83 lata temu, 5 października 1939 r., Adolf Hitler osobiście odbierał w Warszawie defiladę zwycięstwa swoich wojsk, które kilka dni wcześniej wkroczyły do stolicy Polski.
Defilada w Alejach Ujazdowskich to było zamknięcie walki o Warszawę i de facto zakończenie podboju Polski. Zwycięskie oddziały maszerujące w rytm werbli i bębnów były też przesłaniem dla sojuszników Polski, Anglii i Francji.
W ciągu miesiąca udało im się zająć stolicę i podbić pół kraju, bo nie zapominajmy, że drugie pół zajął Związek Sowiecki. Hitler ostrzegał. Los Warszawy mógł także spotkać Paryż i Londyn. Wybrzmiało to wyraźnie na konferencji prasowej zorganizowanej na lotnisku Okęcie tuż przed odlotem Hitlera.
Czy warszawiacy obserwowali defiladę niemieckich wojsk?
Przeciętny mieszkaniec stolicy oczywiście nie mógł tej defilady zobaczyć. Wprowadzono restrykcje. Ludność polska mieszkająca w budynkach z oknami wychodzącymi na Aleje Ujazdowskie, którymi szła defilada, musiała te okna zaciemnić, zaciągnąć zasłony.
Do okien nie wolno było się zbliżać. Wizyta Hitlera w Warszawie była skrupulatnie przygotowana i utrzymywana w tajemnicy. Zapewniono wszelkie środki bezpieczeństwa, trasa przejazdu ulicami miasta była ściśle wytyczona, snajperzy czuwali w gotowości na dachach.
A mimo to, o czym pisze Pan w swojej książce, Polacy podjęli próbę zamachu na wodza III Rzeszy.
Mało jest informacji na ten temat. Udało się zgromadzić i umieścić na trasie przejazdu, na rogu Nowego Światu i Alej Jerozolimskich, około pół tony materiałów wybuchowych. Tymczasem oficer odpowiedzialny za przebieg akcji miał podobno zbytnie skrupuły. Uważał, że to postępowanie niehonorowe, że nie wypada zabijać w ten sposób nawet nieprzyjaciela, w dodatku przywódcy państwa.
Stąd Hitler być może uniknął śmierci. Ciekawostka, że w czasie agresji na Polskę jedna z kwater Hitlera znajdowała się w Sopocie, w Casino Hotel, czyli dzisiejszym słynnym Grandzie. Ten hotel znajdował się w zasięgu dział artylerii cyplowej na Helu. Podobno adm. Józef Unrug również wiedział, że tam przebywa Hitler, i zakazał otwierania ognia do tego budynku, a więc jakieś szanse zgładzenia go były. Gdyby się to udało, wojna mogłaby się pewnie inaczej potoczyć.
Zbytnio zadowolony z Warszawy Hitler ponoć nie wyjeżdżał?
Ciężko mi się wczuć w nastroje Hitlera. Trudno powiedzieć, czy był zadowolony, czy nie. Wyjeżdżając, myślał już chyba o kolejnych posunięciach. Hitler cały czas był blisko frontu. Obserwował ostrzał Warszawy. Z jego polecenia rozrzucano nad miastem ulotki wzywające do kapitulacji, podwożono też polskich jeńców, którzy mieli uświadamiać mieszkańców o sytuacji na froncie, bo Niemcy sądzili, że Polacy, którzy bronią się w Warszawie, nie wiedzą, jaka jest sytuacja, że nie docierają do nich żadne informacje.
To oczywiście absurd. Polacy świetnie orientowali się w wydarzeniach, wiedzieli już o pakcie Ribbentrop-Mołotow, rozumieli, jakie niósł za sobą skutki. Wiedzieli, że dalszą walkę właściwie pozbawia to sensu.
Czytaj więcej: Warto uczyć się historii
Co przesądziło o kapitulacji stolicy 28 września?
Ogólna sytuacja Polski. Załamanie frontu, wycofanie się rządu poza granice kraju. Oblężenie odcięło mieszkańców od zaopatrzenia. Warszawa nie skapitulowała z przyczyn wojskowych. Niemcom udało się wziąć ją głodem. Zapasy żywności, które zgromadzono przed wojną m.in. dzięki przezorności prezydenta Stefana Starzyńskiego i kierowanych przez niego agend, stopniały. Tym bardziej że do miasta napływali uchodźcy, żołnierze polskiego wojska. Żywności zaczynało brakować, kończyła się amunicja.
Były naciski na władze cywilne i wojskowe, by zaprzestać obrony, bo skutkuje to dalszą degradacją miasta, jego zabudowy. Niemcy rozmyślnie atakowali infrastrukturę krytyczną, czyli cele, które miały wpływ na funkcjonowanie miasta. Wodociągi, gazownie, elektrownie. Warszawa przestawała normalnie funkcjonować. Oczywiście, decyzja dojrzewała.
Ścierały się różne frakcje. Jedni, jak prezydent Starzyński, gotowi byli walczyć do ostatniego, inni chcieli wyjścia z wojskiem w pole, by tam spróbować ostatecznego ataku, jeszcze inni, jak część cywili, byli za kapitulacją.
Czy Niemcy dotrzymali warunków kapitulacji?
Można powiedzieć, że tak. Tu nie można im wiele zarzucić. Zagwarantowali polskim oficerom wyjście do niewoli z bronią białą, dostarczenie żywności cywilom. Było to zresztą w ich interesie, by w mieście nie rozprzestrzeniły się choroby zakaźne, nie wybuchła jakaś epidemia.
Tak długa obrona miała sens?
Stricte walki trwały trzy tygodnie, od 8 września. Wcześniej były to walki lotnicze. Warszawa i pobliski Modlin angażowały na froncie około jednej trzecich niemieckich wojsk i gdyby wojna toczyła się korzystniej, to miałoby to znaczenie. Długa obrona miała jednak wpływ na morale społeczeństwa. Oddziaływanie propagandowe było znaczne. W Warszawie działało radio, gdy na terenach nieopanowanych jeszcze przez Niemców słyszano, że Warszawa się broni, to rozumiano, że broni się Polska. Podtrzymywało to wolę walki.
Natomiast Warszawa była otoczona, generalnie wojsk polskich już w polu nie było. Bronił się jeszcze Hel, Modlin, gdzieś tam grupa gen. Franciszka Kleeberga. Wojskowi wiedzieli dokładnie, że dalsza obrona nie miała większego sensu.
W książce opisuje Pan ciekawy wątek pomocy Niemców w ewakuacji akredytowanych w Warszawie dyplomatów.
Niemcom bardzo zależało na propagandowym wydźwięku, że zwycięski Wehrmacht organizuje ewakuację zagranicznych placówek z oblężonego miasta. Wykorzystywali to potem w kronikach filmowych, w których pojawiały się przebitki z miejsc, gdzie dyplomaci się zatrzymali, np. z Królewca.
Część dyplomatów wyjechała z Warszawy jeszcze z polskim rządem, ale część została. Ze strony polskich władz trudno było im zapewnić bezpieczeństwo. Placówki dyplomatyczne są postrzegane jak terytoria innych państw, a Niemcy bombardowali np. ambasadę sowiecką, czyli swojego sojusznika.
Warto wspomnieć, że z dyplomatami ewakuowanymi przez Niemców wyjechał też Julien Bryan, amerykański fotograf i filmowiec, który w masce gazowej przemycił filmy z oblężonej stolicy.
Na ile i czy w ogóle Niemcy starali się nie bombardować celów cywilnych w mieście?
Trudno powiedzieć, być może z początku starali się zachowywać dobór celów. Ale nawet jeśli tak było, to później celem było już całe miasto. W dniach świąt żydowskich zbombardowali dzielnicę żydowską. Trudno nie dopatrzyć się w tym celowego działania. Bombardowali szkoły, świątynie, szpitale, które przecież w myśl konwencji genewskiej z 1864 r. musiały być specjalnie oznaczone czerwonym krzyżem. To były bombardowania terrorystyczne.
Czytaj więcej: Jak lotnisko w Porubanku stało się oknem na świat
Jak na ataki reagowała ludność cywilna w mieście?
Bardzo duży wpływ na jej postawę miał prezydent Starzyński, jego słynne przemówienia. Motywował, pouczał, prosił o zwiększony wysiłek. Ludność była karna. Przy kopaniu okopów było zaangażowanych kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Tworzono samorzutnie punkty pomocy medycznej czy ochotnicze odziały do usuwania zniszczeń. Świetnie działały struktury obrony przeciwlotniczej biernej.
Każdy budynek miał przeszkolonych mieszkańców odpowiadających w nim za bezpieczeństwo przeciwpożarowe. Opiekowali się budynkiem, organizowali środki do gaszenia, zapewniali schronienia, wspierali strażaków. Możemy brać przykład pod tym względem z naszych pradziadków.
A jak przed rozpoczęciem wojny wyglądały polskie plany obrony i niemieckie plany zdobycia stolicy?
Dla Niemców Warszawa była celem pierwszoplanowym. To była stolica państwa. Siedziba władz, głównego dowództwa wojskowego, najważniejszy węzeł komunikacyjny. Mieściły się tu magazyny wojskowe. Hitler motywował swoich generałów, by jak tylko przebiją się przez polski front, nie oglądali się na boki, tylko parli na Warszawę. Skutkiem czego pierwsza pancerna dywizja niemiecka podeszła pod miasto już po pierwszym tygodniu wojny. Natomiast w polskich planach wojennych lądowa obrona Warszawa w ogóle nie była brana pod uwagę.
Nie zakładano, że ona będzie zagrożona. Nie było specjalnych oddziałów wojskowych do jej obrony. Zakładano zagrożenie jedynie ze strony lotnictwa, dlatego stacjonowały tu baterie artylerii przeciwlotniczej i dosyć silna jak na polskie możliwości jednostka lotnictwa myśliwskiego, Brygada Pościgowa. Nikt się nie spodziewał, że ta wojna się tak potoczy, jak potoczyła. Uwzględniając doświadczenia poprzedniej wojny, spodziewano się raczej długotrwałych walk pozycyjnych na granicy, stąd tam rozciągnięte były wojska.
Blitzkrieg Hitlera, czyli wojna błyskawiczna, rządził się jednak swoimi prawidłami i przez pierwsze trzy lata wojny, tak naprawdę, nie było na niego lekarstwa. Wystarczy popatrzeć na kampanie we Francji czy ZSRS, gdzie Niemcy w kilka miesięcy podeszli pod Moskwę, a przecież to były ogromne przestrzenie.
Obydwie strony poniosły w walkach straty. Warszawa została zniszczona. Jak bardzo?
Straty materialne w Warszawie równe były ponad rocznemu ówczesnemu budżetowi państwa polskiego. Infrastruktura techniczna, gazownia, elektrownia, wodociągi, to wszystko nie funkcjonowało. W gruzach legło ok. 12 proc. zabudowy miejskiej. Liczbę zabitych cywili szacuje się na 25 tys., rannych na dwa razy więcej. Wśród żołnierzy zabitych i rannych było ok. 20 tys. Nie ma ścisłych danych, jeśli idzie o straty Niemców. Oni sami mówią o 2 tys. zabitych, 5 tys. rannych i ok. 5 tys. określonych jako „chorzy”, ale to trudne do zweryfikowania.
Wiadomo, że atakujący ponoszą jednak zazwyczaj większe straty niż obrońcy. Warszawa była jednak z każdej strony okrążona i atakowana przy użyciu artylerii i lotnictwa. Pod koniec oblężenia żołnierze często nie mieli żadnej możliwości oddziaływania ogniowego na nieprzyjaciela, więc to być może jest prawdą. Na pewno Niemcy stracili jednego generała.
Motywem do napisania książki było dla Pana poczucie, że historia obrony Warszawy w 1939 r. jest trochę zapomniana.
Mówiąc o wojennych walkach w Warszawie, widzi się przede wszystkim Powstanie Warszawskie, ewentualnie powstanie w getcie. One są dobrze nagłośnione, mają dużą siłę oddziaływania. Ta pierwsza, wrześniowa obrona to temat nieco zapomniany, a godny upamiętnienia, ponieważ obrona była heroiczna.
Miała swoje jaśniejsze i ciemniejsze strony, ale warto pamiętać, że to miasto nie poddało się dlatego, że przegrało bitwę z Niemcami, tylko zostało zmuszone do tego ogólną sytuacją państwa. I mimo tej kapitulacji Warszawa niemal od razu rozpoczęła swoją dalszą walkę, tyle że już w podziemiu.
Czytaj więcej: Działamy na rzecz upowszechniania historii Polaków na Litwie
Zapomina się też o planach Sowietów względem Warszawy na początku wojny.
Mało się mówi i pisze, że z paktu Ribbentrop-Mołotow wynikało, iż prawobrzeżna część Warszawy miała znaleźć się w strefie wpływów sowieckich. Po podpisaniu paktu sowieccy planiści od razu zaczęli tworzyć plany podejścia do Warszawy od wschodu. To, że się pod nią nie znaleźli, wynikło z rozwoju sytuacji na froncie.
Niemcy szybko zajęli więcej terenów, a Stalin skierował później swój wzrok ku Litwie i w zasadzie można powiedzieć, że na mocy porozumienia z Berlinem zajął ją w zamian za pół Warszawy. Niemcy jednak prawie do samego końca wyglądali swoich czerwonych sojuszników i nawet w rozkazach ich dowódców przewijają się informacje, że Pragę, czyli prawobrzeżną część stolicy, zostawiają Sowietom, skupiając się na części zachodniej, co oczywiście nie miało później miejsca.
Fot. dzięki uprzejmości wydawnictwa
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 39 (114) 01-07/10/2022