Więcej

    Powstańcza opowieść przedszkolaka. 79.rocznica Powstania Warszawskiego

    Po wojnie mieszkaliśmy obok więzienia na Rakowieckiej. Wielu powstańców kończyło tam swój żywot w mękach. Tak strasznych, iż moja mama potrafiła powiedzieć, że jak słyszy, co się tam dzieje, to myśli, że strata ojca w powstaniu to było Boże miłosierdzie – mówi Wanda Śliwińska-Ładzińska, żona Radosława Ładzińskiego ps. Sulimczyk, który brał udział w walkach w Powstaniu Warszawskim w dzielnicy Żoliborz.

    Czytaj również...

    Życie czasem samo przynosi niespodziewane opowieści. Dzięki uprzejmości Muzeum Powstania Warszawskiego udało nam się umówić na rozmowę z jednym z ostatnich żyjących powstańców, prof. Radosławem Ładzińskim. W marcu tego roku pan profesor skończył 96 lat. Kiedy przyszła pora rozmowy, przyznał, że tego dnia nie czuje się najlepiej. Wspomnienia, obrazy mocno mu się zacierają. Oczywiście pamiętał, że Godzina „W” zastała go w domu na Żoliborzu. Przyznał, że o dokładnych planach wybuchu powstania nie wiedział, ale jak wielu był na nie przygotowany. Wspomniał o swoich najtragiczniejszych chwilach podczas ostatnich dni powstania. Nie chciał jednak, by doszło do jakichś przekłamań. O pomoc w opowieści poprosił towarzysząca mu żonę. Młodszą o 12 lat panią Wandę Śliwińską-Ładzińską, emerytowaną architekt. Jak się okazało, jej powstańcze wspomnienia są także niezwykle przejmujące, pasjonujące i bez wątpienia warte utrwalenia. Chętnie podzieliła się nimi z Czytelnikami magazynu „Kuriera Wileńskiego”.

    Migawki z 1 sierpnia


    – Powstanie zastało mnie w domu na Mokotowie – wspomina Wanda Śliwińska-Ładzińska. – Miałam już wtedy skończone pięć lat. Mieszkaliśmy niedaleko lotniska, w dzielnicy, w której mieściło się wiele niemieckich instytucji, także koszary. Niemców na co dzień widywałam bardzo dużo. To były obrzeża stolicy z dużą ilością zieleni, niskimi domami wielorodzinnymi i zabudową willową. W tych rejonach Mokotowa, blisko ulicy Rakowieckiej, powstanie bardzo szybko zostało zdławione. Moje wrażenie z jego wybuchu było takie, że wokół zrobiło się niezwykłe zamieszanie. Dorośli byli bardzo zaaferowani, a ja ze swoim nieco starszym kolegą, Marcinem Herbstem, cieszyliśmy się, bo była burza, spadł deszcz i zachwyceni taplaliśmy się w kałużach. Dorośli się nami nie interesowali. To taka moja pierwsza migawka.
    Druga migawka to obraz mojej mamy, która wybrała się parę ulic dalej zobaczyć, co się dzieje z jej bratem. Poszła z białą chustką nadzianą na patyk, a może na parasol. Wróciła szczęśliwie.
    Trzecia migawka to dwaj panowie. Przyszli, by w naszym mieszkaniu zainstalować radiostację, która miała w nim stacjonować. Mieli dokonywać nasłuchów i dawać informacje do „Biuletynu Informacyjnego”. To była taka gazeta powstańcza wydawana przez Biuro Informacji i Propagandy Armii Krajowej, w której tworzenie mocno zaangażowany był mój ojciec. Okazało się jednak, że panowie nie mają co robić, bo z racji licznej obecności Niemców w naszej części Mokotowa powstanie się w zasadzie nie rozwinęło.

    Państwo Wanda Śliwińska-Ładzińska i Radosław Ładziński

    Śmierć ojca


    – Z urodzenia jestem mokotowianką – kontynuuje swoją opowieść Wanda Śliwińska-Ładzińska. – Przyszłam na świat w styczniu 1939 r. W tym samym roku, po wybuchu wojny, musieliśmy się ewakuować z poprzedniego mieszkania na Mokotowie, do innego, ale też w tej dzielnicy, w jej północnej części. W nim dorastałam, przeżyłam okupację i wybuch powstania. Kiedy wybuchła wojna, zostałam przez rodziców odesłana ze swoją nianią do rodziny do Sulejówka, bo mama była związana z Biblioteką Narodową i zajmowała się ratowaniem i zabezpieczaniem zbiorów. Ojciec natomiast pracował w Prezydium Rady Ministrów. Nie był powołany do wojska, nie dostał karty mobilizacyjnej ze względu na słaby wzrok. Dlatego też i w powstaniu był wyznaczony do działań przy „Biuletynie…”, na zapleczu. We wrześniu 39 r. wydano jednak obwieszczenie, by mężczyźni w wieku poborowym opuścili Warszawę. Ojciec wraz ze szwagrem się temu podporządkowali. Kiedy jednak zobaczyli, co się dzieje na trasie wychodzącej, jaki panuje tam chaos i rozgardiasz, to zawrócili. Uznali, że to nie ma najmniejszego sensu, i oblężenie stolicy przeżyli w mieście. Z kolei mój przyszły mąż, mieszkający na Żoliborzu, wraz z matką wyjechali do Krzemieńca i tam ugrzęźli do 1941 r. Jego matka, która pochodziła z Winnicy, wpadła w straszną histerię, panicznie bała się Niemców i stąd decyzja o ucieczce.
    – Mój ojciec miał olbrzymi księgozbiór. Pamiętam, jak po wybuchu powstania cały czas znosił swoje książki do piwnicy. 15 sierpnia 1944 r. przyszli Niemcy. Moi rodzice byli świadomi, że podzielą los wielu warszawiaków, którzy byli wyrzucani z domów, a ich mieszkania na ich oczach były palone. Też to przeżyłam. Widziałam, jak nasz dom płonie, Niemcy, szczekające wilczury… – pani Wanda zawiesza na chwilę głos.
    – Ci lokatorzy, którzy się ociągali z wyjściem, byli zapędzani do pomocy, by szybciej pożar się rozprzestrzeniał. Musieli np. rąbać meble i dorzucać do ognia. Kolejne dwie noce przespaliśmy w domu, który jeszcze stał, a do którego Niemcy jeszcze nie przyszli i nie wyrzucili mieszkańców. W końcu jednak przyszli i spośród większości kobiet i dzieci wygarnęli wszystkich mężczyzn, głównie starszych, ale także mojego ojca. Pognali ich w stronę linii frontu, za którą była Warszawa powstańcza, z poleceniem, by szukali tych „bandytów”, czyli powstańców. Czołgali się w ich stronę, oni się ostrzeliwali i od jednej z kul, nie wiem czyjej, zginął mój ojciec postrzelony w okolice brzucha. Przynieśli go na noszach, był pogrzeb, pochowano go w ogródku domu w którym przebywaliśmy. Pamiętam zrozpaczone, zapłakane sąsiadki, które mnie całowały…

    Czytaj więcej: Powstanie Warszawskie — zachwyca, przeraża i wciąż inspiruje

    Opatrzność czuwa


    – Na drugi dzień rano moja mama zdecydowała, ze trzeba natychmiast wyjść z Warszawy – opowiada dalej pani Wanda. – Poszłyśmy z moją nianią i ciotką mojego taty, która przyjechała przed powstaniem spędzić letni czas w naszym domu. Pamiętam, że były spięcia po drodze, gdzie iść, w którą stronę. Udało nam się dojść do podwarszawskich Włoch, tam przenocował nas emerytowany polski policjant. Wcisnął nas z mamą i nianią do jakiegoś domku w ogrodzie, a tę ciotkę zostawił u siebie w domu, bo powiedział, że z nią nigdzie dalej nie ujdziemy. A trzeba zaznaczyć, że podjął olbrzymie ryzyko, bo wszędzie były rozplakatowane informacje, że przechowywanie mieszkańców Warszawy grozi śmiercią. Przechował nas jedną noc, rano wyszłyśmy już tylko we trójkę i dalej szłyśmy, dochodząc do Opacza, kolejnej podwarszawskiej miejscowości.
    W Opaczu mała Wanda do reszty opadła z sił. – Powiedziałam, że już nie zrobię kroku, chciałam pić – wspomina. – Przypuszczam, że Opatrzność czuwała nad naszym losem. Na płocie, pod którym zastrajkowałam, mama zobaczyła tabliczkę z nazwiskiem właściciela. Było to nazwisko szwagra młodszej siostry mojej mamy. Trzeba doprawdy trafu, by tak się stało. Mama się przedstawiła, a ta rodzina powiedziała, że nigdzie dalej nie idziemy, u nich zostajemy.

    Ginęli dziesiątkami


    – W tym czasie mój przyszły mąż, jako młody 17-letni chłopak, walczył na Żoliborzu – mówi Wanda Śliwińska-Ładzińska. – Zawsze podkreśla, że był jednym z tych szczęśliwców, którzy mieli broń dość wcześnie, bo jej było przecież za mało, zwłaszcza w pierwszych dniach walk. Na Żoliborzu mieścił się Dworzec Gdański, a mówiąc najogólniej – za nim była już Starówka. Jego koledzy polegli, biorąc udział w ataku na ten obiekt. Dzisiaj wielu naukowców podważa decyzje dowództwa, uważając, że atak na dworzec to było zmarnowanie dużej części młodych ludzi. Ginęli tam dziesiątkami, idąc w bój niemalże z gołymi rękami. Mój mąż przeżywał zaś największe chwile grozy pod koniec powstania, broniąc resztek powstańczego Żoliborza przed atakami niemieckich oddziałów pancernych.
    – Ja dogorywanie powstania obserwowałam z Opacza. Stamtąd patrzyłam na łuny, dymy płonącej stolicy. Każdego wieczoru się modliliśmy, błagaliśmy o zmiłowanie. Po jakimś czasie przyszła wiadomość, że powstanie upadło. Wsiadłyśmy w kolejkę podmiejską i pojechałyśmy w okolice Grodziska, gdzie mieszkała rodzina ojca. Zostałyśmy tam już do tzw. wyzwolenia Warszawy. Jeszcze przed wyzwoleniem mama brała udział w akcji zabezpieczania zbiorów Biblioteki i Muzeum Narodowego, na co Niemcy wydali pozwolenie. Pod kierunkiem m.in. prof. Stanisława Lorentza udało się zabezpieczać to, co jeszcze zostało. Opowiadała, że często brodziła po kolana w spalonych zbiorach…

    Czytaj więcej: Morawiecki: Powstanie Warszawskie miało przywrócić wolność

    Węzeł nierozwiązywalny


    – Po powstaniu mieszkaliśmy nadal na Mokotowie, ale już w innym mieszkaniu. Z piwnicy starego domu mama wyciągała opalone okładki książek, zdjęcia. Księgozbiór ojca całkowicie nie spłonął. To nie był towar, którym interesowali się szabrownicy. Nowe mieszkanie sąsiadowało ze słynnym więzieniem na Rakowieckiej. Wielu ludzi młodszych i starszych w mękach kończyło tam swój żywot – za to, że byli powstańcami. To było tak tragiczne, że moja mama potrafiła kiedyś powiedzieć, że jak słyszy, co się tam dzieje, to myśli, że strata ojca w powstaniu to było Boże miłosierdzie… – pani Wanda znów zawiesza głos, który dławią łzy.
    – To był węzeł nierozwiązywalny w mojej opinii – kontynuuje po kilku chwilach. – Z jednej strony dziesiątki walczącej i ginącej młodzieży, ale to była minuta i rozstawali się z tym światem. A potem kolejne dziesiątki, które przeżyły i w dużej mierze doznały straszliwych cierpień, głównie w stalinowskich latach 1950–1952. Takie położenie, jakie ma Polska, między dwoma pazernym sąsiadami, jest w zasadzie skazane na wieczne niepokoje. To jakieś błędne koło. Co jakiś czas to do nas wraca. W moim odczuciu to, co znów zaczynamy obserwować na co dzień, jest tego dowodem.
    – To wszystko, o czym mówię, to oczywiście mój punkt widzenia, który pochodzi z mojego punktu urodzenia – asekuruje się pani Wanda. – Legendarny Tadeusz „Zośka” Zawadzki to był mój wujek. Syn młodszej siostry mojej babki. Ja miałam raptem pięć lat, mogę mówić głównie na podstawie opowieści, literatury. Ale ci, co przeżyli, uważają, że musiało się to wydarzyć. To wszystko tak w nich buzowało, że nie było innego wyjścia. Takie odniosłam wrażenie słuchając ich opowieści, że to musiało się stać. To oczywiście wpływało też na pewno na późniejsze życie tych, którzy przeżyli. Acz inne będą myśli tego, który przesiedział parę lat na Rakowieckiej, od tego którego los przed tym uchronił…
    – No tak, ale miał być wywiad z powstańcem, a zrobił się z przedszkolakiem przeżywającym powstanie. Cóż, parę lat wcześniej mąż dużo więcej mógłby się włączyć, niestety, lata są nieubłagane. Pokolenie nastolatków z powstania jest już w bardzo różnej kondycji, zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Wszystko, co mogli powiedzieć, w zasadzie już powiedzieli i opisali. Pandemia i wyizolowanie, które nie pobudza, też miały olbrzymi wpływ na ich stan. Nie są już tak dziarscy jak jeszcze parę lat temu…


    | Fot. domena publiczna, archiwum prywatne, ze zbiorów muzeum powstania warszawskiego


    Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 30 (87) 29/07-04/08/2023

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Litwa – gość honorowy. Z wizytą na Targach Dobrych Książek

    Hala Stulecia to jeden z symboli Wrocławia. To budowla wzniesiona w latach 1911–1913, ze względu na swój niezwykły projekt wpisana na Listę światowego dziedzictwa UNESCO, będąca symbolem kultury swojej epoki. Od 5 do 8 grudnia, przez cztery dni, zawładnęli...

    Lektury pod choinkę

    Według ostatnich badań czytelnictwa w Polsce, przeprowadzonych przez Bibliotekę Narodową, Polacy wciąż wolą czytać książki tradycyjne niż te w formatach cyfrowych. Lekturę co najmniej jednego tytułu na ekranie urządzenia elektronicznego zadeklarowało tylko 7 proc. czytelników. Budujące, że w minionym roku...

    Polska cenniejsza niż życie. Z wizytą w Muzeum AK

    Z dworca Kraków Główny to raptem 10 minut spaceru. U schyłku XIX w., tu, na jego zapleczu, znajdował się duży kompleks aprowizacyjny armii Austro-Węgier. Składały się na niego m.in.: młyn, piekarnia, fabryka konserw, wytwórnia marmolady, chłodnia, lodownia oraz magazyny...

    Tytuł wrócił do Wilna. Sezon piłkarski zakończony

    Litewski futbol, który nigdy nie był potęgą, upadł tej jesieni na samo dno… Reprezentacja grająca w dywizji C Ligi Narodów w sześciu spotkaniach z Rumunią, Cyprem i Kosowem nie zdołała zdobyć choćby punktu. I to w czasach, gdy wyraźnie...