Więcej

    Wszyscy Ukraińcy są doświadczeni bólem [Z GALERIĄ]

    „Kurier Wileński” rozmawia z fotografem Ričardasem Grigasem, który poza swoją działalnością zawodową zawozi też zaopatrzenie na Ukrainę. Od początku wojny kilkakrotnie odwiedzał ten kraj, aby rejestrować rosyjskie okrucieństwa. Był m.in. w Buczy, a dzień po tragedii w wiosce Hroza stał się świadkiem bólu, który tam panował. Wywiad ilustrujemy zdjęciami jego autorstwa.

    Czytaj również...

    Honorata Adamowicz: 24 lutego 2022 r. na Ukrainie wybuchła wojna na pełną skalę. W jaki sposób dowiedział się Pan o tym?

    Ričardas Grigas: O wojnie na Ukrainie dowiedziałem się od mojego syna. O godz. 5:30 rano mój syn zadzwonił do mnie i powiedział: „Ojcze, wstawaj. Rosja bombarduje Ukrainę”. Wiedziałem, że będzie wojna, ale nie spodziewałem się, że zbombardują Charków, Kijów. Myślałem, że Rosjanie zajmą Ługańsk i Donieck i na tym poprzestaną. Mniej więcej miesiąc później, na początku kwietnia, otrzymałem telefon od organizacji, która zaproponowała mi wyjazd na Ukrainę.

    Czytaj więcej: Rosja zaatakowała. Wojna na Ukrainie. Wybuchy w całym kraju

    Kiedy po raz pierwszy pojechał Pan na Ukrainę? Proszę opowiedzieć, co tam Pan zobaczył.

    Po raz pierwszy pojechałem z organizacją pomocową – poproszono mnie o zrobienie zdjęć całej podróży. Nadarzyła się okazja, aby dostać się do Charkowa. To był początek kwietnia, dobry miesiąc po rozpoczęciu wojny. Jeden ukraiński kierowca odmówił i zwolniło się miejsce obok kierowcy. Wtedy akurat wieźliśmy na Ukrainę dżipa i karetkę, a z powrotem musieliśmy wracać pociągiem. 

    I tak znaleźliśmy się w Charkowie. Zorganizowali mi przejazd z kryjówki, w której mieszkaliśmy, do centrum Charkowa. I tam pod eskortą żołnierzy zobaczyłem miasto, które było całkowicie martwe, nie było w nim ani jednego żywego ducha. Ludzie, którzy się nie wyprowadzili, mieszkali na stacjach metra, ponieważ było to najbezpieczniejsze miejsce. Na stacjach metra zobaczyłem miasto namiotów.

    Nie pozwolili mi tam robić zdjęć, ponieważ nie miałem certyfikatu wojskowego. Ale w jednym z korytarzy metra udało się namówić oficera dyżurnego, żeby pozwolił mi zrobić zdjęcie. I gdy już wychodziłem z metra, podszedł do mnie chromiejący mężczyzna i powiedział: „Moja 14-letnia córka Sonia chce, żebyś zrobił jej zdjęcie”. Oczywiście, że zrobiłem jej zdjęcie, ale nie zapytałem, gdzie mam je wysłać, więc po powrocie zadzwoniłem do wolontariuszy, którzy odnaleźli tę dziewczynkę. Zapytałem ją, dlaczego tak bardzo chciała zrobić to zdjęcie, a ona mi mówi: „Chciałam mieć zdjęcie, żeby jak mnie już nie będzie, została po mnie ta pamiątka”…

    Jak Ukraina i jej mieszkańcy zmienili się podczas wojny?

    Wszystko się zmieniło. Nie jest łatwo być na Ukrainie. Choć w niektórych miastach wojna nie jest odczuwalna. Ludzie bardzo się zmienili. Stali się zjednoczeni. Gdy np. jedziesz metrem w Charkowie lub Kijowie, to panuje tam martwa cisza; patrzysz na twarze ludzi i widzisz ból w ich oczach, taki cichy ból.

    Niektórzy się załamują, ale nie pokazują tego innym. Wszyscy dziękują Litwie za pomoc. W pełni rozumiem, że walczą dla nas i dla Europy. Wielu ludzi to rozumie.

    Ludzie na Ukrainie nie okazują żadnych emocji. Ból czuje się wszędzie, na każdym kroku. To, że o nich piszą, że ich fotografują, to dla nich bardzo ważne. Nie wiem, czy czują ulgę, ale wiem, że dla nich to bardzo ważne.

    Nie tylko fotografuje Pan Ukrainę, ale także dostarcza pomoc materialną. Czego Ukraińcy najbardziej potrzebują teraz?

    W tej chwili leków. Oczywiście, broni też, ale to nie moja działka. W szpitalach w obwodzie chersońskim, po powodziach i ciągłych bombardowaniach, ważny jest nawet zwykły bandaż. Brakuje leków, brakuje bandaży w szpitalach czy piżam dla żołnierzy w szpitalach. Brakuje jedzenia dla zwierząt… Jeśli jest miejsce, zawsze dorzucamy kilka worków i karmimy napotkane po drodze zwierzęta.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Co mówią ludzie, których Pan spotyka?

    Ludzie mówią różne rzeczy. Jedna z dziewcząt z Ukrainy opowiedziała mi, że jej matka mieszka w Rosji, w Jekaterynburgu. I od początku wojny do dziś jej matka nie wierzy, że na Ukrainie trwa wojna, że Ukraina jest bombardowana, a ludzie zabijani. Mówi, że to tylko hollywoodzki film… Matka mówi córce, że Rosjanie przyjadą na Ukrainę, aby uwolnić ich od „banderowców”. Córka odpowiada jej, że „twoi sąsiedzi zginęli”, a ona mówi, że to nieprawda. W Rosji jest wielu takich ludzi. Wszyscy Ukraińcy są doświadczeni bólem.

    Jak Pan sobie radzi emocjonalnie?

    Jestem przyzwyczajony do wczesnego chodzenia spać i wczesnego wstawania. Wstajesz, pijesz kawę, edytujesz zdjęcia, jesz, czekasz kilka godzin, aby ponownie edytować zdjęcia, a następnie biegniesz na siłownię. Zmęczenie fizyczne bardzo pomaga.

    Tak naprawdę nie potrzebuję żadnego alkoholu, nie potrzebuję nawet napoju energetyzującego. Tymczasem żołnierze na Ukrainie nie mogą się doczekać napojów energetyzujących, potrzebują ich. Ja ich nie potrzebuję. Ale w środku mam dreszcze.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Co jest najtrudniej przeżyć?

    Najtrudniej widzieć te niewinne twarze dzieci. Proszę sobie wyobrazić: podbiega do ciebie dziecko bez rączek, uśmiechnięte, i próbuje ciebie objąć. Ból po prostu podchodzi pod gardło. Albo podchodzi chłopczyk i mówi: „Dam tobie pięć dolarów, bądź moim tatą”…

    W ubiegłym roku rosyjska rakieta Iskander trafiły w kawiarnię we wsi Hroza, gdzie w tym czasie odbywała się stypa. Zginęło tam 51 osób, siedem zostało rannych. Mówił Pan, że następnego dnia udał się do tej wsi. Co tam Pan zobaczył?

    Do 5 października ub.r. we wsi Hroza mieszkało ok. 300 mieszkańców. Tego dnia zebrali się oni na stypie po pogrzebie mieszkańca tej miejscowości, żołnierza Andrija Kozyra, który zginął na wojnie z Rosją w marcu ub.r. i został pochowany w mieście Dniepr. Rodzina postanowiła przenieść jego szczątki na cmentarz w Hrozie. 

    Kiedy dowiedzieliśmy się, że we wsi Hroza wydarzyła się wielka tragedia i że rakieta zabiła ludzi, którzy byli na pogrzebie, pojechaliśmy tam następnego dnia z samego rana. Na miejscu zaczęliśmy dyskutować z wojskowymi, czy rakieta kosztująca Rosjan 5–6 mln dolarów jest warta wystrzelenia na zgromadzenie cywilów. Mówili, że różnie to bywa. Tutaj prawdopodobnie nie szczędzili kosztów, aby sobie na to pozwolić. Ale nie można dać się zastraszyć – to tylko wywołuje wściekłość i gniew.

    Widzieliśmy, jak pracują tam ratownicy. Większość z nich to młodzi chłopcy. Wyciągali szczątki spod gruzów, ale w ich oczach nie było już łez. W ciszy szukali części ciała. Kiedy pocisk Iskander uderza, z człowieka nic nie zostaje, są jego kawałki. Taki ból.

    Ludzie stracili swoich bliskich – wydaje się, że powinni płakać. Ale łez nie było. Jakby byli gdzie indziej. Ludzie po prostu pytali: „Co mam zrobić? Straciłem wnuczkę, córkę i zięcia”.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Rozmawiałem z ratownikami. Mówili, że ludzie na Ukrainie, zarówno żołnierze, jak i cywile, kierują się gniewem. Młody strażak, może 23-letni, mówił: „Wróciłem do domu, wypiłem butelkę wódki i po prostu zasnąłem, wcale się od tego nie upiłem”. Jak mówił, wciąż pakuje do worków szczątki martwych Rosjan, to jego codzienna praca. Patrzy na nich jak na okupantów, jak na materiał budowlany – nie ma sentymentów. A tu co innego. Tu leży dziewczynka i zwykli ludzie ze wsi, staruszki… Ten strażak cały się trząsł. Wykonują tę pracę, bo muszą to robić. Sam podobnie się czuję, gdy robię zdjęcia części ciała…

    Co najmniej cztery osoby zginęły, a ponad 30 zostało rannych w wyniku ataku sił rosyjskich na miasto Pokrowsk w obwodzie donieckim. Wśród poszkodowanych byli także Pan i przyjaciel. Proszę nam opowiedzieć, co tam się wydarzyło.

    W drodze na Ukrainę mieliśmy konwój 12 lub 13 samochodów, nie pamiętam dokładnie. Po drodze rozdawaliśmy rzeczy, które przywieźliśmy jako pomoc. Potem pojechaliśmy każdy w swoją stronę i zostaliśmy z trzema samochodami, było nas pięciu: Aivaras, Sigitas, Žilvinas i dwóch Ričardasów. Przenocowaliśmy z żołnierzami w opuszczonej wiosce, w bezpiecznym miejscu, jak twierdzili żołnierze. A następnego dnia wyruszyliśmy w kierunku Pokrowska z wojskowymi, którzy nam towarzyszyli. W Pokrowsku ładunek odbieraliśmy w centrum miasta, nie na linii frontu. Tam miało być bezpieczniej. I nagle bez żadnego sygnału poczuliśmy eksplozję. Coś eksplodowało 150 metrów od nas. My sami dostaliśmy tylko kamyczkami, ale samochód był bardziej uszkodzony. I nagle jeden z żołnierzy zaczął krzyczeć: „Noga, noga!”. Kawałek drewna przebił mu stopę. Ten żołnierz został ewakuowany do szpitala. A my zostaliśmy, żeby załadować rzeczy do końca. Po 20 minutach nastąpiła druga eksplozja. Przed oczami zobaczyliśmy płomienie, dym, poczuliśmy gorycz w ustach, praktycznie nic nie było słychać. Ja stałem plecami do miejsca eksplozji, a drugi Ričardas widział spadającą z góry rakietę i popchnął mnie w stronę samochodu, a sam upadł. I to jego działanie uratowało nam życie, bo gdyby nie on, prawdopodobnie dostałbym tym odłamkiem w szyję, a nie w rękę.

    Wtedy myślałem, że nie było to nic poważnego, po prostu miałem małe stłuczenie, zadrapanie. A zaledwie chwilę później z mojej ręki trysnęła krew. Owinąłem czymkolwiek rękę. Mój przyjaciel zaczął krzyczeć: „Noga, noga!”, rzuciliśmy się do niego. Zaczęliśmy go ratować. Powinniśmy byli hospitalizować mojego przyjaciela, ale potrzebowaliśmy wyjść ze strefy zagrożenia. 

    Kiedy kilka dni później byliśmy w szpitalu, pewien Litwin dowiedział się, na jakim oddziale jesteśmy, i upublicznił to w internecie. Poprosiliśmy go o usunięcie wiadomości, ponieważ było to bardzo niebezpieczne. Ledwo zdążyliśmy opuścić szpital, a ten już został ostrzelany. Bardzo niebezpiecznie jest ujawniać, gdzie znajdują się zagraniczni wolontariusze, ponieważ są ścigani przez Rosjan.

    Przyjaciel w tej eksplozji stracił nogę powyżej kolana. Po operacji pojawiło się dwóch wojskowych, którzy zadeklarowali, że się nami zajmą. Następnie zabrali nas do szpitala wojskowego. Ewakuowano nas samochodami opancerzonymi do Dnipra, gdzie czekała karetka. Tam w wojskowym szpitalu bardzo dbają o żołnierzy. Jesteśmy im wdzięczni za wszystko. Mój przyjaciel został bez nogi, to bardzo smutne…

    Czytaj więcej: Wojna na Ukrainie, prognozy. „Aktywna faza nie potrwa wiecznie”


    Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 29 (87) 03-16/08/2024

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Z końcem lata nie zostanie kas z biletami na pociąg

    — Po zamknięciu kas biletowych planujemy okres przejściowy, w którym nikt nie będzie obciążany dodatkowymi opłatami przy zakupie biletu w pociągu. Po okresie przejściowym planujemy zwolnić z dodatkowych opłat grupy wrażliwe, w tym emerytów, dzieci w wieku szkolnym, osoby niepełnosprawne,...

    Jak rozpoznać dobry miód?

    Pierwsze miodobranie rozpoczyna się pod koniec maja lub na początku czerwca. Wszystko jest uzależnione od warunków atmosferycznych. Sezon na miód kończy się pod koniec lipca lub w sierpniu. Według pszczelarzy miód najlepiej sprzedaje się od lipca do października, właśnie w tych miesiącach jest na...

    Zagrożenie wścieklizną nadal aktualne

    Obrażenia te są niebezpieczne ze względu na zagrożenie wścieklizną. Dlatego po ukąszeniu, zwłaszcza dzikiego lub obcego zwierzaka, należy obowiązkowo zwrócić się do specjalisty, ponieważ choroba ta należy do najbardziej niebezpiecznych i w 100 proc. przypadków kończy się śmiercią. Choroba śmiertelna — Wścieklizna...

    Wkrótce wrzesień. Kto będzie uczył dzieci? W kraju brakuje 624 nauczycieli

    „Według platformy rekrutacyjnej ministerstwa oświaty, szkoły poszukują obecnie głównie: nauczycieli matematyki, języka litewskiego, języka angielskiego, nauczycieli nauczania przedszkolnego, nauczycieli fizyki, nauczycieli nauczania początkowego. Aby zmniejszyć niedobór pedagogów i zatrzymać tych, którzy już pracują w szkołach, państwo zapewnia im możliwości...