Brenda Mazur: Lucyno, poznałyśmy się przed wielu laty, kiedy tuż po szkole, jako absolwentka wileńskiej „Syrokomlówki”, pełna pomysłów, opowiadałaś o swoich słodkich planach. Dziś jesteś przedsiębiorczynią, autorką książek kucharskich, założycielką cukierni „Liu Patty” w Wilnie, osobą znaną w mediach, organizującą kobiece grupy mentorskie. Dla wielu jednak osób pozostajesz w pamięci jako królowa babeczek. Przypomnij, jak to się zaczęło.
Lucyna Rimgailė: Chyba gdzieś w moim DNA miałam zakodowane to, iż pieczenie będzie moim przeznaczeniem. Już jako nastolatka pod okiem babci wypiekałam swoje pierwsze ciasteczka. Lubiłam też zaglądać do stylowych kawiarenek, pełnych cukierniczych gablot wypełnionych słodkościami, i nawet nie śmiałam marzyć, że może kiedyś i ja będę mieć swoją cukierenkę. Moje marzenia i tak zostały „stłumione”, a pieczenie poszło na plan dalszy, bo po gimnazjum zaczęłam studiować zarządzanie w biznesie na Uniwersytecie Wileńskim i szybko wyszłam za mąż. Po zaliczeniu licencjatu w 2012 r. już z mężem otworzyliśmy firmę, która organizowała eventy dla firm, wesela i inne uroczystości rodzinne. W tym czasie postanowiłam też kontynuować studia, aby zdobyć tytuł magistra.
To był dla mnie naprawdę gorący czas: praca organizacyjna w firmie, wykłady na studiach, egzaminy, godziny spędzane przy komputerze – czułam, że muszę odpocząć i przemyśleć pewne rzeczy. I przypomniałam sobie, jakim fajnym i relaksującym zajęciem było pieczenie ciast i ciasteczek w rodzinnym domu; więc znowu zaczęłam piec! To było w wynajętym mieszkaniu i w starym piekarniku z przepaloną żarówką, gdzie nie było widać ani koloru wypieków, ani procesu pieczenia. W końcu lampka się przepaliła i nie umiałam jej zmienić [śmiech]. Takie mam wspomnienia… Ale piekłam i robiłam zdjęcia tych moich wypieków.
Mąż przyglądał się, smakował i zasugerował, aby umieszczać zdjęcia na Facebooku. Odzew był natychmiastowy, zaczęli odzywać się znajomi – moje koleżanki, koledzy męża i koledzy kolegów, sami swoi – abym dla nich coś upiekła. I tak się zaczęło, małymi kroczkami poszerzało się grono zainteresowanych i zaciekawionych moim słodkim hobby.
I zauważyli mnie producenci z projektu „Skonios”, zaprosili do telewizji. Właśnie po tym doświadczeniu postanowiłam spróbować otworzyć cukiernię, bo naprawdę czułam wsparcie ludzi, którzy mnie widzieli i brali udział w tej mojej „podróży”. A najbardziej kibicowała mi rodzina, przede wszystkim babcia…
Pamiętam, że inspirowały Cię przepisy babci z Landwarowa.
Wiem, że babcia nadal czyta „Kurier Wileński”, więc się ucieszy [śmiech]. Najbardziej inspirowały mnie przepisy z blogów kulinarnych, ale od babci nauczyłam się miłości do kuchni i gotowania, uwagi do szczegółów (jej naleśniki zawsze były najcieńsze i najdelikatniejsze), a także – okazywania miłości przez jedzenie. Co prawda musiałam nauczyć się od niej przepisów na pleśniak i pierożki wigilijne. Tak zrobiłam. Teraz co roku ja je piekę, a babcia ocenia ich smak i czy w ogóle się udały [śmiech].
Czy Twój udział w telewizyjnym kulinarnym show „Skonis” (Smak), ta przygoda z mediami dodała Ci odwagi i rozwinęła? Jak to wspominasz?
To doświadczenie pozwoliło mi poczuć wsparcie ludzi i dodało odwagi, aby spróbować otworzyć cukiernię. A tak w ogóle myślę, że im jest się młodszym, tym mniej doświadczenia i strachu, za to więcej brawury. Śmielej próbujesz, chociaż i wiesz, że może się nie udać. Ja zawsze mam zasadę, że lepiej spróbować i doświadczyć nawet porażki, niż całe życie myśleć, jakby to było, gdyby… Gryźć się za przegapione okazje? I chociaż teraz jestem starsza, więcej mam na głowie, muszę być odpowiedzialna za moją firmę, ludzi, to nadal staram się trzymać tej zasady.
Otworzyłaś lokal z deserami i ciasteczkami „Liu Patty”. Ten pierwszy była na ul. Fabianiszki. Miłośnicy wypieków przyjeżdżali podobno do twojej cukierenki z drugiego końca miasta. Czy nadal masz tak wielu klientów?
Teraz „Liu Patty” to dwa miejsca: w Jeruzalė (ul. Ateities 1f-4) i na Zarzeczu (ul. Užupio 20). A miłośników moich wypieków nie brakuje. Ciągle dochodzą nowi, ludzie lubią moje słodkości. Na Zarzeczu jest też dużo turystów i gości z zagranicy. Przez te lata biznes się rozwinął, ale obecnie jest coraz trudniej, bo czasy nie należą do najłatwiejszych i goście są niezbędni. Zapraszam więc wszystkich.
Jakby było mało, jesteś też założycielką wspólnoty dla kobiet „GaLiu moteris”. Czym się zajmuje ta organizacja?
„GaLiu moteris” to wspólnota kobiet, którą zajęłam się prawie dwa lata temu. Podstawowe jej wartości to: odwaga, determinacja, wiara i pewność siebie. Przez ponad rok organizowałam eventy i spotkania dla kobiet, które dotyczyły wielu różnych ważnych dla kobiet tematów. Były to spotkania z różnymi lektorami, ale głównym ich celem było stworzenie takiej atmosfery i przestrzeni, które pomogłyby kobietom zmienić w swoim życiu to, co je ogranicza, przeszkadza. Znaleźć ludzi o podobnych poglądach i wzmocnić pewność w siebie. Obecnie takich dużych eventów już nie organizuję, ale spotykamy się w mniejszych grupkach mentorskich, w których pracujemy bardziej indywidualnie i także szukamy sposobów, żeby te wartości implementować w życiu osobistym i w biznesie. Tak naprawdę to ma duży wpływ i na motywację, i na poczucie sensu życia każdej kobiety. Myślę, że w takich niespokojnych czasach to jest bardzo ważne.
Przy tak wielu działaniach założyłaś też rodzinę – jesteś mamą synka Oskara i żoną Tadasa, zawodowego tancerza, związanego z estradą. Zastanawiam się, jak w tym wirze pracy znaleźć równowagę pomiędzy domem, pracą, zajęciami społecznymi.
Choć brzmi to banalnie, to równowaga jest dla mnie bardzo ważna w życiu, a sposób, w jaki teraz żyję, sprawia, że łatwo ją osiągnąć. Nawet różne analizy mojej osobowości pokazują, że potrzebuję pracy, która pozwoli mi przez połowę czasu pracować samotnie, skupiając się na kreatywności, a resztę czasu na komunikowaniu się z ludźmi i przebywaniu wśród nich. I bez wątpienia mnie też osobiście pomogły spotkania z kobietami „GaLiu moteris”.
A w domu, w rodzinie? Mój syn ma trzy lata, więc przygód, wyzwań mi nie brakuje i wraz z mężem próbujemy cały dom ogarnąć. Staramy się wzajemnie wspierać, mamy do siebie szacunek, rozumiemy, że każdy z nas ma swoją działkę w życiu zawodowym. Szanujemy swoją indywidualność, nie próbujemy jeden drugiego zmieniać tak, żeby któremuś było wygodniej. Mamy wspólny rodzinny kalendarz, ustalamy kto, gdzie i kiedy. Rezerwujemy czas na spotkania, pracę i postanawiamy wspólnie, kto będzie z maluchem. Ale jak to w życiu bywa, zdarzają się sytuacje, że wszystko zwala się w jednym czasie. Wtedy prosimy o pomoc dziadków i rodziców chrzestnych. Rzadko, ale zdarza się. Najważniejsze, żeby wszyscy byli zdrowi. Wtedy zawsze można znaleźć wyjście.
Kiedy Ty znalazłaś czas na pisanie książek?
Z propozycją napisania pierwszej kulinarnej książki wyszło wydawnictwo Alma Littera w 2017 r. Wywiązałam się z tego zadania i powstała książka „Saldzios dienos su Liu”. Miałam ogromną satysfakcję, bo wydać własną książkę to było coś. Jednak nie myślałam, że kiedyś jeszcze wrócę do pisania. Ale kiedy urodził się mój syn i miał półtora miesiąca, a ja, spędzając dużo czasu w domu, wpadłam na pomysł, aby zrobić taki zbiór moich przepisów na serniki. Zauważyłam, że są one bardzo popularne w Polsce, na Litwie dużo osób zaczyna je lubić, ale nie potrafi ich zrobić. Wzięłam więc 20 moich najlepszych recept, porobiłam bardzo ładne zdjęcia i wydałam książkę „20 tobulu surio pyragu”. Najpierw w mniejszym nakładzie, ale szybko okazało się, że musiałam ją dodrukować. Po roku postanowiłam wydać kolejną, przepisy na babeczki – „Tapk kaksiuku karaliene”. A w tym roku wydałam książkę na temat tiramisu – „Receptu rinkinis tiramisu”. Teraz w grudniu czekam na przesyłkę z najnowszą moją książką „Sausainis” na temat przeróżnych ciasteczek. Pisanie książek jest dla mnie jak kuracja antystresowa, a poza tym widzę w tym sens, bo tak naprawdę, książka jest czymś, co po tobie zostaje i ma dla kogoś wartość.
Czy możesz dać wskazówkę dla początkujących amatorów wypieków? Jak sprawić, aby ciasta się udawały? I jak zdrowo udekorować świąteczne wypieki?
Początkujący z reguły korzystają z przepisów. Sugerowałabym więc, aby przede wszystkim zwracać uwagę na przepisy, jak są podawane przez ich autora. Zauważyłam, że w wielu jest bardzo dużo improwizacji, szczególnie w tych internetowych. Ja to od razu wyłapuję i mogłabym się nawet założyć, że ten ktoś nawet nie próbował tego osobiście robić. Szczególnie ważne jest to w wypiekach, gdzie każdy element odgrywa istotną rolę. Bardzo ważna jest receptura i dokładność odmierzania i wykonania. To, jak kiedyś wypiekały nasze babcie i mamy – kubek mleka, na oko mąki, jeszcze czegoś tam mniej więcej – jest okay, jeśli się ma wprawę i doświadczenie. Ale dzisiejsze wypieki są wymyślne, ekskluzywne, wymagają różnych norm i stylizacji, tak, że jeśli chcemy zrobić coś wyjątkowego, to musimy mieć pewny przepis. Żeby ciasto nie opadało, miało dobrą konsystencję, to wszystko musi być wykonane według pewnych zasad i miar. Dlatego moja rada – nie żałować pieniędzy na zakup wagi i dobrego miksera. To jest baza, a późniejsze zabiegi są o wiele łatwiejsze.
Co do świątecznych wypieków, to z reguły powinny być bardzo dekoracyjne – stawiajmy na własnoręcznie zrobiony lukier czy polewy czekoladowe. Te są najzdrowsze i najsmaczniejsze.
Jak wyglądają święta Bożego Narodzenia w twojej rodzinie? Wiem, że preferujesz zdrową, dietetyczną kuchnię, ale w święta trudno mówić o diecie. Co przygotowujecie na święta?
Najważniejsze nasze rodzinne spotkanie to Wigilia. Co roku spotykamy się wszyscy. Jeśli zdrowie dopisuje, zasiadamy do rodzinnego stołu. To, co u nas jest takiego najfajniejszego, że wszystkie kobiety rodziny dzielą się pracą przygotowania tej uroczystości. To nie jest tak, że ta pani domu, u której w danym roku jest Wigilia, jest odpowiedzialna za wszystko. Każda z nas robi, co może i umie najlepiej. Moja mama robi karpia i jakieś blinki ze śledziem, babcia ma zawsze swoją sałatkę z fasolą i grzybami, śledzie z grzybami i marchwią, ja przygotowuję ciasta i słodkości oraz pierogi, a siostra jakieś zakąski i swoje sałatki. W każdą Wigilię przychodzi też do nas Święty Mikołaj, więc jest wielka radość z rozpakowywania prezentów.
A co do diety, to trudno mówić, że moja kuchnia jest dietetyczna, ale to fakt – preferuję zdrowsze dania, mniej tłuste, zwracam uwagę na produkty, aby nie było za dużo chemii. Bardzo lubię warzywa, ryby, ale ten mój balans dietetyczny zakłócają słodycze, których sobie odmówić nie mogę. A w święta jem wszystko, bo tak trzeba, po to są tradycje, żeby właśnie jeść te dania właśnie w Wigilię, właśnie w Boże Narodzenie, na to się czeka cały rok i nie można sobie odmawiać niczego, tylko trzeba panować nad ilościami [śmiech]. Trzeba sobie powiedzieć: „No, może już wystarczy!”. Lepiej mniej nakładać na talerzyki, ale należy wszystkiego skosztować. Tym bardziej że to są też te dania, których na co dzień nie jemy i czekamy na nie cały rok.
Na ile tradycje są dla Ciebie ważne?
Teraz te tradycje świąt, zbierania się całej rodziny, są dla mnie jeszcze ważniejsze, ponieważ czasy są takie niespokojne. Nie możemy być pewni, co nas czeka jutro, czy wojna, czy większy kryzys, czy jeszcze coś niespodziewanego, tyle się dzieje niedobrego wokół. I myślę, że te nasze tradycje nas uspokajają, pozwalają poczuć wspólną więź, dać stabilność, że jest jakiś porządek przynajmniej w tym naszym małym gronie. Dziś też jestem mamą i chciałabym dać dziecku bezpieczeństwo, przekazać mu nasze wartości, aby to dziecko widziało rodzinę, odczuło wszystkie dobre emocje, żeby je zapamiętało i wniosło w swoje dorosłe życie. To jest bardzo mocna i potrzebna wartość!
Jakie smakowitości piecze „Liu Patty” na tegoroczne święta?
W Jeruzalė na ul. Ateities jest moja manufaktura, gdzie wszystko się piecze. I muszę powiedzieć, że w tym roku jest mnóstwo wszystkiego: choinki z czekolady, duże keksy i małe keksiki, dużo przeróżnych bajecznych, kolorowych ciasteczek, upiększonych babeczek, tortów. Od 2016 r. wyrabiamy takie kule (jak marshmallow), one są w formie pięciocentymetrowej śnieżki. Mój synek, ale inne dzieciaki też, uwielbia te czekoladowe kulki, które można polać gorącym mlekiem. Kulka się rozpuszcza, a z niej „wychodzą” maleńkie tajemnicze zefirki. To taka magia w tym całym procesie powstania pysznej czekolady na gorąco. Jak to wygląda, można zobaczyć na filmiku na moim Instagramie.
Czego życzyłabyś sobie w te święta i na nadchodzący Nowy Rok?
Najbardziej życzyłabym sobie i innym ludziom takiego spokoju i wiary w „jasne jutro”, że wszystko będzie dobrze. Życzę też Czytelnikom uważności, aby w pośpiechu i chaosie dnia nie pominąć ważnych chwil. Abyśmy umieli cieszyć się z tego, co mamy, nawet z tych malutkich rzeczy, które dają sens naszemu życiu. Warto umilać sobie życie. A ja zapraszam na słodkości do moich cukierni „Liu Patty”.
Czytaj więcej: O Wilii i obyczajach bożonarodzeniowych w dawnej Litwie
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 47 (141) 14-20/12/2024