„Tworzył filmy arcypolskie i sięgał po najwybitniejsze, choć często zapomniane, dzieła ojczystej literatury, ale Polskę widział jako tygiel wielu kultur, języków, doświadczeń historycznych i artystycznych ekspresji” – jak czytamy w uzasadnieniu Senatu RP ustanowienia Wojciecha Jerzego Hasa jednym z patronów roku 2025.
Wojciech Jerzy Has urodził się 1 kwietnia 1925 r. Pochodził z mieszczańskiej, mocno zakorzenionej w Krakowie rodziny, i to krakowskie pochodzenie bardzo odbiło się na jego życiu i zaznaczyło w filmach. „Mój mąż, choć wyjechał z tego miasta, zawsze czuł się krakusem i cieszę się, że krakusy cały czas o nim pamiętają” – powiedziała Wanda Ziębicka-Has, przekazując po jego śmierci krakowskiemu Muzeum Fotografii im. Walerego Rzewuskiego w Krakowie 700 prywatnych zdjęć.
Krakowskie reminiscencje
Nie od razu było oczywiste, że Wojciech Has zostanie filmowcem. Jego młodość przypadła na czasy wojenne, sytuacja polskich szkół nie była najlepsza, a i rodzice chcieli (ojciec był znanym krakowskim restauratorem), aby zdobył solidny, pewny zawód. Syn próbował sił w różnych dziedzinach. Przerwaną wybuchem wojny naukę Wojciech Has kontynuował w krakowskiej Szkole Handlowej, a po jej ukończeniu – w Szkole Przemysłu Artystycznego na Wydziale Grafiki. Gdy szkoła została rozwiązana, podjął pracę w kopalni.
W 1943 r. przez krótki czas pracował w dziale graficznym wydawnictwa książkowego, jednak marzył o czymś więcej. W 1945 r. podjął naukę w Szkole Przemysłu Artystycznego, Kunstgewerbeschule, która była de facto zakonspirowaną Akademią Sztuk Pięknych. To była jedyna szkoła tzw. sztuk użytkowych, nieoficjalna ASP dla ludzi, którzy o niej marzyli, a nie mogli wstąpić na uczelnię krakowską przy placu Matejki, bo ta nie była dostępna dla Polaków.
Tam też studiowali inni wielcy późniejsi ludzie sztuki, filmu i teatru. Has miał tam okazję poznać: Jerzego Skarżyńskiego – polskiego malarza i scenografa teatralnego i filmowego, Tadeusza Kantora – malarza, aktora i dyrektora słynnego teatru Cricot 2, Bronisława Pawlika – swojego ulubionego późniejszego aktora, niezastąpionego Rzeckiego w „Lalce”. Ale jeszcze wtedy marzył o prawdziwym malarstwie. I zapisał się na ASP, tak jak Wajda czy Kawalerowicz – o czym wspominał historyk filmu i krytyk filmowy prof. Tadeusz Lubelski w audycji Polskiego Radia.
Krakowscy pionierzy
To nie malarstwo pochłonęło Hasa bez reszty, ale film i reżyseria, bo jak powiedział kiedyś w wywiadzie dla „Gońca Pomorskiego”: „Malarstwo? To jak gra na fortepianie. Trzeba osiem godzin ćwiczyć, a nie z doskoku podchodzić do sztalug”.
I skończył z malarstwem, odkąd przekroczył próg Instytutu Filmowego przy ulicy Józefitów 16 w Krakowie, pierwszej szkoły filmowej. Historia tej krótko działającej placówki jest ciekawa. Wkrótce po wyzwoleniu Krakowa w styczniu 1945 r. zjawili się tam filmowcy, z wilnianinem Antonim Bohdziewiczem na czele, i bazując na sprzęcie i taśmach filmowych pozostawionych przez Niemców, przystąpili do organizacji… szkoły filmowej.
Już w maju 1945 r. w „Dzienniku Polskim” ukazało się ogłoszenie o naborze słuchaczek i słuchaczy. Tak powstał Warsztat Filmowy Młodych, a w ślad za nim Kurs Przygotowania Filmowego i wreszcie Instytut Filmowy w Krakowie. Wszystko to trwało do początku 1947 r. i była to pierwsza prawdziwa tego typu, choć nieco improwizowana, placówka edukacyjna w tej dziedzinie w Polsce.
Z 200 kandydatów przyjęto 50 adeptów, m.in.: Jerzego Kawalerowicza, Jerzego Passendorfera, Mieczysława Jahodę czy właśnie Wojciecha Hasa. Wykładowcą był tam m.in. Władysław Tatarkiewicz. Obecnie w tym budynku ma swoją siedzibę Muzeum Fotografii w Krakowie.

| Fot. Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny
Początek drogi do reżyserii
Równocześnie ze studiami na ASP Has podjął też roczny kurs przysposobienia filmowego w tzw. Prafilmówce. I od 1946 r. pracował już w Wytwórni Filmów Dokumentalnych w Warszawie, a w latach 50. w Wytwórni Filmów Oświatowych w Łodzi, realizując filmy oświatowe i dokumentalne.
Był zafascynowany dobrą literaturą. Prof. Tadeusz Lubelski wspominał, że w środowisku krążyła legenda, iż kupił sobie przedwojenne wydanie opowiadań Brunona Schulza. I jak przeczytał, zrozumiał, że jego celem będzie tak nauczyć się bycia filmowcem, żeby móc na ekran przenieść jego prozę. I z tym właśnie zamiarem zapisał się na kursy przysposobienia filmowego w 1945 r. na Józefitów.
Has debiutował w 1947 r. średniometrażowym obrazem fabularnym pt. „Harmonia” – o synu szewca, który marzył o harmonii, jaką zobaczył na wystawie w antykwariacie, i pragnął na niej grać dla całego świata. Kradnie więc ojcu pieniądze i kupuje upragniony instrument. To była prosta historia o zderzeniu marzeń z rzeczywistością po II wojnie światowej, miała swój melancholijny urok. Jednak eksperymentalny film spotkał się z dezaprobatą, oskarżono Hasa o formalizm i uniemożliwiono mu dalsze jego rozpowszechnianie. Niezrażony jednak niepowodzeniem projektu Has zdecydował, że się nie podda i poświęcił się reżyserii, z całym pietyzmem.
„Na pewno nie można zaczynać od fabuły. Kiedy dostaje się kamerę do ręki, trzeba wiedzieć, co z tym zrobić (…). Przygotowanie do filmu zajmuje mi około siedmiu miesięcy” – mówił w wywiadzie dla „Przekroju” przed laty.
Pracował więc intensywnie, choć do realizacji niektórych projektów ostatecznie nie dochodziło. Jego żona Wanda Ziembicka-Has na łamach „Gazety Wrocławskiej” wspominała, że miał pecha w realizacji swoich dzieł. To on miał zrobić „Wesele” według Wyspiańskiego, złożył nawet propozycję nakręcenia tego filmu, ale „Wesele” dano do zrobienia Andrzejowi Wajdzie. Potem nie pozwolono mu nakręcić „Czerwonych tarcz” według Iwaszkiewicza, bo mu Żydów kazano zamienić na Cyganów. Nie zgodził się.
Film „Nieciekawa historia” nakręcił z Gustawem Holoubkiem, który był wtedy aktorem na cenzurowanym, i obraz zatrzymano. Kolejny tytuł – „Pismak”, pokazujący miernotę tego zawodu, sprzedajność – został zakazany przez cenzurę. „Szyfry” też przeleżały kilka lat na półkach.
Nieustępliwy, zamknięty, niezłomny
„Gdyby poszedł na kompromis z peerelowską władzą, mógłby zrobić znacznie więcej pięknych filmów. Ale nie chciał. Opowiadał mi, jak wyglądały kolaudacje, kiedy jeden z ministrów mówił: »Proszę to wyciąć«. »Ale czemu?« – pytał Has. W odpowiedzi słyszał: »Bo ja tak chcę. Nie będzie tej sceny w filmie, bo nie«. I Has trzaskał drzwiami. Mam nadzieję, że ludzie doceniają dziś tę niezłomność” – mówiła po latach jego żona.
Od 1957 r. realizował już pełnometrażowe filmy fabularne. Fabularny debiut Wojciecha Hasa to „Pętla” według opowiadania Marka Hłaski; powstał, gdy reżyser miał 32 lata. Nakręcona w 1957 r., już po odwilży gomułkowskiej w 1956 r., ujawniła istnienie reżysera o bardzo wyraźnych poglądach na kino.
Ujawniał je konsekwentnie w kolejnych filmach, m.in.: „Pożegnaniach” (1958), „Wspólnym pokoju” (1959), „Jak być kochaną” (1962), „Rękopisie znalezionym w Saragossie” (1964), „Szyfrach” (1966), „Lalce” (1968), „Sanatorium pod Klepsydrą” (1973) uważanym za jego największe dzieło.
Potem nastąpiła przerwa twórcza, która trwała od 1973 do 1982 r., spowodowana „samowolnym” wysłaniem na festiwal do Cannes „Sanatorium pod Klepsydrą”. Film został tam pozytywnie oceniony, dostał Nagrodę Jury, ale w kraju za ten „wybryk” Has otrzymał zakaz reżyserowania. Nagroda dała mu poczucie, że to, co robi, jest wartościowe, ale z drugiej strony spowodowała, że został odsunięty na boczny tor.
Biorąc pod uwagę fakt, jak wrażliwym i skomplikowanym człowiekiem był Wojciech Has, musiało to doprowadzić do jego egzystencjalnej zapaści. „Prawie przez 10 lat niczego nie zrobił. To był bardzo ciemny okres w jego życiu. Widziałem, jak on się z tym zmagał. Kiedy byłem na trzecim albo czwartym roku, wyreżyserował po tak długiej przerwie swój pierwszy film fabularny »Nieciekawa historia«, który był adaptacją opowiadania Czechowa” – opowiadał Polskiej Agencji Prasowej były uczeń Hasa, profesor sztuk filmowych Mariusz Grzegorzek. Wspominał go także jako wykładowcę, z którym łączyła go więź duchowa, oparta na pionowej relacji mistrz–uczeń.

| Fot. materiały prasowe, domena publiczna
Wizjoner kina
Na Wydziale Reżyserii Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi Wojciech Jerzy Has pracował od 1974 r. W latach 1990–1996 pełnił funkcję rektora tej uczelni.
Has był wizjonerem kina, mistrzem kreowania wyobrażonych światów. Jego barokowe kino pełne jest malarskich cytatów, filozoficznych podtekstów, krążących w nim różnych figur. Chyba żaden inny polski filmowiec nie był darzony taką estymą, a pełne podziwu wypowiedzi twórców światowej sławy, takich jak Martin Scorsese, potwierdzają jego nieprzemijające zasługi i status wybitnego ambasadora polskiej kultury. Pięknie o nim się wypowiadali Francis Ford Coppola, Steven Spielberg czy Małgorzata Szumowska, notabene jego uczennica.
Kobiety go uwielbiały, a on pozwalał się uwodzić. Wysoki, miał 190 cm wzrostu, był przystojnym mężczyzną o wysublimowanym poczuciu humoru. Poza tym był elegantem przywiązującym wagę do ubioru. Używał perfum, o których mówił: „Polański je ma”. „Vetiver – elegancki i złożony, gorzki, mocny, nieco dymny z wyraźnymi nutami ziół” – wspomina używany przez męża zapach perfum Wanda Ziębicka-Has.
„Has był bardzo krakowską postacią. Wyglądał jak krakus, który idzie na sumę do kościoła Mariackiego” – wspominał reżysera Tadeusz Konwicki w książce „Pamiętam, że było gorąco”. Zapamiętano go jako pana w sweterku, w wypolerowanych bucikach, który wypalał setki papierosów dziennie i bardzo mało się odzywał. Ale za to, gdy się już odezwał, to trafiał w sedno.
Pod koniec życia ciężko chorował, jego aktywność zmalała.
Wojciech Has zmarł 3 października 2000 r., został pochowany w Alei Zasłużonych na cmentarzu Komunalnym na Dołach w Łodzi. Za życia uhonorowany licznymi nagrodami i wyróżnieniami, wśród nich Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski przyznanym w 1998 r. Pośmiertnie Senat Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi przyznał mu doktorat honoris causa.
Ostatnim filmem fabularnym w dorobku reżysera okazała się „Niezwykła podróż Baltazara Kobera” (1988). Oryginalny i wybitny twórca, jeden z największych wizjonerów polskiego kina, zamilkł więc ponad dekadę przed śmiercią.
Czytaj więcej: 2025 to czas ważnych rocznic. Oto patroni nowego roku
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 26 (72) 28/06-04/07/2025