Więcej

    Kresy – fascynująca kraina. Opowieść profesora

    Wielkim znawcą Kresów jest prof. Stanisław Nicieja, historyk sztuki, były rektor Uniwersytetu Opolskiego, który wie o nich wszystko. Nie pozwala zapomnieć o kresowym dziedzictwie. Przygotował właśnie do publikacji 22. tom swojej serii „Kresowa Atlantyda”, w której przybliża dziedzictwo Kresów – to znane i to mniej znane – polskim czytelnikom na całym świecie.

    Czytaj również...

    Brenda Mazur: Panie Profesorze, kolejny XXII tom „Kresowej Atlantydy”, nad którym Pan obecnie pracuje, dotyczy nie tylko wielkich rodów zamieszkujących kresowe ziemie, takich jak Radziwiłłowie i Czartoryscy, lecz także pojedynczych osób odgrywających dużą rolę w historii i kulturze Polski. Do jakich miejsc podążymy za nimi?

    Stanisław Nicieja: W XXII tomie, który wejdzie do księgarń na początku czerwca br., będą historie związane z czterema miejscowościami: Nieświeżem i Ołyką – czyli kolebkami rodu Radziwiłłów (od siedemnastu pokoleń stale obecnego w historii Polski), Klewaniem – kolebką rodu Czartoryskich (arystokratów, którzy otarli się o koronę Rzeczypospolitej) oraz Lidą – miasteczkiem polskich lotników i artystów, jak choćby Jerzego Putramenta, Aleksandra Jurewicza czy Poli Raksy.

    Kresy dla wielu to przede wszystkim Lwów i Wilno. Oba miasta miały wyjątkowe znaczenie dla kultury polskiej, pomiędzy nimi zamknięte są dzieje polskich Kresów Wschodnich.

    Taką tezę wyraziłem w XV tomie „Kresowej Atlantydy”, poświęconemu w całości Wilnu. We wstępie próbowałem dla porównania położyć na szali intelektualne, kulturowe i polityczne znaczenie tych dwóch miast – Wilna i Lwowa – zupełnie wyjątkowych w historii Rzeczypospolitej. Ukazałem, jak pulsowała ich historia: gdy jedno z tych miast wchodziło w rozkwit, drugie pogrążało się w upadku, a później znów sinusoida powodzenia wynosiła jedno, a spychała na równię pochyłą drugie. Ale bez znajomości tych dwóch centrów wiedza o historii Polski jest nie tylko ułomna, ale drastycznie uboga.

    Jak się zaczęła pańska fascynacja Kresami, bo nie wynikała przecież z rodzinnych korzeni? Kiedy wpadł Pan na pomysł, aby napisać tę kresową epopeję?

    Rzeczywiście nie mam najmniejszych związków rodzinnych z Kresami, choć niektórzy próbowali powiązać moją twórczość z sentymentem familijnym. Moi rodzice pochodzą z ziemi wadowickiej, ja urodziłem się na Śląsku. Fenomen Lwowa odkryłem rok po studiach historycznych, na których niewiele nauczono mnie o tym mieście nad Pełtwią. Pierwszy pobyt we Lwowie w 1978 r. był dla mnie iluminacją i fascynacją architekturą tego miasta oraz polskością tego miejsca wyłaniającą się z każdego zaułka, a zwłaszcza z cmentarza Łyczakowskiego. Poświęciłem mu kilka lat życia, pisząc najważniejszą książkę w moim dorobku, dającą mi wszystko: dość powszechną rozpoznawalność, akceptację środowisk naukowych i intelektualnych, ale też materialną stabilizację.

    Prof. Nicieja nad rzeką Czeremosz na zachodniej Ukrainie, w Karpatach Wschodnich
    | Fot. archiwum prywatne

    Dziś wielu Kresowian traktuje „Kresową Atlantydę” jako domową biblię, w której szukają śladów swojej przeszłości.

    Książki o cmentarzu Łyczakowskim (cztery wydania, ponad 300 tys. egzemplarzy) i Orlętach Lwowskich były moim młodzieńczym dziełem. Udało mi się w nich w zaskakujący dla wielu sposób ukazać majestat miasta i jego legendę oraz przedstawić biografie wielu ludzi. W późniejszych latach postanowiłem opisać historię innych miast kresowych, dziś często zupełnie zapomnianych, a uważanych za biedną, zaniedbaną prowincję. A tymczasem, penetrując historię jakiejś wydawałoby się nic nieznaczącej miejscowości (np. Wełdzirza, Bolechowa czy Świrza), udało mi się odkryć tam tak strzeliste osobowości, tak zadziwiające wydarzenia oraz zdobyć interesujące fotografie, że książki o tych „prowincjonalnych” ośrodkach zaczęły być tak poszukiwane przez czytelników i zachłannie czytane, jakbym pisał o Lwowie czy Wilnie. Aż trudno mi uwierzyć, że „Kresowa Atlantyda” osiągnęła nakład ok. 250 tys. egzemplarzy, a przecież nie jest to cykl opowieści kryminalnych, które zawsze wzbudzają szczególne zainteresowanie czytelnicze. Dzieje się tak być może dlatego, że moje książki są wielowątkowe, dotyczą: historii, kultury, sztuki, nauki, gospodarki, zawierają też psychologiczne portrety mieszkańców.

    Przywracanie pamięci historycznej to obowiązek żyjących. Pan niestrudzenie stara się, aby o ważnych dziejach naszej polskiej historii pamiętały pokolenia. Czy ta pamięć o Kresach ulega w Polsce zatarciu, to znaczy, że myślimy o Wilnie i Lwowie, ale niekoniecznie w kontekście polskiej historii?

    W tym wypadku nie mam pełnej diagnozy. Zainteresowanie Kresami w Polsce jest pulsujące: raz się zwiększa, to znów schodzi na dalszy plan. Ale ciągle jest obecne. Podobnie jest z zainteresowaniem jakimś okresem w dziejach czy historią w ogóle. Odrzucam określanie mnie przez wielu recenzentów jako historyka Kresów. Jestem historykiem dziejów Polski i Polaków, bo chociaż setki tych miejscowości nie leży dziś w granicach państwa polskiego, to nie znaczy, że mamy o nich zapomnieć, skoro były przez całe wieki zanurzone w polskości. Nie piszę „Kresowej Atlantydy” wyłącznie dla potomków mieszkańców ziem utraconych. Uważam, że człowiek urodzony poza tym obszarem, a także ten z korzeniami rodzinnymi na Mazowszu, Śląsku czy w Wielkopolsce, powinien wiedzieć, jakie znaczenie miała Ostra Brama w Wilnie czy sanktuarium w Berdyczowie, co było w Krzemieńcu, Stanisławowie czy Grodnie, kto spoczywa na Rossie i Łyczakowie, jakie dziedzictwo kresowe udokumentował swymi rysunkami Napoleon Orda itp.

    Czy w swoich podróżach i badaniach odnalazł Pan historie i ludzi, których w historii się pomija?

    Przynajmniej 60 proc. rysów biograficznych oraz opowieści rodzinnych dotyczy osób, które dotychczas nie zaistniały na kartach książek historycznych. Wydobywam te osoby, czasem o niezwykłych osobowościach i dokonaniach, z absolutnego mroku zapomnienia. Prof. Tomasz Szarota, recenzując moją „Kresową Atlantydę” po otrzymaniu przeze mnie za nią prestiżowej Nagrody Klio, nazwał mnie „historykiem demokratą”, dlatego że oprócz ludzi z pierwszych stron gazet i z pierwszych rzędów społeczno-kulturowych wpływów prezentuję również ludzi z piątego czy dalszego rzędu rozpoznawalności: piszę o jakimś charyzmatycznym księdzu czy nauczycielu, o sołtysie, pszczelarzu czy rolniku z wioski kresowej – i to są opowieści fascynujące. Uważam, że historię tworzą nie tylko przywódcy partii, premierzy, generałowie czy kardynałowie, ale też budowniczowie i kreatorzy wszelkich działań na niskich szczeblach życia społecznego. I oni niejednokrotnie są bardziej wartościowi od tych pierwszoplanowych, którzy bywają niekiedy destrukcyjni nie tylko w historii swego rodu, regionu, ale nawet narodu. 

    Jak się czyta biografie największych Polaków, to niemal co trzecie nazwisko wywodzi się z Kresów, one są obecne niemal w każdej dziedzinie życia: kulturze, nauce, filozofii. Czy są jakieś historie, które wyjątkowo Pana zafascynowały?

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Mój przyjaciel, dr Adam Wierciński, erudyta, wywodzący się z Wileńszczyzny, zrobił ciekawy eksperyment. Na bardzo szczegółowej mapie wojskowej znaczył ołówkiem kopiowym miejsca urodzenia wybitnych Polaków, których nazwiska wypełniają leksykony biograficzne. I proszę sobie wyobrazić, że w okolicach Lwowa i Wilna te punkty zamieniły się w wielkie niebieskie plamy. Tak te okolice były płodne w talenty – to się nazywa genius loci. W mojej „Kresowej Atlantydzie” zamieściłem biografie, szkice czy flesze biograficzne kilkunastu tysięcy osób. Wiele z nich było dla mnie osobistym zadziwiającym odkryciem, gdy dogłębnie poznawałem życiorysy mych bohaterów, jak choćby pisarza Aleksandra Jurewicza (urodzonego w Lidzie), polityka Piotra Jaroszewicza (z Nieświeża), artystki Wiesławy Wysockiej-Michotkowej (z Lidy), muzyka i kompozytora Jana Cajmera (z Sambora). Przedstawiałem zadziwiające biografie lekarzy, kolekcjonerów bądź budowniczych i twórców polskiego przemysłu, jak choćby Stanisława Rawicz-Kosińskiego – twórcy wielu wiaduktów i tuneli wzniesionych w niedostępnych górach Huculszczyzny. A tacy ludzie są w polskiej historii często pomijani, a więc lekceważeni i totalnie przemilczani.

    Stanisław Nicieja z Jerzym Janickim we Lwowie. Jerzy Janicki to polski pisarz, dramaturg, dziennikarz, wielki piewca Kresów
    | Fot. archiwum prywatne

    Od lat istnieje zjawisko mitologizacji Kresów. Na ile mitologia Kresów Wschodnich przystaje do rzeczywistości? Jak odnajdywać prawdę między legendą czy baśnią a historią?

    Historii zawsze towarzyszyła mitologizacja. Każdy z nas indywidualnie widzi i ocenia dzieje swojej rodziny, swego narodu i państwa. I mitologii czy legend nie wolno lekceważyć. Uważam, że w moich książkach udało mi się pokazać faktografię opartą na twardej dokumentacji archiwalnej i rodzinnych dokumentach, ukazać konkretne fotografie, które obrazują przeszłość, a równocześnie snuć na tej kanwie te wątki w biografiach ludzi i miejscowości, które się zmitologizowały. Nie zawsze rodzinne przekazy można sprawdzić i uwiarygodnić. Ale są przekazywane w rodzinach przez dziesięciolecia i dlatego można o tym pisać, towarzyszą konkretom i pięknie ubarwiają przeszłość.

    Legendy i baśnie dodają kolorytu. Ale przecież Kresy to również ciemne strony historii. Które Kresy miały trudniej, te północne czy południowe?

    Zdecydowanie te północne, była bowiem różnica w działaniach zaborców: w kulturze materialnej i mentalności polityczno-gospodarczej. Zabór rosyjski, który na prawie dwa wieki zdominował Kresy Północne, był bardziej marnotrawny, niszczycielski i restrykcyjny niż inne. Zabór austriacki, czyli południe Kresów, był (szczególnie w okresie autonomii galicyjskiej) bardziej ekonomicznie wydolny i to odbiło się na kondycji miast i ich rozwoju, co widać np. w Stanisławowie, Kołomyi czy Tarnopolu, że nie wspomnę o Lwowie. Kondycji materialnej tych miast nie da się porównać z miastami wojewódzkimi na północy, takimi m.in. jak Nowogródek, Łuck czy Pińsk.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Bolesną kartą tych ziem była deportacja ludności polskiej w głąb Rosji: do Kazachstanu, Kirgistanu, na Sybir. To jest też część naszej historii. Czy nie sądzi Pan, że bez znajomości tamtych realiów nie sposób byłoby zrozumieć utworów romantycznych, naszych wieszczów?

    Na ten temat jest ogromna i ciągłe powstaje nowa, wiarygodna literatura. Moim zdaniem wyczerpująca. Wiemy prawie wszystko o tym, w jakim wymiarze i co nam uczynili Rosjanie po powstaniach narodowych, a szczególnie Sowieci po 17 września 1939 r. Gorzej jest z historią kultury, architektury i dziejów gospodarczych na utraconych ziemiach. I dlatego na tym głównie koncentruję się w mojej „Kresowej Atlantydzie”, aby likwidować te białe plamy w polskiej historiografii.

    Z Kresami związany jest problem tożsamości narodowej. Mam tu na myśli Ziemie Odzyskane przyłączone do Polski po konferencji poczdamskiej w 1945 r., zasiedlane masowo przez Kresowiaków, którzy musieli opuścić swoje ziemie na wschodzie. To była bezprecedensowa w skali świata wymiana ludności, dziejowy eksperyment demograficzny.

    Tak, ten dziejowy eksperyment dotknął w Europie – jak to napisałem w XXI tomie – ok. 20 mln ludzi kilkunastu narodowości. Ale ten bolesny eksperyment w dużym wymiarze się udał, bo uspokoił rozedrganą nacjonalizmami Europę Środkową i spowodował, że żyjemy już od prawie 80 lat w pokoju. Niestety, na wschodzie zaczęło „ropieć” na styku z Rosją. Mam jednak nadzieję, że znajdą się politycy zdolni do skutecznego rozwiązania niebezpieczeństwa nawrotu wzajemnego niszczenia się Europejczyków.

    Dużo Kresowiaków osiedliło się we Wrocławiu, Opolu, Gdańsku i innych miastach zachodniej Polski. Jak dziś żyją ich potomkowie?

    Szczegółowo i w sposób obrazowy opisałem to na setkach przykładów w swoich 22 tomach. Na ten temat jest też znakomita – niesłusznie przez niektórych uważana za kontrowersyjną – książka Zbigniewa Rokity pt. „Odrzania”, o ziemiach leżących wzdłuż rzeki Odry (od Raciborza po Szczecin), gdzie osiadło setki tysięcy Kresowian. Dziś żyje tam kilka milionów ich potomków i te niegdyś poniemieckie miasta traktują oni z podobną miłością, jak ich dziadkowie w przedwojennej Polsce traktowali: Wilno, Lidę, Pińsk, Husiatyn czy Worochtę.

    Panu zapewne życia by nie starczyło, aby odwiedzić wszystkie miejscowości, do których zapraszają Kresowiacy. Dziś wizyty są utrudnione z uwagi na trwającą na Ukrainie wojnę, której konsekwencje, już dziś dramatyczne, nie wiadomo w jakim kierunku pójdą.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Przez 40 lat z aparatem fotograficznym i kamerą filmową w ręku przejechałem wzdłuż i wszerz dawne Kresy: od Czerniowiec po Birżę. Jestem nie tylko historykiem siedzącym w archiwach, lecz także reportażystą, zbieraczem relacji. Łączę w swojej twórczości metodologię odwołującą się do różnych dziedzin nauki, z psychologią, socjologią i antropologią włącznie. Ta różnorodność jest w moim odczuciu wyróżnikiem mojej twórczości i ona się sprawdza, bo mam czytelników. A dzięki temu mam absolutną wolność interpretacyjną i nie muszę się przypodobywać żadnemu obozowi politycznemu, aby mnie sponsorował. Spotkało mnie więc wielkie wyróżnienie – nie muszę się kłaniać okolicznościom i chwilowym politykom narzucającym swoje oceny historii i rozwiązania.

    Seria „Kresowa Atlantyda” prof. Nieciei to historia 200 miast, które Polska utraciła po II wojnie światowej, to historia ludzi, którzy tam mieszkali i tworzyli dzieła ponadczasowe
    | Fot. archiwum prywatne

    Czy odwiedza Pan również Grodzieńszczyznę i Wileńszczyznę? Jak postrzega Pan Wilno?

    Wiele miesięcy spędziłem głównie w miasteczkach dzisiejszej Ukrainy. Na Białorusi – w Brześciu, Grodnie czy Prużanie i Wasiliszkach – z różnych powodów byłem tylko raz. Na Wileńszczyźnie bywałem też nieczęsto i nad tym ubolewam. Ale miałem okazję poznać piękno, a zwłaszcza „elegancję” Wilna – miasta urokliwego, pełnego polskości, ale też litewskości, i bardzo czystego. Swojej fascynacji dałem wyraz w XV tomie, który w całości poświęciłem Wilnu, pisząc o tym mieście na ponad 300 stronicach. A o Lwowie, którego historię znam dość głęboko, napisałem w I tomie „Kresowej Atlantydy” tylko 50 stron – stało się tak dlatego, że koncepcja „Kresowej Atlantydy” ulegała zmianie wraz z kolejnymi tomami. Ale Lwów i Wilno są miastami, które mają wyjątkowo wielu piewców i im nie grozi zapomnienie. Jeżeli czemuś grozi zapomnienie, to właśnie tym małym miasteczkom i ich mieszkańcom – tak może się stać np. z Baranowiczami, Słonimem, Sarnami czy Kałuszem.

    Ten cykl 22-tomowej „Kresowej Atlantydy” jest bardzo ważny dla pokoleń. Pan Profesor pisze o ludziach, miastach i wydarzeniach, o których przez całe lata się nie mówiło. Te kresowe powieści przypominają, że na Kresach była Polska.

    Dziękuję za tak wysoką ocenę mojej twórczości.

    Czytaj więcej: Polak ze Lwowa: „Wojna nigdy nie będzie czymś normalnym”


    Prof. Stanisław Sławomir Nicieja jest wybitnym historykiem, badaczem i popularyzatorem dziejów Kresów Wschodnich, był senatorem RP i długoletnim (cztery kadencje) rektorem Uniwersytetu Opolskiego. Jest autorem serii książek – „Kresowa Atlantyda”. Ten 21 tomowy cykl (autor jest w trakcie prac nad 22 tomem), będący historią miast, miasteczek, twierdz i ludzi zamieszkujących te tereny, zdobył ogromne uznanie i rzesze czytelników.


    Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 24 (67) 14-20/06/2025

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Przez upadek do nawrócenia. Twórca nowenny pompejańskiej kanonizowany przez Kościół

    Bł. Bartolo (Bartłomieja) Longo podczas uroczystej mszy świętej, która została odprawiona 19 października na placu św. Piotra w Watykanie, wraz z sześcioma innymi błogosławionymi został przez papieża Leona XIV...

    Kiedy powiem sobie dość. Moda to nie przymus i nie trzeba być jej niewolnikiem

    Taka ubraniowa góra, nazwana górą wstydu, istnieje w rzeczywistości i znajduje się na pustyni w Chile. Każdego roku do portu tego kraju, Iquique, przypływają tony ubrań z Europy, Azji...

    Nobel – blaski i cienie prestiżowej nagrody

    Sam fundator słynnych nagród, szwedzki naukowiec Alfred Nobel, był postacią kontrowersyjną. Wynalazca dynamitu i innych materiałów wybuchowych nie cieszył się najlepszym wizerunkiem publicznym – jako konserwatysta był np. przeciwny...