Sprawozdanie Okręgowej Delegatury Rządu w Wilnie opracowane w końcu stycznia 1944 r. informowało Warszawę: „Na Wileńszczyźnie ludzie wolą iść z bronią w ręku na największe trudy i niebezpieczeństwa. Nie dadzą się wywieźć Niemcom [na roboty przymusowe do III Rzeszy] lub zagarnąć bolszewikom [do grup zbrojnych]. W związku z tym oddziały polskie wzrastają liczbowo i mają mocne oparcie w terenie. Litwini wyrażali się bardzo dodatnio o zachowaniu się oddziałów polskich w Turgielach, Rudominie, Szumsku, gdzie Polacy wzięli do niewoli litewskich policjantów, nie robiąc im żadnej krzywdy, zabierając jedynie broń, amunicję, żywność”.
Z kolei dowódca kompanii szturmowej 3. Brygady por. Gracjana Froga „Szczerbca” zapisał w swoich notatkach: „Kartkowy system żywnościowy w 75 proc. zmusza młodzież do wyjazdu [z miasta]. Chętniej dla młodzieży miejskiej otwierają się podwoje leśnych bram. Jak ginąć to z honorem Polaka. Zapał «do broni» ogarnął wszystkich”. Józef Jachimowicz „Norwid”, który otrzymał przydział do 3. Brygady zapamiętał, że „zima tego roku, jak i wszystkich lat wojny, była śnieżna i mroźna”. Oprócz Polaków w oddziałach AK na Wileńszczyźnie służyli obywatele Związku Sowieckiego, w tym Rosjanie, Ukraińcy, Uzbecy, a także nieliczni Francuzi, Belgowie, Niemcy, Austriacy.
„Nie dadzą się wywieźć Niemcom”
Polacy szli z Wilna i prowincji do oddziałów AK z różnych powodów. Oprócz motywów patriotycznych były też względy czysto prozaiczne. Różne przyczyny wstępowania do brygad partyzanckich początkowo łączyły się z zaciągiem ochotniczym. Dopiero przed akcją „Burza” komendanci tych oddziałów nakazywali przeprowadzać na swoich terenach kwaterunkowym i operacyjnych mobilizację wojenną osób podlegających służbie wojskowej, szczególnie byłych rezerwistów, a także młodzieży męskiej.
Osoba zamierzająca służyć w oddziałach liniowych nawiązywała głównie przez wcześniejsze relacje towarzyskie lub rodzinne. Byli to więc wspomniani ochotnicy, osoby „spalone” w dotychczasowych miejscach zamieszkania i ścigane przez niemieckie służby bezpieczeństwa, dezerterzy z Wehrmachtu, Organizacji Todta, Legionu Speera, robotnicy przymusowi zbiegli z obozów pracy w Ostlandzie.
Tadeusz Drużyłowski „Placek” tak mówił czekistom jesienią 1944 r. na przesłuchaniu w Wilnie odnośnie do nawiązania kontaktów z partyzantami: „Pytanie: Czym zajmowaliście się w okresie tymczasowej niemieckiej okupacji terytorium sowieckiej Litwy? Odpowiedź: Do 1943 r. uczyłem się w domu. 22 października tego roku zacząłem pracę w niemieckim szpitalu jako robotnik niewykwalifikowany. Pracowałem tam do stycznia 1944 r. Potem wstąpiłem do oddziału białopolskiej partyzantki. Pytanie: Opowiedzcie szczegółowo, w jakich okolicznościach wstąpiliście do oddziału białopolskiej partyzantki. Odpowiedź: W pierwszych dniach stycznia przyszedł do mnie kolega, Wacław Pawłowski [„Jim”]. Opowiedział mi, jak dobrze się żyje w białopolskim oddziale «Szczerbca». Proponował wstąpienie do tej formacji. Zgodziłem się. Pawłowski polecił mi, żebym wybrał sobie pseudonim. Wybrałem «Placek». Zabrałem ciepłe rzeczy i razem z Pawłowskim ruszyliśmy w kierunku miasteczek Jaszuny i Turgiele, gdzie stacjonował nasz oddział”.
Czytaj więcej: Wilno było ważną kartą w życiu Hanki Ordonówny
„Polacy wyciągną broń”
Niemiecki punkt widzenia na angażowanie się Polaków na Wileńszczyźnie w działalność konspiracyjną, dywersyjną, wywiadowczą i partyzancką dobrze obrazuje cytowany dalej fragment sprawozdania służb bezpieczeństwa III Rzeszy.
Raport ten wysłany został w listopadzie 1943 r. z Kowna do Berlina: „W wyniku wydarzeń wojennych wszystkie sfery życia polskiego zostały poddane gwałtownym zmianom. Polacy uważają się za naród pobity i zwyciężony przez Niemców, za naród, który wierzy w bajki angielskie i amerykańskie i w zaufaniu do swojej własnej siły chce wywalczyć «niepodległość» za pomocą wszelkich możliwych środków. Naród polski w wyniku zręcznej propagandy zakulisowych inspiratorów politycznych przekonany jest, że wojna już teraz została przegrana dla Niemiec, i że po zakończeniu działań wojennych zapanuje chaos w Europie Środkowej, tak jak to miało miejsce w [listopadzie – grudniu] 1918 r. Chaos ten ukształtuje tak korzystnie sytuację, że Polacy wyciągną broń przeciwko Niemcom i będą mogli wywalczyć swoją niepodległość. Wychodząc z tego założenia wszystkie dążenia polskiego ruchu oporu, ukierunkowane na cel »niepodległości« i »wolności«, przyjmują z dnia na dzień większe rozmiary tej działalności. Także wśród Polaków zamieszkałych na Litwie, a w szczególności w rejonie wileńskim, gdzie w tradycji minionego wielkiego księstwa [litewskiego] żyje polska, zwarta jedność narodowa. Widać tam, nie dającą się lekceważyć, dużą ilość różnych tajnych organizacji działających w ramach całego, polskiego ruchu oporu (…). Celem politycznym Polaków jest ponowne odbudowanie niepodległej Polski, wywalczenie tego z bronią w ręku i po ewentualnej klęsce Niemiec przywłaszczenie sobie inicjatywy w walce przeciwko bolszewizmowi. To wszystko z pomocą amerykańską i angielską. Mimo przeciwieństw Polacy próbują także nawiązywać kontakty z Litwinami. Charakterystyczne dla struktury organizacji polskiej jest dualizm w dowodzeniu. Jak wynika ze schematu organizacyjnego, obok organizacji wojskowej, mającej konkretne zadania zbrojne, istnieje szereg organizacji politycznych z celami specjalnymi, które nawet po części się krzyżują. Od kwietnia 1943 r. wydawana jest w Wilnie nielegalna gazetka »Niepodległość«, podziemny organ »Komendy Miasta«. Na uwagę zasługuje jeszcze fakt, że w tej organizacji jest podporządkowany komendzie [okręgu] niezależny sąd, mający za zadanie karanie nieuczciwych członków organizacji i zarządzanie wykonywania wyroków śmierci”.
Kilkadziesiąt likwidacji skazanych zdrajców, konfidentów, kolaborantów, jak dzisiaj wiemy, zostało wykonanych w Wilnie oraz na prowincji przez egzekutorów Kedywu oraz żandarmerię brygad AK.
Czytaj więcej: Tomasz Balbus: „Nasz kalendarz ma przede wszystkim charakter edukacyjny”
„Marsz był ciężki i długi”
Przytoczone dalej relacje polskich weteranów pozwalają poznać warunki, w jakich na początku 1944 r. wyruszali z Wilna młodzi ludzie z zamiarem dotarcia do brygady „Szczerbca”. I tak 4 stycznia 1944 r. wieczorem z domu Wacława Barbarowicza „Baśki” w dzielnicy Rossa wyszli do oddziału Zbigniew Konopacki „Hultaj”, jego brat Henryk Konopacki „Soplica”, Tadeusz Drużyłowski „Placek”. Prowadzeni byli przez uzbrojonego w nagana kpr. Franciszka Gradziewicza „Bosego”.
„Hultaj” posiadł jeszcze tylko łatwego do ukrycia pod płaszczem Mauzera z obciętą lufą, czyli „obrzyna”. We wspomnieniach zapisał: „Marsz był ciężki i długi. Silny mróz, śnieg, bezdroża. Omijaliśmy wszystkie wioski i osiedla. Do miejsca postoju oddziału w Murzynach (na południowy – wschód od Taboryszek) doszliśmy po południu następnego dnia. Dostałem przydział do drużyny Władysława Markowskiego »Dżumby« przebywającego wówczas w Wilnie. Oddział liczył wtedy około 60 żołnierzy. W połowie byli to »starzy« i ostrzelani już partyzanci. Druga połowa to »żółtodzioby«, tak jak ja. Rankiem 6 stycznia 1944 r. poznaliśmy się z kolegami. Spotkałem w oddziale kolegę z gimnazjum na Kopanicy Eugeniusza Marszałka «Dana», a później, też z Kopanicy, służącego w kawalerii Ludwika Błusia «Smutnego»”. Marszałek polegnie trzy miesiące później w ataku na Nowe Troki i pochowany zostanie w Mikuliszkach.
W tym czasie oprócz broni, amunicji, granatów, najbardziej poszukiwane były przez partyzantów buty. W drugiej połowie stycznia 1944 r., gdy Jerzy Ossowski „Osa” wraz z kolegami weszli na kwaterę na obszarze objętym tyfusem, zobaczyli w izbie na ławie nieboszczyka. W domu odbywała się właśnie zakrapiana stypa.
Ossowski zapamiętał taki widok: „Dziękuję gospodarzom za zaproszenie [do stołu] i zmierzam do wyjścia. Jedynie nasi [zbiegli z obozu Organizacji Todta] Francuzi, [Napoleon] Campana [z Korsyki] i [cukiernik Jacques] Lenfant stoją, jak zauroczeni, patrzą na nogi nieboszczyka. Ma nowe buty z cholewami. Campana, który dziury w swoich butach zatyka słomą, mówi, że przecież nieboszczyk nie musi mieć butów (…) i zaczyna już swoje ściągać (…). Tłumaczyłem, że to nie wypada, a poza tym on zmarł na zakaźną chorobę. Tłumaczenia te jednak nie trafiały do przekonania [Francuza]. Wykrzykuje: »Jak można tak dobre buty i do tego potrzebne zakopywać w ziemi!«. Wstrzymuje ich od zamierzonej zamiany rzucona przez »Sambora« przestroga, że jeżeli nieboszczykowi coś się zabierze to on niedługo przyjdzie ze śmiercią, aby odebrać skradzioną rzecz. Okazało się, że woleli nie spotykać się już z tym nieboszczykiem i śmiercią. Zrezygnowali z upragnionych butów”.
6 lutego 1944 r. w Wasiowcach podczas ogłaszania przez komendanta okręgu ppłk. Aleksandra Krzyżanowskiego „Wilka” informacji o nadanych odznaczeniach za walkę z obławę w Mikuliszkach „Sambor” zapamiętał scenkę, nawiązującą do poprzedniej: „Odznaczeni ustawiają się długim szeregiem do dekoracji (…). Od nas jest Francuz Bernard oraz jeszcze kilku, których nie znam (…). Do szeregu wrócił Bernard. Pyta mnie: »Powiedz ty mi, co to ja dostałem?«. Mówię: »Otrzymałeś Krzyż Walecznych«. »Ach, wolałbym, żeby mi dali buty«”.
„Niebo było gwiaździste, widoczność dobra”
Zygmunt Kłosiński „Huzar”, który drogę do 3. Brygady znalazł przez kolegę, Ryszarda Krasilewicza, wyszedł do oddziału w drugiej połowie stycznia 1944 r. wspólnie z Kazimierzem Bunclerem „Mikiem”, Lechem Izbickim „Helem” i dwunastoma innymi ochotnikami. Był synem Józefa Kłosińskiego, zawodowego żołnierza 4. pułku ułanów Zaniemieńskich.
Relacjonował: „Matka moja była przerażona moją decyzją. Szukała porady u wujka Wacława Krakowskiego. I co się okazało? Wacław [ps. „Wowka”] współpracował z w Wilnie z [Wiktorem ROmanowskim] »Misterem«, a dowódcą plutonu u »Szczerbca« był jego przyjaciel ppor. Jan Kasprzycki »Joe«. Stąd rozmowa z »Wowką« nabrała zaraz pozytywnego dla mnie przebiegu. Przed wymarszem do lasu matka zadbała o ciepłą odzież. Zima była surowa, jak to na kresach. W spodnie wszyła złotą dziesięciorublówkę. Punkt zborny był na cmentarzu na Rossie”.
W innych wspomnieniach „Huzar” tak przedstawił trasę marszu i dotarcie na miejsce kwaterunku oddziału: „Do oddziału wyszliśmy z jakiegoś domu na Hrybiszkach. Tam oprócz nas oczekiwało na wymarsz około 15 ludzi. [Jan Murawiński] »Szczupak« rozdał broń. Każdy otrzymał od niego też po niemieckim granacie »tłuczku«. Zapoznał nas ze sposobem działania granatu. Zastrzegł, że użycie tylko na wyraźny rozkaz. Sam miał pistolet. Wyruszyliśmy dobrze przed północą. Niebo było gwiaździste, widoczność dobra. Musieliśmy zachowywać specjalne środki ostrożności. Najpierw zaułkami, potem znanymi tylko przewodnikowi drogami, czasami po kolana w śniegu, obchodząc osiedla, odprowadzani szczekaniem psów, dotarliśmy o świcie do dużej wsi chyba w okolicy Turgiel. Marsz był intensywny, mróz siarczysty, ale nie były to przeszkody dla nastolatków, a z takich tylko składała się nasza grupa. [W miejscu kwaterunku brygady] zatrzymani prawidłowo przez wartownika poleżeliśmy minutę w śniegu. »Szczupak« podszedł bliżej i wymienił hasło. Zostaliśmy wpuszczeni do wsi. Zakwaterowaliśmy się w przygotowanej dla nas dużej izbie wymoszczonej słomą. Ciepło bucha z dużego, wiejskiego pieca, przy którym gospodyni smaży dla nas bliny na ogromnej patelni. Inne, podobnych rozmiarów patelnie, wiszą nad jej głową na ścianie między piecem a drzwiami wejściowymi. U stóp gospodyni kręci się kilkoro dzieciaków. Obserwuję to spod przymkniętych powiek leżąc na słomie. Obok leżą pokotem koledzy. Niektórzy już pochrapują. Zmęczeni. Co chwilę wpada do chaty wpuszczając kłęby mrozu jakiś starszy stażem partyzant szukający wśród »nowych« przyjaciół lub znajomych. Czasami ktoś obudzony protekcjonalnym kopniakiem w zadek podrywa się i wpada wniebowzięty w ramiona »starego«. Traktują nas trochę »per noga«. Patrzymy, jak urzeczeni na ich broń”.
Do oddziału dotarli wówczas również Wacław Gąsowski „Barry”, N.N. „Janosik”, Zdzisław Christa „Mamut”, Henryk Sufranowicz „Zagłoba”, a także powracający do oddziału po wyleczeniu rany Bolesław Sokoliński „Sokół”. Prowadzącym grupę był wspomniany Jan Murawiński „Szczupak”. Jedenaście dni wcześniej, wspólnie z Marcelim Mielińskim „Burzą”, eskortował on z Mikuliszek do Wilna pięciu ciężko rannych w walce z obławą, która zaatakowała tam polski oddział 8 stycznia 1944 r.
„W Turgielach wstąpiłem do polskiego wojska”
Od wiosny 1944 r. był już widoczny masowy napływ młodych ludzi z Wilna zamierzających wstępować do brygad AK. Szli piechotą w grupkach, jechali furmankami, podwożeni byli „okazją” ciężarówkami do miejsc kwaterunku oddziałów polskich. Szli służyć do jednostek, które traktowali jako formacje wychodzącego z konspiracji polskiego wojska. Witold Liczbiński „Janit”, który trafił do kompanii szturmowej 3. Brygady, zeznawał w NKGB w Wilnie: „Pytanie: W jakich okolicznościach wstąpiliście do polskiej Armii Krajowej? Odpowiedź: Nie chciałem być wywieziony na roboty do Niemiec. Postanowiłem pójść na punkt formowania brygady AK. Tak też zrobiłem. W Turgielach wstąpiłem do polskiego wojska. Pytanie: Kto wam powiedział, że punkt formowania brygady polskiej znajduje się we wsi Turgiele? Odpowiedź: Pod koniec kwietnia 1944 r. spotkałem na przystani [kajakowej] nad rzeką Wilią znajomego [Wiktor Romanowski] ps. «Mister». Podczas rozmowy powiedział, że we wsi Turgiele jest punkt, gdzie odbywa się formowanie brygad i oddziałów polskiej Armii Krajowej”.
Przed wcieleniem do brygady por. „Szczerbca” każdy zdawał kanceliście Henrykowi Rochlickiemu „Leszczynie”, inwalidzie bez lewej ręki, posiadane dokumenty, podawał prawdziwe dane personalne, miejsce zamieszkania, zawód, wykształcenie. Wskazywał też adres oraz osobę, którą należy zawiadomić w przypadku śmierci. Ochotnik otrzymywał przydział do właściwej drużyny wg posiadanych kwalifikacji, wieku, stanu zdrowia, potrzeb brygad. Przyjmowany badany był przez lekarza ppor. Lecha Iwanowskiego „Lanceta”. Ci, którzy nie odbywali wcześniej obowiązkowej służby w polskim wojsku, kierowani byli najpierw do plutonu szkolnego. Tych była zdecydowana większość. Przy najbliższej okazji, zazwyczaj w większej grupie, wcielony ochotnik był na miejscu postoju oddziału zaprzysięgany w obecności komendanta brygady i kapelana. Kwatermistrz, jeżeli dysponował zapasami, wydawał mundur, buty, broń, amunicję, granat. Sekcyjny lub drużynowy pouczał o zasadach bezpieczeństwa obowiązujących w czasie kwaterunków, marszów, przepustek, urlopów. Przez wiele następnych tygodni marzeniem wcielonych wciąż pozostawały porządne buty, niemieckie „saperki”, które mogli zdobyć na wrogu tylko w czasie akcji, najczęściej drogowej zasadzki.
Czytaj więcej: Okupacyjna wigilia 1943 r.
Tomasz Balbus
Instytut Pamięci Narodowej
Fot. z archiwum Tomasza Balbusa i Instytutu Pamięci Narodowej
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 1(3) 07/01/2023