Więcej

    Mołdawia, piękna i nieodkryta

    Uchodzi za najbiedniejszy kraj w Europie, który odwiedza najmniej turystów. Nawet do Kosowa przyjeżdża ich więcej. Tymczasem Mołdawia jest krajem pięknej przyrody, znakomitego wina, smacznej kuchni i niezwykle życzliwych ludzi.

    Czytaj również...

    Kiedy na zadane pytanie o cel przylotu do Mołdawii pogranicznik w terminalu przylotów lotniska w Kiszyniowie usłyszał, że turystyczny, zdawał się być w szoku. Jego mina mówiła wszystko, twarz wyrażała niedowierzanie. Koleżanka na stanowisku obok była nie mniej zdziwiona. Sprawa mogła wydawać im się podejrzana, bo turyści do Mołdawii praktycznie nie przyjeżdżają. Dłuższą chwilę trwało, zanim mundurowy zdecydował się wbić stempel do paszportu i pozwolił ruszyć dalej.
    Autobus z lotniska do centrum mołdawskiej stolicy ma do pokonania ok. 15 km. Przejazd kosztuje 6 mołdawskich lei, czyli 30 eurocentów. Tyle zresztą kosztują wszystkie miejskie autobusy i trolejbusy bez względu na długość trasy.
    Bilety kupuje się u sprzedawcy w autobusie. Nie jest rzadkością widok wzięcia przez niego połowy ceny i niewręczenia pasażerowi talonu. Korupcja od lat zżera Mołdawię od szczytów władzy po niziny społeczne. Głośną na cały świat była afera sprzed kilku lat, w której elity rządzące wyprowadziły z systemu bankowego państwa okrągły miliard dolarów! Od przepędzenia z kraju w 2019 r. rządzącego nim faktycznie oligarchy Vlada Plahotniuca sytuacja ponoć się poprawia. Potrzeba jednak lat, by zobaczyć tego efekty.

    Będąc w Mołdawii, nie można nie spróbować lokalnych specjałów. Tradycyjna kuchnia mołdawska słynie z szerokiej gamy potraw i wyśmienitego smaku.

    Wrota miasta


    Szeroką arterią wiodącą na zachód autobus przejeżdża między dwoma wysokimi, bardzo charakterystycznymi blokami, które niczym schody pną się z obu stron w kierunku ulicy. Z bliska ze swoimi zabudowanymi na rozmaite sposoby balkonami wyglądają cokolwiek obskurnie, ale mimo to mają pewien architektoniczny urok. Miejscowi nazywają je wrotami Kiszyniowa.
    Nie licząc typowo sowieckich bloków, miasto zupełnie nie przypomina Wilna. W pierwszym odczuciu zdaje się być mieszaniną Hrubieszowa, krakowskiej Nowej Huty i białoruskiego Mińska. Niewielkie, czasem nawet XIX-wieczne domki mieszają się z socrealistycznymi gmachami. Gdzieniegdzie wyrasta – raczej mniej niż bardziej okazała – cerkiew.
    Centralnym punktem Kiszyniowa jest łuk triumfalny z 1846 r. Wybudowano go ku chwale wojsk rosyjskich, które w 1812 r. pokonały Turków, odrywając od ich imperium Besarabię, czyli etnicznie rumuńskie tereny Hospodarstwa Mołdawskiego. Tak rodziły się zręby dzisiejszego mołdawskiego państwa i zaczęła, jakby nie patrzeć, tragedia mieszkańców, w których życie wkroczył, obecny do dziś, rosyjski imperializm. To wokół łuku, naprzeciw którego znajduje się siedziba rządu, gromadzi się co jakiś czas ludność stolicy czy inne grupy protestujących mających dość sytuacji w kraju i żądających zmian. W czasie naszego pobytu protestowali akurat mołdawscy rolnicy, blokując traktorami sąsiednie ulice.
    Zarówno łuk, jak i gmach rządu wznoszą się przy ulicy Stefana Wielkiego, najwybitniejszego władcy Hospodarstwa Mołdawskiego, lennika Kazimierza Jagiellończyka. Jego okazały pomnik znajduje się nieopodal, przed wejściem do parku jego imienia. Powstał w międzywojniu, gdy Kiszyniów należał do Rumunii. W 1940 r. ukryto go w obawie przed Sowietami. Na swoje miejsce wrócił dopiero w latach 90. XX w. W pobliżu mieści się mołdawski parlament oraz strzelista siedziba prezydenta państwa. Po jej prawej stronie typowo sowiecki, gigantyczny Teatr Opery i Baletu. Niejako za plecami łuku triumfalnego, w głębi klimatycznego parku, znajduje się prawosławna katedra Narodzenia Pańskiego, starsza od łuku o 10 lat. Obok niej dzwonnica, odbudowana wiernie po tym, jak w 1962 r. sowieccy okupanci zburzyli ją w ramach walki z religią.
    Przy głównej ulicy, idąc w drugą stronę, znajdziemy jeszcze kilka innych ciekawych budynków. Szczególnie warto zwrócić uwagę na neorenesansowy gmach ratusza z wieżyczką zegarową z początku XX w. oraz klasycystyczny Teatr Narodowy im. Mihaia Eminescu, uważanego za poetę narodowego w Rumunii i Mołdawii.

    Czytaj więcej: Czy podczas podróży zachowujemy się (nie)odpowiedzialnie?

    Muzea za pół euro


    Powiedzieć, że Kiszyniów jest miastem muzeów, byłoby grubą przesadą. Placówek muzealnych jest jednak dość sporo, a wszystkie łączą dwie cechy. Po pierwsze, są niezwykle tanie, bo bilet dla osoby dorosłej to wydatek nieprzekraczający z reguły pół euro. Po drugie, oferują ekspozycje jakby żywcem przeniesione z poprzedniej epoki.
    O ile w stolicy Mołdawii generalnie można mieć wrażenie przeniesienia w czasie o 30 lat wstecz, to wizyta w kiszyniowskich muzeach daje wręcz taką pewność. Kompletnie brak tu jakichkolwiek, tak modnych dzisiaj, multimediów. Eksponaty w gablotach, słabo opisane, prezentowane bez pomysłu, jak zaciekawić nimi zwiedzających. Inna sprawa, że tych ostatnich jak na lekarstwo, czemu i trudno się dziwić, patrząc na ofertę adekwatną do ceny.
    Mimo wszystko do kiszyniowskich muzeów zajrzeć warto. W Narodowym Muzeum Sztuki, ładnym gmachu, zarówno jeśli idzie o bryłę, jak i wnętrze, trafiliśmy na ciekawą wystawę polskiego plakatu autorstwa Ryszarda Kai, zmarłego cztery lata temu malarza i grafika. Przygotowana przez Instytut Polski w Bukareszcie i Ministerstwo Kultury Mołdawii, cieszyła się na tyle dużym zainteresowaniem, że choć miała trwać tylko do połowy czerwca, została przedłużona do lipca. Z kolei ekspozycji prac malarskich Mihaila Petrica towarzyszyła piękna, odpowiednio dobrana muzyka wygrywana na żywo na cymbałach.
    W Narodowym Muzeum Historycznym sporo ciekawych zdjęć z historii niepodległej Mołdawii. Na nich także uwiecznione wizyty w tym kraju przywódców Polski i Litwy. Można przestudiować również historyczne mapy z czasów, gdy Hospodarstwo Mołdawskie graniczyło z Rzeczpospolitą. Z kolei Muzeum Miasta Kiszyniowa warto odwiedzić dla zobaczenia wieży ciśnień, w której się mieści. Z najwyższej kondygnacji rozpościera się panorama miasta. W pobliżu znajduje się kiszyniowski uniwersytet oraz najpopularniejszy miejski park Valea Morilor. Ładnie zagospodarowany, można w nim znaleźć chwilę ochłody.
    Parków i starych drzew, szczególnie pięknie pachnących lip, w Kiszyniowie jest zresztą wiele. Jeden z obszarów zielonych znajduje się na terenie kompleksu pamięci Eternitate, otwartego 9 maja 1975 r., oczywiście dla upamiętnienia bohaterów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Głównym elementem pomnika jest wysoka na 25 m piramida, przed którą płonie wieczny ogień pamięci. Na terenie kompleksu upamiętnieni są także polegli w wojnie o Naddniestrze w 1992 r.

    Mołdawskie wino


    Z turystycznego punktu widzenia miejscem najbardziej znanym w Mołdawii są bez wątpienia piwnice winne Cricova. Miasteczko o tej nazwie leży kilkanaście kilometrów od Kiszyniowa, w zasięgu miejskiego autobusu. Cricova to ponad 60 km podziemnych korytarzy. Panuje w nich specyficzny mikroklimat i stała temperatura oscylująca między 12 a 14°C. Zwiedzanie, połączone z degustacją, kosztuje ok. 12 euro i pozostawia po sobie niesamowite wrażenia. Trwa około półtorej godziny, odbywa się nowoczesnym meleksem, który wozi wycieczkowiczów po najciekawszych zakamarkach tak, by nie zakłócać pracy winiarni.
    Na jednej ze ścian umieszczono zdjęcia sławnych osób z całego świata, które odwiedzały Cricovą. Można wypatrzeć byłych prezydentów Polski i Litwy, Bronisława Komorowskiego i Dalię Grybauskaitė, jest była kanclerz Niemiec Angela Merkel, prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, muzyk Goran Bregović, bokser Nikołaj Wałujew i wielu innych. Część z nich ma tu swoje prywatne piwniczki, w których przechowują wina. Przewodniczka nie chciała zdradzić, ile kosztuje taka usługa.
    Podczas zwiedzania w niewielkiej sali kinowej emitowany jest film prezentujący historię i pracę winiarni. W trakcie seansu uczestnicy prelekcji częstowani są znakomitym winem musującym, którego Cricova jest największym producentem w Europie Wschodniej.
    W stosunkowo młodych, bo powstałych w 1952 r. piwnicach przechowuje się nie tylko miejscową produkcję, ale także najstarsze wina z całego świata. Oprócz przechowalnictwa i produkcji kombinat ma także w całej Mołdawii ponad 500 ha winnic, które dostarczają blisko 3,5 tys. ton winogron rocznie. Produkcja wina miała do niedawna największy udział w mołdawskim PKB. W ostatnim czasie zdystansował ją sektor IT.

    Łuk triumfalny jest centralnym punktem Kiszyniowa. Wybudowano go w 1846 r. ku chwale wojsk rosyjskich
    | Fot. Jarosław Tomczyk

    Stary Orgiejów


    W Mołdawii próżno szukać obiektów wpisanych na Listę światowego dziedzictwa UNESCO. Owszem, jest na niej Południk Struvego, ale to wpis transgraniczny, razem z dziewięcioma innymi krajami, m.in. z Litwą. Miejscem, które aspiruje, by na prestiżowej liście się znaleźć, jest Stary Orgiejów, kompleks historyczno-archeologiczny położony 60 km na północny wschód od Kiszyniowa. Ze stolicy Mołdawii można tu dotrzeć za nieco ponad 2 euro marszrutką odjeżdżającą z placu Centralnego nieopodal ulicy Stefana Wielkiego.
    Bus dowiezie nas do wsi Butuceni, od której zaczyna się kompleks Starego Orgiejowa. Wieś jest niezwykle malownicza, przebiega przez nią utwardzona droga, gdzieniegdzie zdradzająca, że kiedyś mógł pokrywać ją asfalt. Przy drodze stoją chaty typowe dla mołdawskiej zabudowy. Mieszkańcy wystawiają przed nimi stoliki, oferując do sprzedaży domowe wino i inne specjały. Niektóre chaty oferują noclegi.
    Dla turysty najbardziej atrakcyjne są tu pozostałości istniejącego od średniowiecza zespołu monastycznego – wykuwanych mozolnie w skałach świątyń eremów i cel mieszkalnych. W XV w., w czasach Stefana Wielkiego, był tu też zamek i dwie cerkwie, ale wkrótce po jego śmierci zostały zniszczone przez najeźdźców zza Dniestru. Zagrożenie z ich strony spowodowało, że miejscowość przeniesiono kilka kilometrów w głąb kraju. W Starym Orgiejowie zostali tylko mnisi, którzy przebywali tu do 1816 r. Kilka lat później mieszkańcy Butuceni, nie mając własnej cerkwi, wydrążyli ze wsi tunel do tej opuszczonej w skale. Dziś, gdy we wsi jest nowa świątynia, ta skalna używana jest okazjonalnie. Przyciąga za to turystów, których podejmuje samotny stary mnich.

    Nie tylko mamałyga


    Będąc w Mołdawii, nie można nie spróbować lokalnych specjałów. Tradycyjna kuchnia mołdawska słynie z szerokiej gamy potraw i wyśmienitego smaku. Wpływ na nią miała kultura wielu ludów zamieszkujących terytorium kraju w ciągu ostatnich stuleci: Ukraińców, Rosjan, Greków, Żydów, Niemców, a także Polaków, których potomków, chętnie przyznających się do korzeni, spotyka się w tym kraju dość często.
    Najbardziej znaną mołdawską potrawą jest mamałyga. Przygotowuje się ją z drobno zmielonej kaszy kukurydzianej i gotuje na wodzie. Bywa tak gęsta, że można ją łatwo pokroić na kawałki. Zwykle podaje się ją ze śmietaną, bryndzą lub serem feta. Dla przybysza z Polski czy Litwy pewnym szokiem może być dodana do tego potrawka z kurczaka i zimna jajecznica. W połączeniu smaków komponują się jednak znakomicie.
    Niezwykle popularne w Mołdawii są także placindy, pyszne placki z ciasta drożdżowego lub francuskiego. Ciasto jest okrągłe, płaskie, z nadzieniem w środku. Wypełnia je ser feta, twarożek z zieleniną, kapusta, ziemniaki, mięso. Do słodkiego nadzienia są używane owoce. Z reguły placindy są podawane na gorąco. Za 160 mołdawskich lei, czyli jakieś 9 euro, można zjeść dobry obiad w restauracji. Tyle że zaglądają tam raczej tylko ci, którzy na co dzień pracują za granicą, a do Mołdawii wpadają jedynie w odwiedziny. W Mołdawii nie żyje się lekko. Kierowca marszrutki przyznał się do pensji 400 euro miesięcznie. Spotkany w autobusie z Cricovej emeryt dostaje 65 euro, dorabia żonglerką na ulicy. Mimo to ludzie są w tym kraju życzliwi i ochoczo otwierają serca dla gości, o czym najlepiej świadczy pomoc, jakiej ten biedy kraj udzielił uciekającym przed wojenną pożogą Ukraińcom.

    Czytaj więcej: Podróżowanie z dziećmi jako doświadczenie edukacyjne


    Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 29 (84) 22-28/07/2023

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Spacerem po krakowskim Festiwalu Miłosza

    Bardzo się cieszę, że „Kurier Wileński” o nas nie zapomina – wita nas z uśmiechem Anna Szczygieł, PR manager Festiwalu. Spotykamy się w upalny niedzielny poranek, ostatni czerwcowy, na krakowskim Rynku Głównym pod numerem 20, przed zamkniętą jeszcze bramą...

    Przypadek? Nie sądzę!

    Grali jak nigdy, przegrali jak zawsze. Niechlubnej tradycji stało się zadość i polscy piłkarze swój udział na dużym turnieju znów ograniczyli do trzech meczy grupowych. Mówi się powszechnie, że w obecnej formule mistrzostw Europy jest prawie niemożliwe, by szanse...

    Piłkarskie Euro w czasach kryzysu

    Kiedy 18 lat temu Niemcy były organizatorem piłkarskich mistrzostw świata, było to widoczne dosłownie na każdym kroku. Miasta gospodarze tonęły w okolicznościowych dekoracjach, flagi powiewały z okien licznych mieszkań, ulicami jeździły przyozdobione samochody. Mundial toczył się pod hasłem: „Świat...

    Kulturalne lato w Polsce kusi atrakcjami!

    21 czerwca zabrzmiał w polskich szkołach ostatni dzwonek i rozpoczęły się wakacje. Jak co roku pełne wydarzeń ze wszystkich obszarów kultury: muzycznych, literackich, teatralnych i filmowych.  Redakcja magazynu „Kuriera Wileńskiego” tradycyjnie przygotowała kalendarz tych, które naszym zdaniem zapowiadają się najatrakcyjniej....