Nawiązanie do litewskiej republiki demokratycznej z początku lat 20. jest bardzo słuszne w obecnych realiach geopolitycznych – uważa historyk Algimantas Kasparavičius z Instytutu Historii Litwy
Dzień Republiki
„Dla Litwy dzień 15 maja jest ważny nie tylko dlatego, że w tym dniu zebrało się po raz pierwszy współczesne przedstawicielstwo ludu, ale w tym dniu Sejm zdecydował o bardzo ważnej kwestii dla kraju i narodu, czyli jaka będzie Litwa. »Jednym głosem« zdecydowano, że to będzie republika” – argumentował swój pomysł poseł.
Historyk Algimantas Kasparavičius uważa inicjatywę Lopaty za słuszną i na czasie. – Bardzo się cieszę z tej propozycji, bo w pewnym sensie to był pomysł mój i moich kolegów historyków. Przed kilkoma laty mówiliśmy na łamach prasy i przy innych okazjach, że bardziej musimy eksponować datę 15 maja 1920 r., kiedy Litwa formalnie została ogłoszona republiką demokratyczną. To jest bardzo ważne w kontekście obecnej wojny w Europie, kiedy sytuacja geopolityczna jest niejasna i skomplikowana. Sądzę, że wniesienie takich dat na listę dni upamiętniających wzmocni naszą pamięć historyczną. Wzmocni nasze tradycje demokratyczne – podkreśla historyk w rozmowie z „Kurierem Wileńskim”.
Czytaj więcej: Koronacja Mendoga — krok ku europeizacji Litwy
Rozwój Polski i Litwy
Zdaniem Kasparavičiusa międzywojenne dzieje Polski i Litwy są bardzo podobne. W początkowej fazie w obu krajach zapanował ustrój demokratyczny, a później w tym samym 1926 r. odbyły się przewroty wojskowe: w Polsce w maju, na Litwie w grudniu.
– Można powiedzieć, że Litwa podążyła drogą Polski. Zachowała się niczym młodsza siostra. Różnica polegała tylko na tym, że przewrót Piłsudskiego dokonał się pod bardziej lewicową flagą, a Smetony – pod prawicową. Niemniej oba systemy, oba reżimy autorytarne były zorientowane, retorycznie i politycznie, na wzmocnienie państwowości, reformy w wojsku, na „rządy silnej ręki”. W tym odwróceniu się od demokracji można dostrzec między oboma krajami pewną wspólnotę historyczną. W tym samym czasie, poprzedzającym przewroty, widzimy w Warszawie i Kownie krytykę Sejmu, brak zaufania wobec instytucji demokratycznych – uważa historyk.
Dodaje przy tym, że w obu przypadkach żadnego bezpośredniego zagrożenia zewnętrznego nie było. – Ani w maju 1926 r. w Polsce, ani w grudniu na Litwie żadnego zewnętrznego zagrożenia nie było. Generalnie wszelkie zagrożenia zostały wymyślone albo zostały wmówione, co świadczy o ówczesnej świadomości politycznej. Polska w 1926 r. była dosyć silnym państwem, które sześć lat wcześniej pokonało armię bolszewicką i miało ustabilizowane granice. Na Litwie sytuacja wyglądała jeszcze bardziej dziwnie. Retoryka zamachowców była taka, że komuniści mogą przejąć władzę, dlatego trzeba ratować kraj, co było absurdalnym argumentem, ponieważ Litwa wtedy nie miała nawet granicy z ZSRS. Z drugiej strony w grudniu 1924 r. wybuchło komunistyczne powstanie w Tallinie, które zakończyło się fiaskiem. Estończycy praktycznie w ciągu dnia zdławili powstanie. Tylko trzeba pamiętać, że Estonia miała długą granicę z ZSRS. Trzecia sprawa, litewska partia komunistyczna była nieliczna. Bardziej przypominała sektę niż ugrupowanie polityczne. Komuniści mogli przejąć władzę na Litwie latem 1920 r., ale sześć lat później takiego zagrożenia nie było. Po prostu zamachowcy poszli za przykładem Piłsudskiego. Są dokumenty, które jasno pokazują, że litewscy prawicowcy z zainteresowaniem przyglądali się zamachowi w Polsce. Z jednej strony im imponowało, jak Piłsudski dokonał przyjęcia władzy i jaki wybrał kurs, z drugiej – publicznie dojście Piłsudskiego do władzy było pokazywane jako realne zagrożenie dla niepodległości Litwy. Chociaż po przewrocie tego tematu raczej nie eksponowano i nie było jakichś represji względem polskiej społeczności. W przypadku komunistów faktycznie w ciągu kilku tygodni partię zlikwidowano. Przewroty na Litwie i w Polsce pokazały faktyczne różnice między Europą Zachodnią a Wschodnią. W Europie Wschodniej politycy kształtowali się w innych warunkach, dlatego u nas było takie, a nie inne podejście do demokracji – stwierdza Algimantas Kasparavičius.
Politycy zbytnio próbują wtrącać się do historii. Dlatego upamiętnienie 15 maja 1920 r. byłoby dobrym posunięciem.
Sytuacja współczesna
Tocząca się wojna rosyjsko-ukraińska, zdaniem naszego rozmówcy, ma bezpośredni wpływ na wewnętrzną politykę Litwy.
– Widzimy, że w obecnym Sejmie są osoby i pojawiają się inicjatywy mające nawet pewne znamiona antysemityzmu. Widzimy próby przepisywania historii lub jej interpretowania w bardzo wąskim aspekcie. Politycy zbytnio próbują wtrącać się do historii. Zresztą w poprzednim Sejmie było podobnie. Dlatego upamiętnienie 15 maja 1920 r. byłoby odpowiednim posunięciem. Oczywiście, wszystko będzie zależało od samej władzy, ile ona będzie temu dniowi poświęcała uwagi – zaznacza historyk.
Wpływ przewrotu z 1926 r. jest nadal widoczny w świadomości społecznej. Przejawia się on m.in., jak mówi rozmówca, w braku zaufania do instytucji demokratycznych.
– Mieszkamy w określonych warunkach geopolitycznych, które mają bezpośredni wpływ na sytuację w kraju. Co prawda na razie nie zauważamy bezpośrednich ataków na demokrację. Niedawno Sejm zamierzał ogłosić partię komunistyczną organizacją przestępczą. Mamy do czynienia z sytuacją paradoksalną, bo w krajach zachodnich, takich jak Francja, Wielka Brytania lub Austria, partie komunistyczne działają legalnie. To jest jeden aspekt, ale jest też drugi. 11 marca 1990 r. ok. 40 proc. głosujących za niepodległością było członkami partii komunistycznej lub były to osoby, które oddały swoją legitymację przed kilkoma miesiącami. Jeśli więc partia komunistyczna zostanie zaliczona do organizacji przestępczych, to będzie oznaczało, że dużą część sygnatariuszy trzeba również zaliczyć do przestępców. Takie alogiczne decyzje wynikają właśnie z położenia geograficznego, czyli graniczenia z Rosją – podkreśla Algimantas Kasparavičius.
Czytaj więcej: Ludzi na Ziemi jest coraz więcej, mieszkańców Litwy jednak coraz mniej
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 28 (81) 15-21/07/2023