Choć na współczesnych stołach wigilijnych na Wileńszczyźnie nie brakuje jedzenia, a każdy detal świątecznej oprawy zachwyca, wielu zauważa, że ta obfitość nie zastąpi radości, jaką dawał kiedyś skromny, biedny stół wigilijny.
O tym, co naprawdę znaczyły święta w przeszłości, jak celebrowano je w domach naszych rodziców i dziadków, opowiadają osoby, które przeżyły już wiele Wigilii. Ich wspomnienia pokazują, że magia Bożego Narodzenia nie tkwiła w ilości potraw czy prezentów, lecz w czasie spędzanym z bliskimi, w tradycjach i prostych gestach, które pozostają w sercu na całe życie.
To historia o tym, co zniknęło, co przetrwało i co warto pielęgnować, by święta znów były pełne ciepła, bliskości i prawdziwej radości.
Czytaj także o nieoczywistym braku zrozumienia dla świąt: „Mój uczynek nie był katolicki, bo podzieliłam się jedzeniem nie z miłosierdzia, a ze złości”
Święta w skromnym domu – radość w prostocie
67-letnia Regina z rejonu wileńskiego wspomina swoje dziecięce Boże Narodzenie jako czas skromny, ale pełen radości i magii. Była sierotą, wychowywaną przez babcię, a mimo trudnych warunków święta przynosiły jej ogromną szczęśliwość i poczucie bliskości.
– Na naszym wigilijnym stole zawsze były sianko, opłatek i kilka ryb. To były nasze święta – proste, skromne, ale pełne ciepła. Byłam sierotą i żyłam z babcią, a o prezentach nawet nie wiedziałam, że takie bywają. Mimo to zawsze niecierpliwie czekałam na święta. Wycinałam kolorowe pocztówki, upiększałam okna, a z babcią sprzątałyśmy naszą małą chałupę, przygotowując ją do świąt. Nie myślało się wtedy o wyszukanych potrawach czy kosztownych dekoracjach – liczyła się obecność bliskiej osoby i wspólnie spędzony czas – opowiada.
Jak wspomina kobieta, jej babcia zawsze zawiązywała białą chustkę. Wtedy siadały razem do stołu, łamały się opłatkiem, a babcia opowiadała historie o dawnych czasach.
– Późnym wieczorem do sąsiadów przychodziły rodziny z całej wsi i prawie przez całą noc śpiewaliśmy kolędy. My, dzieci, uważnie siedziałyśmy przy piecu, słuchając i chłonąc każdy dźwięk – wspomina.
– Choć nasze święta były bardzo biedne, przynosiły nam mnóstwo radości, ciepła i poczucia wspólnoty. To właśnie te proste, szczere chwile tworzyły magię świąt, która pozostała w moim sercu na całe życie – mówi „Kurierowi Wileńskiemu” pani Regina.
Dziś pani Regina może sobie pozwolić na bogato zastawiony stół – ugina się od różnorodnych potraw, a pod choinką czeka mnóstwo prezentów. Mimo to coś się zmieniło.
– Jest wszystko, czego kiedyś brakowało – jedzenia, prezentów, dekoracji. A jednak nie ma tej radości, tej ekscytacji, tej prawdziwej magii, którą pamiętam z dzieciństwa. Jest jakaś pustka… Brakuje mi tej prostoty, wspólnego oczekiwania, wspólnego przygotowania, które naprawdę łączyło nas z bliskimi – ubolewa Regina.
Skromne święta z babcią, choć ubogie w rzeczy materialne, niosły ze sobą bogactwo emocji: radość, wspólnotę i ciepło rodzinne, których nie zastąpi żaden najwymyślniejszy prezent czy najbogatszy stół.

Boże Narodzenie traci swój piękny charakter
83-letnia Bronisława z rejonu wileńskiego mówi spokojnie, ale w jej głosie słychać żal. Dawne święta – wspomina – były skromne, lecz pełne radości. Czekało się na nie długo, a przygotowania miały swój rytm i sens.
Wychowała się w wielodzietnej rodzinie. Miała sześć sióstr i trzech braci. Boże Narodzenie było w ich domu wydarzeniem, które jednoczyło wszystkich. Matka od rana pracowała w kuchni, starsze dzieci zajmowały się młodszymi, a ojciec późnym wieczorem przynosił choinkę. Ubierali ją razem. Na wigilijnym stole nie było niczego, co łamałoby post – tylko potrawy bez mleka i jajek. Przez cały dzień pościli, a do stołu siadali dopiero wtedy, gdy na niebie pojawiała się pierwsza gwiazdka. Był śpiew kolęd, była radość, a następnego dnia dom wypełniał się gośćmi – mieszkali razem z babcią, więc drzwi się nie zamykały.
Dziś, jak mówi Bronisława, święta straciły swój piękny charakter. Stara się zachować dawne zwyczaje i przygotowuje wyłącznie potrawy postne, ale dzieci narzekają, że „nie ma co jeść”.
Dwa lata temu spędziła święta u córki. Wszystko było zamówione z restauracji – sałatki z majonezem, ryby, nawet sushi. Nie było mięsa, ale nie było też domowego ciepła. Sama nie zjadła nic.
W tym roku dzieci i wnuki zapowiedziały przyjazd, ale najpierw zjedzą u siebie. U niej – jak usłyszała – „nie ma co jeść”. Bronisława nie ma złudzeń: wnuki będą wpatrzone w telefony, zięć włączy telewizor, a córki zaczną opowiadać, jak ciężko się żyje. Na takie święta nie czeka.
Pogodzenie się z losem
Tymczasem 78-letnia Józefa z rejonu solecznickiego nie kryje, że zbliżające się święta nie budzą w niej radości. Już kolejny rok z rzędu spędzi je samotnie – mimo że ma trzech synów, dwie córki i trzynaścioro wnuków.
– Nie przyjeżdżają do mnie. Mówią, że nie mają czasu. Do siebie też mnie nie zapraszają – mówi cicho. – Dawniej byłoby nie do pomyślenia, żeby matka w święta siedziała sama. Choćby było biednie, to było rodzinnie.
Józefa wspomina, że kiedyś dom wypełniał się głosami dzieci i zapachem potraw. Święta były proste, ale nikt nie zostawał sam. Dziś, jak przyznaje, została cisza. – Moje święta będą skromne – dodaje. – Pomodlę się, zjem opłatek, zakąszę rybą i chlebem. A potem… obmyję się łzami i pójdę spać.
Wie, że następnego dnia dzieci zadzwonią z życzeniami. Być może ktoś nawet zajrzy na chwilę. – Jutro będą dzwonić, może ktoś przyjedzie – mówi po chwili milczenia. – Ale ja już tego nie potrzebuję.
Jej słowa brzmią jak pogodzenie się z losem, ale i cichy żal za tym, co kiedyś było oczywiste – obecnością najbliższych przy świątecznym stole.
Wszystko dzieje się w biegu
Nie tylko najstarsi mówią dziś o utraconej magii świąt. Również przedstawiciele młodszego pokolenia – osoby w wieku 30–50 lat – przyznają, że Boże Narodzenie bardzo się zmieniło. Choć materialnie „jest wszystko”, coraz częściej towarzyszy im poczucie smutku, zmęczenia i niedosytu.

– Mamy pełne lodówki, prezenty kupione z wyprzedzeniem, ładnie udekorowane domy, a jednak święta nie cieszą tak jak kiedyś – mówi jedna z rozmówczyń. – Wszystko dzieje się jakby w biegu. Zanim zdążymy się zatrzymać, już jest po świętach.
Wielu z nich zwraca uwagę, że największym problemem stał się czas – a właściwie jego brak. Praca, obowiązki zawodowe, dojazdy, zajęcia dzieci i codzienna presja sprawiają, że przygotowania do świąt odbywają się w pośpiechu, często bez refleksji.
– Czuję, że ciągle za czymś gonię i nie nadążam – przyznaje 42-letni ojciec dwójki dzieci. – Święta przychodzą nagle. Zamiast spokoju jest stres: zakupy, sprzątanie, prezenty. A potem przy stole siedzimy zmęczeni i myślimy o tym, co czeka nas po Nowym Roku.

Jesteśmy razem, ale jakby osobno
Młodsze pokolenie zauważa też, że święta straciły swój wspólnotowy charakter. Dawniej były okazją do spotkań, rozmów i wspólnego przeżywania, dziś często zamieniają się w krótkie wizyty przerywane sprawdzaniem telefonu, odbieraniem służbowych wiadomości czy planowaniem kolejnych obowiązków.
– Jesteśmy razem, ale jakby osobno – mówi 35-letnia kobieta. – Każdy z telefonem w ręku, każdy zmęczony. Nawet rozmowy są płytsze, bo w głowie ciągle lista spraw do załatwienia.
Choć wielu z nich pamięta święta z dzieciństwa jako czas ciepła i spokoju, dziś sami przyznają, że trudno im ten klimat odtworzyć. Paradoksalnie to właśnie nadmiar – rzeczy, bodźców, oczekiwań – sprawia, że święta stają się coraz bardziej puste emocjonalnie.
– Jest wszystko, tylko nie ma czasu, żeby to przeżyć – podsumowuje jedna z rozmówczyń. – A bez czasu nie ma ani radości, ani prawdziwego spotkania.
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym dziennika „Kurier Wileński” Nr 51 (146) 20/12/2025 – 02/01/2026

