Prof. Krzysztof Gajda z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, biograf Kaczmarskiego, przypomniał, że stworzył on blisko 560 pieśni – tyle zostało zarejestrowanych w jego wykonaniu.
Głos pokolenia Solidarności
Kaczmar, jak o nim mówiono, został głosem pokolenia stanu wojennego, a jego piosenki odczytywane były jako komentarze do rzeczywistości. To „Mury” stały się nieformalnym hymnem Solidarności, mimo że stanowiły jedynie polską wersję pieśni „L’estaca” skomponowanej przez Katalończyka Lluísa Llacha. To właśnie ta pieśń wiele lat później, z okazji 25. rocznicy Sierpnia ’80, wybrzmiała w Stoczni Gdańskiej podczas koncertu Jeana-Michela Jarre’a.
Filip Łobodziński, przyjaciel Kaczmarskiego, wspominał: „Podczas tego wieczornego spotkania słuchaliśmy płyty Lluísa Llacha, Jackowi ogromnie spodobała się piosenka pt. »L’estaca«”. I wkrótce sam napisał słowa do jej melodii: „Wyrwij murom zęby krat/Zerwij kajdany połam bat/A mury runą, runą, runą/I pogrzebią stary świat”.
Pierwotna piosenka Llacha zyskała niezwykłą popularność w jego kraju, była śpiewana na koncertach i manifestacjach jako protest przeciwko dyktaturze Francisca Franco. I ta wersja Llacha, jak i późniejsza polska, Kaczmarskiego, wymknęły się, aby żyć swoim życiem. W Polsce śpiewano ją w okresie stanu wojennego, podczas strajków w stoczni i przez internowanych, śpiewana była przez studentów w akademikach. Później „Mury” gromko były śpiewane przez publiczność na koncertach i festiwalach.
Piosenka została przetłumaczona na inne języki, m.in. na rosyjski i białoruski. Zabrzmiała podczas antyrządowych protestów na Białorusi przeciwko sfałszowaniu wyborów przez Łukaszenkę w 2020 r.
Nie można oddzielić historii piosenki od historii Polski w tamtym okresie. W tym samym roku, gdy powstały „Mury”, na papieża został wybrany Karol Wojtyła. Dwa lata wcześniej powstał Komitet Obrony Robotników. W roku 1979, podczas pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski, odbył się pierwszy wspólny koncert Jacka Kaczmarskiego, Przemysława Gintrowskiego i Zbigniewa Łapińskiego, noszący tytuł „Mury”. Rok później powstał NSZZ „Solidarność”.
Polskie społeczeństwo przeżywało okres ożywienia po dekadach komunistycznego totalitaryzmu. „Mury” doskonale wpisywały się w bieg wydarzeń. A sam ich autor stawał się coraz bardziej popularny i uwielbiany przez Polaków na całym świecie.
Niepodrabialny, wyjątkowy, jedyny
Życie i twórczość Kaczmarskiego przybliżają wyjątkowe książki: „Jacek Kaczmarski – to moja droga” Krzysztofa Gajdy, „Mimochodem” Katarzyny Walentynowicz, a także liczne publikacje czy filmy dokumentalne – „Kosmopolak” (1990), „Jacek” (2012), „Bard” (2013).
I ja pamiętam go doskonale i wiem o nim niemało. Kaczmarski to mój rówieśnik. Od połowy lat 70. XX w. słuchałam jego płyt i kaset (przegrywanych po kilkanaście razy z oryginału), byłam na wielu jego koncertach, słuchałam Kabaretu pod Egidą z jego udziałem, obserwowałam rozwój jego talentu. A był jak na owe czasy nietuzinkową postacią.
Urodził się 22 marca 1957 r. w Warszawie. Jego rodzice to artyści malarze, którzy sztukę malarską studiowali w Leningradzie i Kijowie. „To były lata 1955–1957, to był koniec stalinizmu i na własne oczy zobaczyli, jak wygląda ten wymarzony ustrój. […] Tam też zostałem spłodzony, a dokładnie podczas burzy na Morzu Czarnym, podczas wycieczki rodziców statkiem »Rossija«” – tak to relacjonował Jacek.
Niewątpliwie na późniejsze jego postrzeganie rzeczywistości mieli wpływ rodzice, którzy przekazali mu antykomunistyczny gen. A potem przyszła kolej na dziadków, czyli rodziców matki dorastającego Jacka, którzy ze względu na sytuację rodziny przejęli nad nim opiekę. Chociaż tu zadziałały zgoła odmienne moce, bo dziadek był zaprzysięgłym komunistą, po wojnie dyplomatą i pracownikiem Ministerstwa Oświaty, i starał się zaszczepić chłopakowi swoją wizję świata. Paradoksalnie to właśnie dziadka Jacek postrzegał jako „kwintesencję zła”. Jednak, jak podkreślił w jednym z wywiadów, zmiany ustrojowe doprowadziły do wielkich przeobrażeń również u dziadka, z którym wnuk prowadził wielogodzinne, burzliwe rozmowy, które go mocno dotykały, ale i zmieniły.
Dziadek też był pierwszym recenzentem i krytykiem poezji Jacka.
Lata szkolne i pierwsze próby pisarskie
Inną osobą, która wywarła duży wpływ na młodego Kaczmarskiego i jako pierwsza dostrzegła w nim zadatki na wielkiego poetę, była jego polonistka Barbara Kryda, nauczycielka w renomowanym warszawskim XV Liceum Ogólnokształcącym im. Narcyzy Żmichowskiej. Jak wspomina w filmie „Jacek”, już na początku pierwszej klasy zwrócił się on do niej o pomoc w ocenie tego, co sam dla siebie pisał, nazywając tę pracę twórczo-literacką.
Dla pani profesor takie „samochwalstwo” mogłoby być przesadzone, ale nie w przypadku Jacka. Napisał bowiem tragedię w pięciu aktach o Bolesławie Śmiałym, która ją wzruszyła, śmieszyła, ale i mocno zainteresowała. Patrzyła na pracę może naiwną, ale pełną żaru. Po jakimś czasie przyszedł znów na konsultację z czymś, co panią profesor, jak przyznaje, przeraziło. Była to proza obyczajowo-satyryczna, której akcja rozgrywała się w środowisku high life’u intelektualnego i artystycznego Warszawy. To były jego pierwsze spostrzeżenia, które nauczycielkę poraziły – pisał bowiem z goryczą i pogardą, niemal z nienawiścią.
Jeżeli młody człowiek tak patrzy na świat, w którym żyje, to jest to coś niepokojącego. Prof. Barbara Kryda wiedziała, że z tego ucznia będzie albo straceniec, albo ktoś wyjątkowy.
Jacek ukończył studia polonistyczne na Uniwersytecie Warszawskim, pracę magisterską napisał z literatury oświecenia, nosiła tytuł: „Postać Stanisława Augusta Poniatowskiego w poezji okolicznościowej jego epoki”. I tuż po studiach, w 1976 r., zadebiutował na Warszawskim Jarmarku Piosenki. Rok później na Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie zdobył nagrodę za utwór „Obława”.
Jego pieśni często wykorzystują ulubioną w oświeceniu figurę alegorii. Majstersztykiem pod tym względem jest „Ballada katyńska” – seria zaprzeczonych porównań mówiących, czym nie jest mogiła w smoleńskim lesie. Miał też repertuar w lżejszym tonie, kabaretowym. Przez jakiś czas związany był z Kabaretem pod Egidą Jana Pietrzaka, choć zdecydowanie bliższy mu był Wojciech Młynarski, czego odzwierciedleniem może być „Ballada o przedszkolu”.
Włodzimierz Wysocki inspiruje
Dla młodego Jacka Kaczmarskiego rosyjski bard Włodzimierz Wysocki był mistrzem. Wzorował się na nim i uwielbiał go. W 1981 r. na festiwalu piosenki w Opolu za „Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego” (Wysocki zmarł w 1980 r.) otrzymał nagrodę dziennikarzy i ta pieśń pozostaje jednym z najbardziej cenionych jego utworów. Autor „Obławy” (wzorowanej na „Polowaniu na wilki” Wysockiego), którą napisał w wieku 17 lat, skorzystał nawet z pomysłu mistrza, pisząc piosenkę „Czołg”, oraz przetłumaczył kilka jego utworów.
Koncert Wysockiego, który przyjechał do Polski w roku 1974, był dla Kaczmarskiego bardzo ważnym i często przywoływanym wspomnieniem, tym bardziej że sam Wysocki (nielubiący za bardzo chwalić swoich naśladowców) zachwycił się młodym polskim bardem i pogratulował mu.
Na lata 70. datuje się początek długotrwałej współpracy Kaczmarskiego z Przemysławem Gintrowskim i Zbigniewem Łapińskim. Apogeum popularności osiąga w czasie solidarnościowego karnawału. Niezapomniany okazał się występ na Przeglądzie Piosenki Prawdziwej w Hali Oliwia w Gdańsku w 1981 r.
W latach późniejszych koncertował po całym świecie i wykrzykiwał cały swój bunt. Każda kaseta z koncertu Jacka z Sydney, Johannesburga, Toronto czy Chicago przeszmuglowana do kraju stawała się wydarzeniem, taśmą matką, z której w warunkach i technologiach, urągających dzisiejszym standardom jakości dźwięku, powielano tysiące kopii.
Emigrant solidarnościowy
Stan wojenny zastał Jacka Kaczmarskiego we Francji. Na przełomie września i października 1981 r. Kaczmarski z Gintrowskim koncertowali we Francji. Wówczas zgłosiła się do nich wytwórnia z propozycją nagrania płyty. Muzycy mieli jednak w kraju inne zobowiązania. Przemysław Gintrowski wrócił więc na krótko do Polski pozałatwiać sprawy; nie zdążył już wyjechać, nie dostał paszportu. Przypomnijmy, że 13 grudnia 1981 r. w Polsce został ogłoszony stan wojenny.
Kaczmarski zdecydował się zostać na emigracji. Dużo koncertował po: Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Australii, RPA, Izraelu oraz Europie Zachodniej. Od 1984 r. do zamknięcia sekcji polskiej w 1994 r. współpracował z Radiem Wolna Europa w Monachium, prowadził m.in. program pt. „Kwadrans Jacka Kaczmarskiego”, mając świadomość, że nie pomoże mu to w powrocie do kraju. „To była decyzja w jedną stronę, to był krok, którego nie można było odwrócić” – komentował.
Później, przez parę lat od 1995 r., ze swoją drugą żoną i córką Patrycją mieszkał w Australii.
Jacek Kaczmarski bez wątpienia był wielkim artystą, ale, tak jak i wielu inteligentnych, nadwrażliwych ludzi estrady, nadużywającym alkoholu. Bardzo często występował też „pod wpływem”, zdarzało się, że nie dawał rady ukończyć koncertu. Sam w szczerych rozmowach przyznawał, że w jego życiu poza pracą i obowiązkami nieustannie były obecne alkohol i imprezy, na których pragnął zrzucić z siebie uwierający gorset narodowego barda („Pijany poeta ma za złe, że klaszczą, że patrzą na niego ciekawie/Że każdy mu nietakt łaskawie wybaczą, poeta wszak wariat jest prawie”. Przez jego alkoholizm i alkoholowe ekscesy rozpadły mu się dwa małżeństwa.
„Traciłem całe światy”
Po 10 latach Kaczmarski wrócił do kraju – jeszcze bardziej popularny niż przed wyjazdem – i nadal koncertował. Setki spędzonych na scenie godzin oraz szaleńczy styl życia odbiły się na jego zdrowiu. Ciągła praca gardłem sprawiła, że zachorował na nowotwór krtani. Kiedy lekarze postawili mu diagnozę i zalecili operację, zapytał tylko, czy po operacji będzie mógł śpiewać. Ponieważ nie otrzymał pozytywnej odpowiedzi, nie zdecydował się.
17 marca 2004 r. Jacek Kaczmarski otrzymał nagrodę polskiego przemysłu fonograficznego Fryderyk za całokształt twórczości. Nagrody nie mógł już odebrać osobiście ze względu na ciężki stan zdrowia. Pieśniarz zmarł niespełna miesiąc później, 10 kwietnia 2004 r. Jego pomnik stanął w Alei Zasłużonych na cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie.
Był dla Polaków jak Bob Dylan dla Amerykanów, jak Wysocki dla Rosjan. W napisanej po śmierci Bułata Okudżawy balladzie „Pożegnanie” śpiewał: „Piosenka pożegnania/Piosenką jest utraty/Żegnałem ludzi i zdania/Traciłem całe światy. I nic nie pozostało/Prócz tego, co nucicie!/To wcale nie jest mało/Tak żegnać całe życie”.
Przed wielu laty prof. Barbara Kryda zastanawiała się nad swoim uczniem: Kim będzie? Kimś wielkim czy straceńcem? On był i jednym, i drugim.
Kim byłby dziś, gdyby przyszło mu żyć w tak pięknie, ale i dramatycznie zmieniającym się świecie? Jego symboliczne „Mury” powstają od nowa, mamy wojny i dyktatury, i ciągle, i nadal walczymy o demokracje…
Czytaj więcej: Wiktora Łozowskiego historia z poezją w tle
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 44 (132) 23-29/11/2024