Pani Irena przychodzi na spotkanie obładowana opasłymi albumami szczelnie wypełnionymi tekstami, zdjęciami, wycinkami z życia Akademii Trzeciego Wieku, którego od samego początku jej założenia jest kronikarką.
„To tylko malutka część mego dorobku kronikarskiego — dwa tomy, trzeci jest w toku — mówi Irena Rymszonek. — Mam jeszcze piętnaście takich kronik z życia Uniwersytetu Trzeciego Wieku, osiem osobnych kronik z pobytu w Polsce, i trzy z Drohiczyna.
To, że kronikę obecnie w Akademii, przedtem w Uniwersytecie, prowadzi właśnie Irena Rymszonek, nie jest przypadkowe, bo jestem przekonana, że nikt lepiej od niej tego by nie zrobił. Mimo że jak za chwilę się dowiem, z wykształcenia jest przyrodoznawcą, to z duszy, zamiłowania, kronikarką i historykiem w jednej osobie.
„Jakże mogłabym się przeszłością, historią nie interesować, skoro los tak chciał, że na świat przyszłam w bardzo historycznym miejscu — Mosarzu — osiedlu, dziś znajdującym się w obwodzie witebskim, rejonu głębockiego na Białorusi — mówi pani Rymszonek, która z zapałem kontynuuje: — Jakże sławne są jego dzieje datujące się rokiem 1514, kiedy ukazała się o nim pierwsza pisemna wzmianka”.
Historia tego miejsca jest rzeczywiście niezwykle bogata, tu znajduje się w Wilnie kościół pw. św. Anny ufundowany w 1792 roku przez kasztelana połockiego hrabiego Roberta Brzostowskiego i jego małżonkę Annę z Platerów. W tym kościele są relikwie św. Justyna męczennika. Mimo zmian, przemian historycznych, kościół jest czynny po dziś dzień. Dla naszej bohaterki kościół ten jest szczególny, albowiem tu jako organista pracował jej ojciec. Tu też została ochrzczona.
„Pojechałam po latach w te strony, odwiedziłam te tak drogie dla mnie miejsca i jakże się ucieszyłam, że nasz dom rodzinny stoi, i że w nim rozlokował się klasztor. Czyli, dom żyje, jest potrzebny i jakże właściwie wykorzystywany”.
W Mosarzu znajduje się także folwark Piłsudskich. A mówiąc o wybitnych ludziach z Mosarzem związanych, należy koniecznie dodać, że to właśnie tu w 1739 urodził się Paweł Ksawery Brzostowski — polski ksiądz rzymskokatolicki, pisarz, duchowny referendarz, wielki litewski kanonik wileński, publicysta i tłumacz. Założyciel Pawłowa.
Niestety Pałac Brzostowskich, zbudowany w XVIII wieku w miejscu wcześniejszego, nie zachował się do naszych czasów.
Dzieje rodziny Ireny Rymszonek nie są tak znane jak tych wybitnych ludzi, tym niemniej nie na jedną publikację, a nawet na osobną książkę by zasługiwały. Rodzina ich została rozproszona. Były to bardzo ciężkie czasy. Kiedy tylko wybuchła I wojna światowa, dziadkowie wywieźli dzieci do Petersburga, tam było łatwiej o pracę, tu panował głód. Mama Ireny — Jadwiga Klimzo — chodziła więc tam do łączonej polsko-rosyjskiej szkoły. Jeden dzień uczono się po rosyjsku, drugi po polsku.
W roku 1917 rodzice mamy pani Ireny zdecydowali się przyjechać w rodzinne strony, by zobaczyć, jak ułożyły się losy krewnych, którzy tu pozostali. A tu — rewolucja. Tak rodzina została rozdzielona. Ale ani po tej, ani po tamtej stronie nikomu nie było łatwo. Represje w 1937 w Petersburgu na Polakach dosięgły także rodzinę mamy.
Pani Irena wylicza, ile to osób z jej rodziny zginęło: siostra mamy — Mania, jej mąż aktywista polski Tomaszewski, mąż drugiej siostry Józefy — Obuchowski — w Moskwie został aresztowany, siostra Józia 10 lat spędziła na zesłaniu w Kazachstanie, dwóch braci zmarło z głodu w Petersburgu. Jakież to smutne wspomnienia.
Wracamy do okresu nieco jaśniejszego, kiedy ci, co pozostali żywi, odnaleźli się i spotkali z rodziną pani Ireny w Ławaryszkach, gdzie ojciec pracował także organistą.
Z Ławaryszkami związana jest znaczna część życia pani Ireny. Nie pamięta, ile miała lat, kiedy tu wraz z rodzicami przyjechała.
Szkoła oczywiście była na miejscu, w tym osiedlu, gdzie pod okiem takiej świetnej nauczycielki, jak niezapomniana pani Użdalewicz, naukę pobierała.
Wojna zastała ich rodzinę właśnie w Ławaryszkach. Ojca zabrano na front, doszedł do Piotrkowa Trybunalskiego i widocznie spotkałby go również tragiczny los, gdyby przypadkowo nie usłyszał, że wiozą ich na Wschód. Udało mu się wyskoczyć z pociągu. Zmęczony, wyczerpany wrócił do rodzinnych Ławaryszek.
Z nauką pani Ireny było też różnie. Kiedy tylko przyszła władza litewska, szkołę polską zamknięto, więc Irena uczyła się raczej w domu, potem przez jakiś czas była szkoła w Nowej Wilejce, a kiedy i tu polskie klasy zlikwidowano, ojciec przywiózł ją do Wilna, na Ostrobramską, do żeńskiej klasy, która później przeniosła się do szkoły na Antokolu. Tej sławetnej piątki, historia której, to jak dziś mówi pani Irena — to historia życia powojennego Polaków, którzy tu pozostali i tych, co stąd podczas repatriacji wyjechali.
„Jakaż to była nasza wspaniała klasa, jacy byliśmy zżyci, po dziś dzień się spotykamy” — mówi pani Irena.
Po szkole Irena wstąpiła na wydział przyrodoznawstwa w Uniwersytecie Wileńskim, gdzie był konkurs — cztery osoby na jedno miejsce. „Ciekawy to był etap w naszym życiu, praktyka na Krymie, Kaukazie. Pięć lat nauki w języku litewskim, a potem należało zdecydować, jaką pracę wybrać. W kraju brakowało nauczycieli, dlatego mi zaproponowano — a może tak do szkoły?” — przypomina moja rozmówczyni.
Mogła szkołę wybierać — zdecydowała się na Miedniki, gdzie na stanowisku wicedyrektora trzy lata przepracowała. Stamtąd przeniosła się do Wilna, do dawnej 19. średniej — dziś Gimnazjum im. Wł. Syrokomli. Ale najwięcej lat — 35 — jako pedagog poświęciła wileńskiej Szkole Średniej nr 20. To wspaniały okres w jej życiu. Dzieci zawsze lubiła, a i one lubiły swoją panią nauczycielkę. Jak dla każdego człowieka przyszły lata wyciszenia. Emerytura. Może dla kogo i zabójcza, tylko nie dla niej, bo umie znaleźć dobre strony życia na każdym etapie drogi życiowej.
Od pierwszych dni była w Uniwersytecie Trzeciego Wieku. Czynnie się włączyła prowadząc kronikę tej uczelni, o co poprosił ją rektor Uniwersytetu pan Ryszard Kuźmo. Robiła to cały czas, zanim nie przeszła do Akademii Trzeciego Wieku pod kierunkiem Jerzego Grygorowicza. Tu też jest kronikarką. To tak jednym zdaniem, ale każdy, kto kiedykolwiek miał okazję jej kroniki obejrzeć, na pewno będzie zdumiony tą skrupulatnością, tym ubarwieniem na łamach albumów, bo przecież opis każdej imprezy, jakie się u nich odbywają, upiększa zdjęciami, wycinkami z gazet, czasopism, które o ich działalności pisały, zdjęciami tematycznymi, no i strofami poetyckimi, które to już piszą członkinie Akademii.
„Mamy dużo u siebie piszących poetów — mówi pani Irena — więc jest zawsze bogaty materiał uzupełniający”.
A takich okazji w życiu Akademii jest sporo: to i prelekcje, i spotkania z ciekawymi ludźmi, i wieczory poetyckie, wyjazdy, no i jubileusze. Ileż to tych jubilatów było przez te wszystkie lata — trudno policzyć. Ale nikt nie został w kronice pominięty.
Przed miesiącem pani Irena miała swój jubileusz, ale do tej daty nie przywiązuje specjalnego znaczenia. Chociaż oczywiście jest bardzo przyjemnie, że członkowie Akademii nie zapomnieli, na łamach „Kuriera” pozdrowili.
Od dwudziestu lat jest wdową. Mąż był pracownikiem Ministerstwa Budowy Dróg, zostawił na Litwie wiele pamiątek w postaci przełożonych nowych dróg. Podczas wycieczek po kraju pani Irena ma szczególne uczucie, kiedy jadą drogą, do przełożenia której przyczynił się najbliższy jej człowiek.
Żyje wspomnieniami z tych pięknych, ale jakże niełatwych lat minionych. Zbiera bardzo skrzętnie okruchy wszystkiego, co związane jest z jej Akademią, byłą szkołą. A jak już o szkole wspomnieliśmy, to pani Rymszonek pokazuje mi szkolny albumik, który podarowała jej siostra księdza Zacharzewskiego, datujący się pierwszym wpisem w języku francuskim z roku 1858. Jaka to cenna pamiątka historyczna! Wykorzystała go dla swych wspomnień o swej klasie z roku 1948.
Czy prowadzi kronikę rodzinną?
„Nie, na to nie wpadłam, zresztą szewc zawsze chodzi bez butów, na to brakuje mi czasu — mówi moja rozmówczyni. Zamyśla się, a po chwili kontynuuje: „Jak mi pani taki pomysł podrzuciła, może się i do tego zabiorę, chociażby zapisać w niej spotkania ze znanymi ludźmi, których w życiu miałam wiele. Na przykład ze znaną dziś już nieżyjącą śpiewaczką operową Jadwigą Pietraszkiewiczówną, z którą obie byłyśmy „organiściankami”, córkami organistów pracujących przed i po wojnie w w kościołach Wileńszczyzny”.