„Wilia” doświadczyła rządów rosyjskich komunistów i niemieckich nazistów, metod działania gestapowców enkawudzistów, ubowców. Przeszła przez wileńskie Łukiszki, moskiewską Łubiankę, katorżniczą Workutę, peerelowską biedę. Śledztwo prowadzone przez sowieckie służby bezpieczeństwa odbyła w Wilnie i Moskwie. Brat jej został zamordowany wraz z całą kompanią AK przez sowiecką „spec” grupę operacyjną pod Oszmianą. Bolszewicy jednocześnie wymordowali tam kilkudziesięciu mieszkańców i doszczętnie spalili wieś, gdzie wówczas Polacy kwaterowali.
W PRL-u wyszła za mąż za poznanego w łagrze podporucznika czasu wojny Stanisława Kiałkę „Bolesława”, eksjezuitę, „prawą rękę” komendanta Okręgu Wileńskiego AK płk. Aleksandra Krzyżanowskiego „Wilka”. Relacjonowała: „Ze Stachem poznaliśmy się na Workucie, gdy po śmierci Stalina, już w 1954 r., dawano nam przepustki na pobyt poza obozem, na ogólnych spotkaniach, które odbywały się w bardzo skromnych mieszkaniach wolnych rodaków. To były wspaniałe spotkania! Kto tylko mógł starał się wyjść z obozu na te kilka godzin »polskich«”.
Ta obozowa miłość, która rozkwitła wraz z wiosną, gdy reżim łagrowy po śmierci Józef Stalina nieco zelżał, przerodziła się w coś więcej niż tylko związek małżeński. Również we wspólną pasję utrwalania w trudnych warunkach peerelowskiej egzystencji zakazanej przez komunistów historii wileńskiej Polski Podziemnej. Gdy zmarł mąż „Wilii” esbecy i agenci zjawili się nawet na jego pogrzebie.
„Niech nie czeka wieczora, ale ucieka!”
W lipcu 1944 r. w czasie operacji „Ostra Brama” Wanda Cejko była sanitariuszką w polowym, dobrze urządzonym i zaopatrzonym w medykamenty i narzędzia, szpitalu powstańczym garnizonu AK miasta Wilna. Placówka funkcjonowała przy ul. Krakowskiej 25 w budynku byłej Szkoły Powszechnej nr 9.
Po rozbrojeniu brygad polskich trafiła do obozu NKWD w Miednikach Królewskich. W październiku, po zwolnieniu kobiet i nieletnich, powróciła do Wilna z obozu w Kałudze. Mieszkała nadal w domu rodzinnym przy ul. Chełmskiej 80/2, przy rozwidlenie ul. Kalwaryjskiej i ul. Werkowskiej. Do Wilna rodzice Wandy, Sylwester i Weronika z domu Masojć, przenieśli się z Dołhinowa. Ojciec pracował tam jako kierownik brygady elektrycznej. Z miasta, zagrożona ujęciem przez NKWD, „Wilia” wyszła w końcu stycznia 1945 r. W tym okresie trwały już masowe rewizje, obławy, aresztowania.
O przyczynie opuszczenia Wilna tak relacjonowała: „W sąsiednim domu mieszkała dziewczyna przyjmująca najpierw Niemców, potem bolszewików. Poprzez moją matkę ostrzegła mnie: »Niech nie czeka wieczora, ale ucieka!«. W domu był brat Stanisław. Zaprowadził mnie do rodziny Lisowskich [koło Drużel] i poszedł dalej do oddziału Sergiusza Kościałkowskiego »Fakira«. Przez kilka dni mieszkałam tam. Był to samotnie stojący dom. Po prawej stronie były wzgórza i pola, z lewej strony las. W nocy wilki podchodziły pod zabudowania. Pies tylko skomlał”.
Czytaj więcej: Hanny Skarżanki życie niebanalne cz.1
„Nagle strzał, jeden, drugi, trzeci…”
Na przełomie stycznia i lutego 1945 r. w domu Lisowskich koło Drużel gościły patrole wysyłane przez polskich partyzantów. Otrzymywały ciepłą strawę i powracały do miejsca postoju oddziału. Jeden z żołnierzy w godzinach rannych 4 lutego pukając w okno domu poinformował, iż brat „Wilii” kwateruje kilka kilometrów dalej w Raubiszkach. Tam spotkała się ze Stanisławem Cejko używającym pseudonimu „Kaktus”. Niedługo potem doszło do starcia oddziału polskiego z bolszewikami.
Relacjonowała: „W trzecim domu rodzinne powitanie z bratem. Młoda dziewczyna gra na fortepianie, śpiewamy partyzanckie piosenki. Ktoś czyści broń, ktoś znęca się nad insektami, ktoś dba o toaletę, jak to na postoju. Nagle strzał, jeden, drugi, trzeci. Chłopcy chwycili za broń i wybiegli dążąc do pierwszego domu. Z Hanką Lisowską przenosiłam im chlebaki i rzeczy osobiste. Nie chciała siedzieć w dziurze po kartoflach. Trzymała się mnie. Biegaliśmy razem z tymi rzeczami. Potem chłopcy mówili, że wartownik z karabinem stał tyłem odwrócony do drogi. Bolszewicy podjeżdżali w ciszy. Zastrzelili wartownika i zajęli pozycje za stodołą”.
Walka z oddziałem sowieckim skończyła się wybiciem prawie wszystkich bolszewików, śmiercią kilku partyzantów polskich, w tym dowódcy i nocnym odwrotem z rannymi pod Sużany. „Wilia” relacjonowała: „Zajęłam się najpierw »Fakirem«, który niedługo potem zmarł, a następnie »Danem« [N.N.]. On szczególnie cierpiał i też zmarł”.
Oddział polski odskoczył z terenu obławy nad jeziora Dubińskie, a następnie poszedł pod Oszmianę, gdzie wpadł w zasadzkę przygotowaną przez sowiecką formację dywersji pozafrontowej, pozorującą „własowców”. Po wcześniejszym zwabieniu w inną zasadzkę w Łukszanach i aresztowaniu tam kilku polskich młodszych dowódców oraz „Wilii” bolszewicy uderzyli na wieś Ławże. Zabili tam prawie wszystkich polskich żołnierzy, wymordowali mieszkańców, osadę doszczętnie spalili.
Była noc z 23/24 lutego 1945 r. „Wilia” relacjonowała: „Zamordowani partyzanci zostali wrzuceni do jamy wykopanej między dwoma stodołami. Zwłoki kilku zostały zabrane przez rodziny i pochowane na cmentarzach. Zwłoki mojego brata spoczywają w tym masowym grobie w Ławżach wraz z kolegami z partyzantki”. Z Ławż pozostały jedynie zarysy fundamentów spalonych domostw i zabudowań gospodarczych.
„Zaprowadzono nas do »czarnego worona«”
Po dwóch dniach śledztwa prowadzonego w Oszmianie aresztowani w Łukszanach żołnierze AK, w tym „Wilia”, zostali przewiezieni samochodem ciężarowym na dalsze dochodzenie do Wilna. Wiosną 1945 r. w Moskwie zapadła decyzja aby „Wilia” wraz z innymi trafiła na przygotowany przez gen. Iwana Sierowa „proces” ostatniego komendanta głównego AK, uprowadzonego przez służby sowieckie, gen. Leopolda Okulickiego.
„Wilia” relacjonowała: „Odkarmili nas na Łukiszkach. Mogłyśmy się umyć. Przyszedł fryzjer. Po tych zabiegach zaprowadzono nas do »czarnego worona«. Zawieźli nas na lotnisko Porubanek. Stał tam samolot. Śledczy Emilianow wprowadził mnie jako ostatnią do maszyny. Powiedział, że mamy pamiętać, iż dobrze się z nami obchodzili. Leciałam z Anną Szyszkówną, Niną Holmirską, Barbarą Matusiewicz, Włodzimierzem Mikuciem, Stanisławem Prokopowiczem. Był też starszy wiekiem Antoni Kokociński i kilku innych mężczyzn. Po wejściu do samolotu założono im kajdanki. Siedziałam przy oknie. Gdy się zniżaliśmy widziałam zbliżającą się Moskwę”.
Po odbywających się na Łubiance przesłuchaniach grupa „Wilii” i ona sama została odesłana z powrotem do Wilna i osadzona ponownie w więzieniu Łukiskim. Jak zapamiętała „wracaliśmy pociągiem »stołypińskim«. Wagony miały korytarz przedzielony zamykanymi na klucz klatkami. Na każdej ściance potrójne nary. Jechałam z Anną Grzywacz, Niną Holmirską, Zofią Matusiewicz. W »klatce« obok nas znajdował się Antoni Kokociński. Strażnik wypuścił nas do sprzątania korytarzy”. W Wilnie cała grupa trafiła ponownie na Łukiszki.
Czytaj więcej: Kobiety w polskim podziemiu niepodległościowym 1944–1948
„Proces trwał około trzech godzin”
Proces grupy „Wilii” odbył się w budynku przy ul. Arsenalskiej 6. Tak zapamiętała ona ogłoszenie wyroków: „Z Łukiszek poprowadzili nas ulicą Nadbrzeżną i Zygmuntowską koło biblioteki Wróblewskich. Z biblioteką stała duża kamienica. Tam wprowadzono nas do kuchni. Okno wychodziło na dziedziniec. Sądzili z nami jeszcze inną grupę ludzi. Stali oni na korytarzu. Wprowadzili nas na salę. Najniżej siedzieli skazani potem na karę śmierci »Grab« i »Pilot«, wyżej na katorgę, najwyżej na 10 lat i mniej. Proces trwał około trzech godzin”.
6 października 1945 r. zostali skazani przez Trybunał Wojsk NKWD: Witold Szupowski na śmierć; Władysław Czarniecki na śmierć; Stanisław Prokopowicz na śmierć (zamienioną na 20 „katorżniczych robót”); Jan Stankiewicz na 20 lat ciężkich robót; Wanda Cejko na 20 lat ciężkich robót; Anna Grzywacz-Norska na 20 lat ciężkich robot; Nina Holmirska na 15 lat ciężkich robót; Zofia Matusiewicz na 10 lat „obozu reedukacyjnego”; Henryk Niechwiedowicz na 10 lat „obozu reedukacyjnego”. Trybunałowi czekistowskiemu przewodniczył kpt. Fiodorow. Ławnikami byli por. Kirpiszczykow i sierż. Aleksiejew.
„Wilia” relacjonowała: „Po wyroku tych, którzy dostali karę śmierci i łagry, kierowali do cel podziemnych Łukiszek. Siedziałyśmy krótko najpierw w dużej sali więziennej cerkwi. Część była tam oddzielona wysokimi siatkami. Stamtąd doprowadzali nas do różnych cel. Nie spotkaliśmy nikogo znajomego. W celach szybko poznałyśmy alfabeta Morse’a. Stukaliśmy przez ściany, podłogę, rury. Na przełomie listopada i grudnia 1945 r. wywieźli nas z dworca Wilno Towarowe na Workutę. To była duża grupa skazańców. Z więzienia na dworzec szłyśmy piątkami piechotą. Ci, którzy nie mogli chodzić jechali ciężarówkami. Strażnicy szli z obu stron z psami. Nie można było rozmawiać. Nie puszczali do nas ludzi z zewnętrz”.
Łagry Workuty były jednymi z najcięższych obozów karnych Związku Sowieckiego. Katorżnicza praca w kopalniach, głód, mróz, śniegi, znęcanie się strażników, wyznaczały rytm dnia. Niechwiedowicz zmarł w łagrze w grudniu 1949 r. „Wilia”, po zwolnieniu w listopadzie 1956 r., poprzez Lwów, dojechała do zrujnowanego działaniami wojennymi Wrocławia.
„On zaopiekował się mną, a ja nim”
Na przełomie 1957 i 1958 r. został też zwolniony z Workuty Stanisław Kiałka. Zamieszkał we Wrocławiu przy ul. Ruskiej 13/1. Wkrótce wystąpił do władz zakonu jezuitów o zwolnienie z zobowiązań wynikających z niższych święceń kapłańskich i ślubów zakonnych. Nie czuł się na siłach, aby po tylu przeżyciach wojennych i latach łagrów, kończyć przerwane studia teologiczne i od nowa wdrażać się do życia we wspólnocie zakonnej. Zgodę uzyskał i przeszedł do stanu świeckiego.
Miał już zaplanowaną inną misję: zachować dla przyszłych pokoleń pamięć o wileńskiej Polsce Podziemnej. Stanisław pomagał też Wandzie, która czasowo zamieszkiwała w Bydgoszczy oraz Głuchołazach, w osiedleniu się we Wrocławiu.
Jak mówiła: „Stach interesował się jak sobie radzę. Pomógł mi znaleźć mieszkanie blisko swego. On zaopiekował się mną, ja nim, gdy zachorował i leżał z wysoką temperaturą. 30 kwietnia 1958 r. pobraliśmy się. Stach miał mieszkanie, aparat radiowy i garnek. Ja miałam imbryk i podarowany przez kogoś materac. Jednakowy start w nowe życie z podobnym bagażem przeżyć, z poszerzoną »rodziną« [akowską] o tych, co przez lata okupacji walczyli, a na katordze tęsknili tak samo jak my”.
Czytaj więcej: „Kotka” z Rossy
„Stach wciąż prosił o wspomnienia”
Na przełomie lat 60. i 70. XX w. Kiałkowie, mieszkający nadal we Wrocławiu, przeprowadzili się na ul. Inowrocławską. Peerelowskie blokowisko wybudowane na gruzach zrównanej z ziemią niemieckiej dzielnicy, stawało się wówczas jednym z symboli „sukcesów” gospodarczych komunistów. Dziesięciopiętrowy budynek z wielkiej płyty został oddany w styczniu 1969 r. Kiałkowie zamieszkali tam na dziewiątym piętrze. Szybko wspólną ich pasją, antidotum na szarzyznę PRL-u, stały się podróże odbywane w różne zakątki Polski.
Wanda relacjonowała: „Połknęliśmy »bakcyla«. Przez cały rok ciężko pracowaliśmy, szczególnie Stach, nocami w operze dorabiał aniołkom rączki, nóżki i wykonywał inne ozdoby, żeby urlop spędzić nad ciepłym morzem. Kupiliśmy »Zastawę«, świetne, zgrabne autko! Jeździliśmy po Polsce, a Stach wciąż prosił [znajomych z wileńskiej AK] o wspomnienia z tamtych lat”.
Wanda stała się wówczas osobą bardzo pomocną również w pracach historycznych i charytatywnych Stanisława Kiałki, zatrudnionego we wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych. Sama pracowała w domu, który stał się jednym z głównych punktów kontaktowych byłych żołnierzy Okręgu Wileńskiego z terenu całej Polski. We Wrocławiu dom ten był najważniejszym i kluczowym dla zachowania przez szereg lat więzi środowiskowej i prowadzenia konspiracyjnych, w tajemnicy przed bezpieką, prac badawczych odnoszących się do wileńskiej Polski Podziemnej.
Wanda zapisała we wspomnieniach: „Stach wysyłał do kolegów prośby i ankiety w celu udokumentowania przeszłości. Wszystkim tłumaczył, że z nami zginie historia wileńskiej AK. Kreślił setki listów. Do nas przychodziły często po długiej przerwie (cenzura) i »stadami«, jak to określał Stach”.
W telefonie domowym Kiałkowie mieli zamontowany podsłuch, w mieszkaniu wetknięte przez esbeków „pluskwy” podsłuchowe, sąsiad konfident z mieszkania znajdującego się naprzeciwko składał donosy do bezpieki. Stanisław i Wanda Kiałkowie, narażając się sami na represje, dokumentowali działalność niepodległościową wielu ludzi i struktur Polski Podziemnej na Wileńszczyźnie, mobilizowali i zachęcali również kolegów do spisywania wspomnień oraz relacji z okresu okupacji bolszewickiej i niemieckiej.
„A ja żyję nadal…”
„Przez całe życie – relacjonowała »Wilia« – aktualne były u nas sprawy AK-owskie. Zbiór materiałów ciągle się poszerzał i rósł. Częste były wizyty piszących prace dyplomowe i zwyczajne, czy też osobiste przeżycia partyzanckie. To była treść całego życia Stacha”.
Stanisław Kiałka zmarł 30 maja 1980 r. 5 lat funkcjonował w konspiracji pod bolszewicką i niemiecką okupacją, 12 lat więziony był w sowieckich łagrach, 20 lat egzystować musiał, będąc cały czas inwigilowanym przez bezpiekę, w zewnętrznej prowincji sowieckiego imperium, zwanej PRL. Przeszedł śledztwo niemieckie, sowieckie, esbeckie. Do śmierci żył ze świadomością codziennej inwigilacji. Bezpieka jego sprawie operacyjnej nadała wymowny kryptonim „Kieł”.
Sumując, prawie 40 lat żył w warunkach stricte opresyjnych. Wydawałoby się, iż mało kto może przeżyć tak wiele i jednocześnie zdziałać tak dużo. Stało się to również dzięki codziennemu wsparciu „Wilii”. „Gdy Stacha zabrakło – zapisała we wspomnieniach Wanda Kiałka – zastanawiałam się, jak będę żyć bez Niego. We wrześniu 1993 r. w wypadku samochodowym zginął mój syn Oleś. A ja żyję nadal…”.
Tomasz Balbus
Instytut Pamięci Narodowej
Fot. ze zbiorów Tomasza Balbusa i Instytutu Pamięci Narodowej
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 47(137) 26/11-02/12/2022