Apolinary Klonowski: Gdy czytałem o twoim nowym projekcie fotograficznym dotyczącym bezpieczeństwa na Litwie, odniosłem wrażenie, jakbyś chciał wywołać strach…
Bartosz Frątczak: To nie było moim zamierzeniem. Bardziej chciałem sprawdzić, czy reguły, które mają zapewniać nam bezpieczeństwo, faktycznie działają i czy ja sam czuję się bezpiecznie. Okazało się, że nie.
To, że gdzieś w pobliżu mojego bloku znajduje się schron tymczasowy oznaczony litewskim napisem „priedanga”, ale nie mam do niego dostępu, wcale nie sprawia, że czuję się bezpieczniej. Zresztą sam schron odnosi mnie do tego, że ma mnie przed czymś chronić, jest ochroną przy czymś. Wtedy zaczynam zadawać sobie pytanie: przed czym ma mnie ochronić?
Czytaj więcej: Bartosz Frątczak : Nie zatrzymuję niczego dla siebie, dzielę się z czytelnikami
Jako fotograf masz przygotowany plecak na wypadek godziny „W”?
Nie, nie mam. Na pewnym etapie, zaraz po wybuchu wojny w Ukrainie, miałem. Ale z czasem go rozpakowałem. Przystosowaliśmy się do nowej rzeczywistości, że tuż obok Litwy trwa pełnoskalowy konflikt. Na początku było to szokiem. Ludzie wykupywali mieszkania w Hiszpanii. Teraz wciąż o tym myślimy, pomagamy Ukrainie, jesteśmy solidarni, ale jednocześnie staramy się żyć normalnie.
O ile wojna jest zjawiskiem bardzo materialnym, o tyle bezpieczeństwo jest dość abstrakcyjne. Ty jako fotograf musisz pracować raczej z rzeczami materialnymi. Jak przedstawić kwestię bezpieczeństwa na zdjęciach?
To właśnie najtrudniejsze zadanie. Opieram projekt na własnym doświadczeniu i szukam wizualnego języka, który odda poczucie braku bezpieczeństwa. Przykład? Idę z psem nad Biały Most, potem na kawę. To moje codzienne rytuały. I nagle zaczynam myśleć: a gdyby pojawiło się zagrożenie? Jestem w przeszklonym budynku na moście i popijam kawę. Gdzie mogę się schronić? Sprawdzam mapę, widzę, że schron jest 200 metrów ode mnie. Ale droga do schronu jest odkrytym terenem, czyli potencjalnie niebezpieczna. Próbuje ukazać sytuację oraz to, jak człowiek mógłby postępować w sytuacji realnego zagrożenia i jak to wpływa na jego wybory. Czy w sytuacji realnego zagrożenia jakimś środkiem napadu powietrznego wybrałbym się na kawę na Biały Most? A może chodziłbym z psem w inne miejsca albo zrezygnował z kawy itd. Całość opisuję w takim raporcie, który przypomina wojskowy dokument, oraz robię dokumentację fotograficzną, w ten sposób badam złożoność architektury bezpieczeństwa.

| Fot. i kolaż Bartosz Frątczak
I czy w takim wypadku Frątczak czuje się bezpiecznie?
W tym momencie, jak o tym mówimy, to mniej niż przedtem. Ale nie jest tak, że jestem pogrążony w tym strachu. Przecież ćwiczenia na Białorusi jeszcze się nie rozpoczęły, więc czuję się bardziej bezpiecznie niż w sytuacji, gdyby teraz trwały.
Czy twój projekt fotograficzny to audyt schronów?
Nie, audyt nie był moim celem.
Ale tak to teraz wygląda, gdy relacjonujesz, że schrony są zamknięte.
Tak, trochę zaczęło to tak wyglądać. Ale mój projekt jest szerszy, jest tam wiele innych aspektów, pojawia się też wiersz, który napisałem. Ale tak, schrony zajmują dużo miejsca w tym projekcie. Wszyscy widzimy liczby – że powstanie kolejnych tysiąc schronów, kolejne „priedangi”. To dobrze, ale zacząłem się zastanawiać, czy to rzeczywiście jest bezpieczna przestrzeń.
Przykład? Zlokalizowałem schron w mojej okolicy i poszedłem go zobaczyć. Nie znalazłem. Kolejny miał być gdzie indziej. Drzwi były zamknięte. Następnym razem chciałem zmierzyć czas, jaki zajmie mi dotarcie do niego. Idę i widzę, że oznaczenie zostało zdjęte. Schron pewnie nadal istnieje, ale jak go znaleźć w sytuacji kryzysowej, gdy, załóżmy, internet nie działa? W międzyczasie zadaję pytania: Kto usunął to oznaczenie? Dlaczego? Może starsza pani, która trzyma tam koty? Może ktoś inny? Czy to jakieś zaplanowane działanie, a może zwykły akt wandalizmu? Nie wiem. I właśnie takie sytuacje też dokumentuję.
Wspominałeś o tym, że strach może być nie tyle nawet realny, ile wynikać z pamięci historycznej. Co miałeś na myśli?
W Wilnie wciąż żywa jest pamięć o walkach niepodległościowych, o barykadach, o ofiarach – wymieńmy choćby 14 osób, które zginęły tej tragicznej nocy z 12 na 13 stycznia 1991 r. Te wszystkie historie mają wpływ na nasze dzisiejsze poczucie bezpieczeństwa. Ludzie wciąż pamiętają rosyjskie czołgi na ulicach Wilna. Są też inne pamiątki przeszłości rozsiane po Litwie, jak choćby bunkry linii Mołotowa z czasów ZSRS. Zabawne dziś jest to, że umocnienia skierowane są w stronę Polski, trochę jakby pomyliły kierunek. To ślad konfliktów sprzed lat, ale wciąż obecny w krajobrazie czy pamięci poszczególnych ludzi.
Wróćmy do projektu – to wszystko to twoja inicjatywa?
Pomysł na projekt jest mój, ale realizuję go w ramach kursu, który odbywa się w Warszawie. To program mentorski prowadzony przez kolektyw fotografów Sputnik Photos – nazwa dziś nieco niefortunna, ale to bardzo ceniona grupa. Są w niej wybitni fotografowie, tacy jak: Rafał Milach, Jan Brykczyński, Karolina Gembara, Rafał Pańczuk, Michał Łuczak i inni, którzy koncentrują się na problematyce krajów byłego bloku wschodniego. Cieszę się, bo moje uczestnictwo w tym projekcie zostało sfinansowane przez Litewską Radę Kultury, za co jestem bardzo wdzięczny. Uczę się tam wykorzystywać fotografię jako narzędzie do opowiadania historii, pod okiem tych właśnie mentorów. W ramach tego kursu na końcu powstaje wystawa zbiorowa wszystkich uczestników. To dlatego premiera mojego projektu odbędzie się w Polsce, w Łodzi.

| Fot. i kolaż Bartosz Frątczak
Jesteś członkiem Związku Polskich Artystów Fotografików. Co to dla Ciebie znaczy? Czy coś daje?
To było moje marzenie, odkąd zacząłem zajmować się fotografią. Wymagało dużo pracy i uporu, ale udało się. To znaczy, chciałem powiedzieć, że „zrobiłem to”, bo samo się nic nie udaje, naprawdę ciężko na to zapracowałem. A samo bycie w ZPAF daje mi poczucie przynależności do grona twórców na wysokim poziomie. Poczucie, którego mi bardzo brakowało, gdy byłem tu na Litwie. I tak, są też profity, bo zeszłym roku dzięki członkostwu w ZPAF miałem piękną wystawę o Wilnie śladami Czechowicza, Bułhaka i Fleury’ego, i to w samym sercu Warszawy, w renomowanej galerii, w której to ostatnio miał swoją wystawę wybitny polski fotograf Tadeusz Rolke. To rzeczywiście coś znaczy. I to zawdzięczam przynależności do związku. Choć może warto dookreślić to bardziej precyzyjnie – związek dał mi dostęp do galerii, a wystawę sfinansowała Fundacja „Pomoc Polakom na Wschodzie” im. Jana Olszewskiego.
Jako szczecinianin czujesz się już „wileńskim fotografem”?
Na pewno jestem fotografem z Litwy. Tak mnie postrzegają w Sputnik Photos, tak widzą mnie na Uniwersytecie Śląskim w czeskiej Opawie, gdzie studiuję. Z pewnością Wilno to moje miejsce zamieszkania i przestrzeń twórcza.
Nas, fotografów, jest coraz więcej. Czy widzisz potencjał dla Polskiego Stowarzyszenia Fotografików na Litwie?
Był taki czas, kiedy prawie założyłem taki związek.
Ale?
Ale chyba zabrakło mi determinacji. Były nawet dwa spotkania i… tyle. Może kiedyś ktoś podejmie się tego wyzwania.
Kilka lat temu próbowałem założyć Związek Polskich Fotografików na Litwie. Pan Karpowicz [Jerzy Karpowicz, fotograf — przyp. red.] bardzo nalegał, żeby to byli „fotograficy”, nie „fotografowie”.
Miałem w sobie wtedy poczucie misji, którą chcę wypełnić jako Bartek, już teraz Polak na Litwie. Spójrzmy na historię polskiej fotografii – mamy Jana Bułhaka, który zakłada wileński fotoklub, ten się rozrasta i nagle mamy Związek Polskich Artystów Fotografików, do którego dziś należę. To jest ta sama organizacja! Początkiem tego wszystkiego było Wilno.
Pomyślałem sobie: Jakby pięknie było wrócić do początku. Jakie to by było romantyczne. Być może jutro takie stowarzyszenie powstanie. Dziś go jeszcze nie ma.

| Fot. i kolaż Bartosz Frątczak
Niemniej widzę za Tobą krzyż. Jesteś osobą konserwatywną?
Skoro widzisz krzyż, to może też oznaczać, że jestem osobą wierzącą. A osoba wierząca nie równa się konserwatywna. Z pewnością jestem osobą, która wierzy w zawołanie z Pisma: „Idźcie i głoście Ewangelię”. Takim staram się być – idącym i głoszącym.
Wciąż nie wiem, czy jesteś osobą konserwatywną.
Nie jestem. [Milczy]. Chociaż… wiesz, teraz jako filozof musiałbym się zapytać, jak oboje rozumiemy bycie osobą konserwatywną. Najpierw byśmy wyszli z definicji, co to oznacza…
Tego się obawiam, ten wywiad nie może liczyć 50 stron!
[Śmiech]. No dobrze, to zapytam teraz ciebie. Uważasz, że nasz papież Franciszek jest osobą konserwatywną?
W encyklikach bardziej niż w wypowiedziach.
Czyli z jednej strony jest, a z drugiej – już nie. Zawsze coś nam umyka, dlatego wpisywanie w kategorie, zamykanie w pudełkach wydaje mi się ryzykowne. Swoją drogą od jakiegoś czasu próbuję się z nich wydostać, po cichu wymykać. Z tych pudełek rzecz jasna. I właśnie dlatego życie w wierze jest takie fascynujące, bo wymyka się definicjom.
Trochę jak z tożsamością, o którą pytałeś. Gdzieś pomiędzy dwoma światami – za mało litewski, nie dość polski. Bartek z Wilna, jak Zbyszko z Bogdańca. Tak tu, gdzieś pomiędzy światem a przestrzenią duchową. I swoją drogą, to ciekawe, że na samym końcu naszej rozmowy pojawia się temat wiary i tożsamości. Może to nie przypadek. Może to właśnie te rzeczy pozostają, gdy wszystko inne się rozmywa.
Czytaj więcej: Bartosz Frątczak: „Wymazywanie – fotograficzna refleksja nad pamięcią i pustką”
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 11 (30) 15-21/03/2025