawdziwe nazwisko. Urodził się 20 sierpnia 1847 r. w Hrubieszowie, a nie w Puławach, jak podawały niektóre źródła. Pisarz pytany później o swoje pochodzenie i lata dzieciństwa niespecjalnie lubił mówić na ten temat. Był to dla niego trudny wątek z życia, gdyż jego matka tuż przed jego urodzeniem opuściła męża i Puławy, gdzie zamieszkiwali, i wyjechała do Hrubieszowa. Tam też się urodził jej pierworodny syn.
Dzieciństwo Aleksandra nie było szczęśliwe. Kiedy miał trzy lata, umarła mu mama, a ojciec – gdy miał niespełna dziewięć lat. Opiekę nad nim objęła rodzina, u której nie zaznał ciepła. Niepewne pochodzenie, śmierć matki, trudne dzieciństwo z apodyktyczną babką Marcjanną Trembińską, a później czas spędzony u wujostwa Domiceli i Klemensa Olszewskich, kłopoty z nauką czy uczestnictwo jako kilkunastolatek w powstaniu styczniowym (1863), w którym doznał ciężkiej kontuzji głowy i nigdy już nie odzyskał pełni zdrowia – to wszystko sprawiło, że Aleksander Głowacki borykał się przez całe swoje dorosłe życie z traumą i lękami z niej wynikającymi.
To dzieciństwo położyło się cieniem na całe jego życie. W przypadku takiego trudnego dzieciństwa, kiedy dziecko pozbawione jest rodzicielskiej opieki, kiedy nie czuje się kochane, zazwyczaj nie wyrasta na silnego i ufnego człowieka. Kiedy to dzieciństwo zostawione jest samemu sobie, to w zasadzie nigdy się nie kończy, ponieważ nigdy nie może zostać zamknięte. I rzeczywiście, ono w jego twórczości nieustannie się odbijało.
Powieści Prusa okazują się być mocno autobiograficzne i czytane w tym kluczu nabierają dodatkowego znaczenia. Pisarz w swoich opowiadaniach, nowelach i powieściach na nowo przepracowywał różne ważne i trudne zdarzenia ze swojego życia – często w literaturze pozwalając im rozwinąć się inaczej niż w rzeczywistości, bardziej korzystnie dla siebie samego, naprawiając jakieś swoje błędy albo zaniedbania innych. Jego rodzina i bliscy, a także on sam, są pierwowzorami wielu jego literackich bohaterów – na przykład cech Izabeli Łęckiej można się doszukiwać u jego żony, a Rzecki i Wokulski to postaci uosabiające dwie różne strony osobowości Prusa.
Czytaj więcej: Św. Jacek — pierwszy polski dominikanin
Kamuflażem były też jego nazwiska, a właściwie pseudonimy. Wszyscy znamy go jako Bolesława Prusa, ale właściwe jego nazwisko to Aleksander Głowacki. Prus to nazwisko, które z nim zostało, z którym funkcjonował całe życie. Ale wcześniej jeszcze używał pseudonimu Jan w Oleju.
To fajny pseudonim i taki zabawny. Wziął się z nazwy ulicy, przy której mieszkał wraz z wujostwem, ulicy Olejnej w Lublinie, ale używał go dość krótko, podpisując nim pierwsze utwory, które publikował jeszcze jako uczeń, potem student w Szkole Głównej w Lublinie. Później ten pseudonim zanikł i nigdy do niego nie wracał. To była taka jego młodzieńcza fantazja. Natomiast Prus to nazwisko rodowe ojca. Ojcem przyszłego pisarza był Antoni Głowacki herbu Prus. Jako pseudonim pojawił się wtedy, gdy zaczął swoich sił próbować jako dziennikarz i początkujący publicysta. Bardzo polubił swoje nowe nazwisko. Ten pseudonim tak się z nim zżył, że nawet bliscy mu ludzie, redakcyjni koledzy, nie wiedzieli, że mają do czynienia z Aleksandrem Głowackim.
I o dziwo, uważany był za człowieka z poczuciem humoru, ale to chyba było takie antidotum na lęki, które go męczyły.
Braki z jego dzieciństwa to były ewidentne braki emocjonalne, które dotykały każdej sfery jego życia. Jednym z objawów wewnętrznych konfliktów, niepogodzenia się ze sobą, niemożności powiedzenia sobie, kim ja właściwie jestem, była nerwica lękowa, która została zdiagnozowana u niego ok. 25. roku życia. Były to wręcz ataki paniki. Kiedy Bolesław Prus doznawał takich fizycznych objawów, bał się, że umiera, tracił przytomność, doznawał ogromnych bóli głowy. To były traumatyczne sytuacje i to była część tych lęków. A najbardziej uciążliwym objawem było to, że dotykały one bardzo wielu obszarów. Może wydawać się dziwne, a nawet zabawne z naszej perspektywy, że Prus bał się chodzić po schodach, bał się balkonów, bo miał lęk wysokości. Nie mógł jechać pociągiem za dnia, nie mógł spacerować koło jeziora, wybrzeżem morza. Cierpiał na agorafobię, czyli na lęk przed otwartą przestrzenią. Pewnego razu podczas jego pobytu w Zakopanem dostał ataku tej choroby, co zaowocowało wstrząsem, z którego wychodził wiele tygodni.
Patrząc na to z boku, z perspektywy jego bliskich i przyjaciół dziennikarzy, wyglądało to komicznie, ale jeśli wczulibyśmy się w jego sytuację, w jego historię życia, to zobaczylibyśmy, jak było to dramatyczne. Te lęki zamykały go w takim ciasnym świecie. Podczas gdy inni pisarze mogli wyjeżdżać, studiować za granicą, mogli peregrynować i poszerzać świat, zobaczyć, jak ludzie żyją gdzie indziej, on był zamknięty w klatce, która obejmowała Warszawę i znane mu okolice. Warszawę opuszczał rzadko, czasem wyjeżdżał na kurację do Nałęczowa, kilka razy do Krakowa i w Tatry. Jedyna zagraniczna podróż, jaką odbył na zaproszenie Stefana Żeromskiego, skończyła się dla niego katastrofą.
Zdobycie popularności zajęło mu dużo czasu. Stał się znanym pisarzem, będąc już dojrzałym, dorosłym człowiekiem. Pierwszą pracę znalazł w warszawskich gazetach. Tam zaczęły być drukowane jego książki, wtedy też poznał Henryka Sienkiewicza i od samego początku znajomości nie zaiskrzyło między panami. Prus nie lubił go, wręcz ignorował pisarza.
Ilekroć mam spotkanie autorskie i rozmawiamy o Prusie, zawsze słyszę pytanie: „A co z Sienkiewiczem?”. Muszę powiedzieć, że było to prawdziwe przekleństwo Bolesława Prusa. I nawet ja, pisząc „Śledztwo biograficzne”, zaczęłam go żałować. To jest historia, która wydaje się bardzo ludzka. To z naszej perspektywy, po latach, kiedy już Prus jest wielkim pisarzem, autorem pozytywistycznej „Lalki”, najważniejszej jego powieści, której nikt do dziś nie zdetronizował, a Sienkiewicz jest noblistą, najpopularniejszym pisarzem XIX/XX w., to z tej perspektywy może nam się wydawać, że zaistniały konflikt to jest coś wielkiego.
Ale patrząc z innej strony – to było dwóch kolegów, którzy zaczęli pisać mniej więcej w tym samym czasie, byli w zasadzie rówieśnikami, bywali w tych samych miejscach, podobały im się podobne kobiety, a przede wszystkim obydwaj byli bardzo ambitni. Na początku z pisarstwem Prusowi szło lepiej niż Sienkiewiczowi, ponieważ Sienkiewicz długo zabiegał o taką finansową stabilizację. Ale potem sytuacja się odwróciła. Prus otwarcie był bardzo krytyczny wobec prac Sienkiewicza, którego uważał za pisarza mniej zdolnego, ale z jakichś względów mającego większe szczęście w docieraniu do ludzkich gustów. Był też dość wyraźnie zazdrosny o sukces i uznanie, jakie stały się udziałem Sienkiewicza.
Między nimi istniał rzeczywiście silny konflikt. Bolesław Prus np. nie wziął udziału w wielkiej fecie z okazji jubileuszu Henryka Sienkiewicza w Warszawie. Natomiast Henryk Sienkiewicz, będąc przewodniczącym komitetu organizującego pogrzeb Bolesława Prusa, na pogrzeb… nie przyszedł. Tłumaczył się, że jest chory. Wzajemna animozja panów trwała do śmierci.
Czytaj więcej: Wilno dołączyło do Narodowego Czytania
Bolesław Prus był zazdrosny o sukcesy Sienkiewicza, również te z kobietami. Sienkiewicz, mimo niskiego wzrostu, był obieżyświatem i miał powiedzenie u kobiet. Prus rywalizował z nim w tej sferze. Ostatecznie kobietą, z którą związał się Bolesław Prus węzłem małżeńskim, była jego kuzynka, Oktawia z Tremblińskich. Nie mieli własnych dzieci, a ich przybrany syn Emil w wieku 18 lat popełnił samobójstwo z powodu nieszczęśliwej miłości. Po latach Prus doczekał się własnego syna, Jana, który był owocem wieloletniego romansu z Aliną Sacewicz.
Prus był kochliwy i miał romanse. W wieku 58 lat w wyniku pozamałżeńskiej relacji został ojcem dziecka Aliny Sacewicz. Nigdy oficjalnie nie uznał chłopca za swojego syna, ale został jego ojcem chrzestnym i utrzymywał z nim kontakt. Ze strony żony Prusa była cicha akceptacja tej sytuacji, razem jeździli na wakacje, jako ojciec angażował się w jego wychowanie i uwzględnił go nawet w swoim testamencie. Cała ta historia była jednak mocno zakonspirowana. Mnie jako biografce udało się trafić na listy, jakie przez lata pisał Prus do Aliny Sakiewicz, listy pełne troski, czułości i miłości do dziecka, z którym często obcował. Nie pozostawia to wątpliwości, że Jan Bogusz Sacewicz był synemBolesława Prusa, niezwykle zresztą do niego podobnym.
Bolesław Prus był w ogóle dobrym człowiekiem, wrażliwym na ludzki los, krzywdę, walczył o rzeczy ważne, jak przytułki, wodociągi, tanie stołówki, co skrzętnie opisywał w kronikach przez 37 lat. Prus pochylał się także nad losem pojedynczego człowieka, zawsze przedstawiając go z szacunkiem, miłosierdziem, zrozumieniem. Był aktywnym głosem narodowego i społecznego sumienia, zwracającego uwagę na najważniejsze, najpilniejsze potrzeby zmian.
Upominał się o opiekę nad wiejskimi dziećmi, o konieczność ich właściwego edukowania (nowela „Antek”), o konieczność gruntownej naprawy społecznej, zrywającej z przestarzałymi przesądami („Lalka”), wypowiedział się w kwestii praw kobiet (nieco przekorna powieść „Emancypantki”), w „Faraonie” krytykował bezduszność władzy. Inna nowela („Milknące głosy”) jest krytyką warstwy społecznej, która powinna być odpowiedzialna za politykę społeczną kapitalizmu – polskiej burżuazji.
Był kochany przez ludzi nie tylko jako wielki pisarz, ale także filantrop. Kiedy zmarł 19 maja 1912 r., żegnały go tłumy warszawiaków, a drogę, która wiodła od bramy cmentarnej do grobu, usłano liśćmi. Pogrzeb składał się z dwóch części. Pierwsza otwarta, kiedy kondukt przeszedł przez miasto, gdzie każdy mógł zobaczyć i pożegnać pisarza i społecznika. A ta druga część, już na cmentarzu, była zamknięta, przeznaczona tylko dla bliskich i wybranych.
Prus byłby zdziwiony tym hołdem oddanym przez warszawiaków, za życia nie do końca wierzył w swoją popularność. Kiedy „Kurier Warszawski” ogłosił konkurs na najważniejsze dzieła XIX w., w 1900 r., z początkiem nowego stulecia, dość duże zdziwienie wywołał fakt, że drugim w kolejności po Sienkiewiczu najważniejszym pisarzem okazał się Bolesław Prus. I to było zaskakujące, bo krytyka nie ceniła tak wysoko w ówczesnym czasie Prusa. Oczywiście, wielu podziwiało „Lalkę”, dobrze mówiono o „Faraonie”, on sam był dobrze oceniany jako pisarz społecznik, ale nie artysta. Okazało się, że czytelnikom bardzo się podoba, docenili go i wybrali jako bardzo ważnego dla nich pisarza.
Kiedy Warszawa żegnała Bolesława Prusa, pamiętała również o tych dokonaniach społecznikowskich. On był takim trybunem dołączanym do różnych ważnych przedsięwzięć. Wszystko to, co słabe, co biedne i porzucone, zawsze go wzruszało, pociągało. To było też cząstką jego przeszłości. I warszawiacy takiemu Prusowi też oddawali hołd i cześć w ostatniej drodze, dlatego po jego śmierci na płycie nagrobnej wyryto napis określający w pełni jego stosunek do ludzi: „Serce serc”.
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” nr 24 (71) 18-24/06/2022