Dlaczego za każdym razem nie mogę się doczekać wyprawy na Wileńszczyznę i dlaczego wszystkie moje powroty z Litwy są równie mocno melancholijne? Co sprawia, że to szczególne miejsce na Ziemi ma na mnie taki wpływ? I czy tylko na mnie? Przynajmniej na to ostatnie pytanie znam już odpowiedź: Nie! Nie tylko na mnie!
Wielu moich znajomych ma podobne odczucia i przeżywa podobne emocje. Ostatnia nasza wyprawa na Wileńszczyznę obfitowała (jak zwykle) w mnóstwo emocji. Z żoną Dorotą i córką Marysią oraz liczną grupą przyjaciół stawiliśmy się w majowy weekend, by na Litwie w szczególny sposób świętować… polskość.
To niezwykłe, ale jednocześnie prawdziwe: na Wileńszczyźnie czuć polskość bardzo mocno. Nierzadko dużo mocniej niż w Polsce. Z jednej strony to zrozumiałe, że w „Koronie” to, co polskie, mamy na co dzień i nikt nam, przynajmniej teoretycznie, tego nie ogranicza. Więc nie ma potrzeby szczególnego manifestowania patriotyzmu. Od siebie podkreśliłbym w tym miejscu: teoretycznie! Bo czy rzeczywiście polskość ma się aż tak dobrze w Polsce?
Na Litwie jest to, co w Polsce umyka
Niestety różnie to wygląda… Ale wracając do majowego weekendu: jesteśmy rodziną, dla której historia znaczy wiele więcej niż tylko ulotna wiedza i wspominanie tego co piękne i tego co straszne. Dla nas historia to nasz rodowód, powód do dumy i wiedza o przyszłości. Już samo to tłumaczy, dlaczego chętnie podążamy w okolice Wilna.
Znajdujemy tam po prostu to, co w Polsce nam często umyka. Każdy nasz przyjazd obfituje w nowe znajomości i kolejne kontakty. Wraz z Klubem Historycznym „Szlakiem Narbutta” realizujemy plan długofalowej współpracy z wieloma środowiskami polonijnymi, by w ciekawy sposób przedstawiać powstańcze historie. Jesteśmy cały czas otwarci na nowe kontakty.
Wizyta w redakcji „Kuriera Wileńskiego”
Jak napisałem wcześniej, wyprawa obfitowała w mnóstwo emocji: ciepłe przyjęcie w redakcji „Kuriera Wileńskiego”, spotkanie z Panią Krystyną Sławińską w Puszczy Rudnickiej, obchody Święta Konstytucji Trzeciego Maja, wizyta w hospicjum i rozmowa z siostrą Michaelą Rak, snucie wspólnych planów z ejszyskimi samorządowcami, no i w końcu Parada Polskości.
Niesamowite wydarzenie, które skupia rokrocznie kilkutysięczny pochód biało-czerwonych barw… Świetny nastrój, uśmiechnięci ludzie i, co dla nas szczególnie miłe — ogrom przyjaznych gestów, czasami euforia i bywa, że ogromne wzruszenie. Oto w Wilnie pojawili się Powstańcy Styczniowi.
Rekonstrukcja cieszyła się uwagą uczestników
Z biało-czerwonymi kokardami, z orłem na rogatywkach. Kobiety w żałobnych, XIX-wiecznych krynolinach. Wspólnym fotografiom z przechodniami nie było końca… W mojej ocenie każdy Polak powinien choć raz w życiu wziąć udział w wileńskiej Paradzie Polskości. Będzie go pamiętał do końca życia — jestem tego pewien.
Pasjonuję się głównie historią powstania styczniowego z lat 1863 i 1864. To niewątpliwie piękna, choć tragiczna karta polskiej i litewskiej historii. Kiedy ostatnio rozmawiałem z profesorem Wiesławem Cabanem z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, padło stwierdzenie, że w pewnym okresie trwania działań powstańczych na Litwie działo się więcej niż w Koronie.
Litwini też mają rekonstrukcje powstania
Powstanie styczniowe jest więc tematem, który łączy pasjonatów z Litwy, Polski, Białorusi i Ukrainy. Ponad politycznymi i narodowościowymi trendami. Już w ubiegłym roku, będąc w Dubiczach i Koleśnikach, zawarliśmy znajomość z litewską grupą rekonstrukcyjną z Kowna. Jednym z efektów tej znajomości była wizyta ekipy pod dowództwem Vaidotasa Valavičusa na Kielecczyźnie, gdzie wspólnie uczestniczyliśmy w VI Capstrzyku Powstańczym.
Jest to widowisko historyczne będące hołdem dla Powstańców Styczniowych. Spotykamy się tam w strojach z epoki i odgrywamy rozmaite scenariusze scen, głównie batalistycznych, przybliżając w ten sposób historię największego zrywu narodowowyzwoleńczego w XIX-wiecznej Europie.
Historia polsko-litewska: przekładaniec i dojrzewanie
Na koniec nasuwa mi się taka konstatacja: wspólna historia Polski i Litwy na przestrzeni wieków jawi mi się jak przekładaniec. Wielokrotnie mieszają się w nim warstwy pięknego współistnienia i głębokich podziałów oraz konflikty. Przypomina to nieco dwójkę rodzeństwa, które toczy ze sobą nieustanną rywalizację. Kiedy jednak dorosną i dojrzeją, powinni wiedzieć, iż mogą nawzajem liczyć jedynie na siebie.
Ostatnia przygoda tegorocznej wyprawy na Litwę miała smak słodko-gorzki. Oto, korzystając z nawigacji satelitarnej, pokonaliśmy drogę powrotną do granicy w dość niespodziewany sposób. W pewnym momencie skończył się asfalt i zaczęła się droga szutrowa. I nic nie zapowiadało, że za chwilę znów pojawi się asfalt. Nagle, pośrodku lasu, natknęliśmy się na tabliczkę z napisem: „Rzeczpospolita Polska — Granica Państwa”. I już jesteśmy w domu! To było zaskakujące i przyjemne. Powroty do Ojczyny są zawsze przyjemne!
Co jest w Polsce, a na Litwie nie ma?
Niebawem droga szutrowa zmieniła się w asfaltową, a nas przywitała przydrożna tablica informująca o nazwie miejscowości, do której właśnie wjeżdżaliśmy. Tablica z napisami w języku polskim i w języku litewskim. Po drodze minęliśmy wiele takich dwujęzycznych tablic.
Zastanawia mnie, dlaczego ten dobry obyczaj nie jest stosowany równie powszechnie na Litwie w odniesieniu do miejscowości, gdzie w większości mieszkają rdzenni Polacy? To po prostu niesprawiedliwe! I nie ma w tym stwierdzeniu żadnej polityki.
To jedynie obserwacja przeciętnego człowieka, który przed chwilą widział, że fizyczną granicę między Litwą a Polską można najzwyczajniej przegapić, ale granica mentalna aż „bije po oczach”. Pozostaje wierzyć, że to się zmieni.
Czytaj więcej: IV edycja projektu „Szlakiem Narbutta” — ze Szczecina na Wileńszczyznę
Romuald Sadowski