Nasze dziennikarskie wyjazdy z ekipą wileńską na Kaziuki–Wilniuki do Olsztyna, Lidzbarka oraz innych miast Warmii i Mazur obfitują zazwyczaj w nowe znajomości i kontakty z ludźmi, o których nie sposób nie opowiedzieć w reportażach — tak ciekawe są ich losy!
W tym bowiem czasie, gdy w przepełnionych salach odbywają się występy zespołów i solistów w holu, przy straganach też jest tłoczno. Nie brakuje chętnych pobyć na kiermaszu, kupić palmę wileńską, serce lukrowane, sznur z obwarzanek, drewnianego anioła, czy wreszcie polską gazetę prosto z Wilna, no i, oczywiście, pogawędzić z kim się da. Głośne dialogi między kupującymi, a sprzedającymi, rozmaite żarciki i wesoły gwar tworzą ten wspaniały nastrój, bez którego Kaziuki nie miałyby w sobie tyle uroku i wiosennej radości.
Zauważyłam, że na tegorocznym kiermaszu w Lidzbarku dużym zainteresowaniem cieszy się stoisko z kolorowymi aniołami. Były wykonane z drewna i tak pięknie malowane, że nie można było od nich oczu oderwać. Jakby zeszły z niebios, by tu wszystkich chronić i pocieszać. Zapytałem sprzedawcę, czy sam robi te cudeńka, czy tylko je sprzedaje.
— A jakże, sam struga, wycina z drewna, dobiera kolory, maluje — powiedziała siedząca obok kobieta. Natomiast tego, co mówił mistrz, nie mogłam zrozumieć. Jak się okazało, od wielu lat cierpi na chorobę gardła i stracił głos. W notesie napisał mi, że nazywa się Bogusław Wojczulanis, a jego ojciec pochodził spod Trok. Dalszą rozmowę prowadziłam już z kobietą, żoną Bogusława. Nazywa się Elżbieta Wojczulanis i pochodzi ze Szczytna — z familii o kresowym rodowodzie. Doskonale zna dzieje rodziny męża.
Szybka opowieść pani Elżbiety o swoim teściu (na kiermasz przybywało coraz więcej ludzi) pomogła mi po raz kolejny odtworzyć zawiłe losy Polaków z Wileńszczyzny, wobec których historia okazała się niemiłosierna, jeśli nie powiedzieć okrutna. Otóż Stefan Wojczulanis, ojciec Bogusława, w pierwszych latach władzy sowieckiej został wywieziony na Syberię, miał bowiem pod Trokami znaczne połacie ziemi. Od mrozów, pracy ponad siły i głodu mógł umrzeć, jak dziesiątkami umierali towarzysze niedoli. Jego szansą i ratunkiem okazała się armia generała Andersa, twórcy i dowódcy Polskich Sił Zbrojnych w Związku Sowieckim.
Dzięki układowi Sikorski–Majski, generał uratował z więzień i łagrów sowieckich ponad 20 tys. cywilów, Polaków z Wileńszczyzny i dalszych kresów. W latach 1942-1943 jako dowódca Armii Polskiej na Wschodzie wyprowadził ich przez Irak i Palestynę do Europy. Drugi Korpus Polski, dowodzony przez gen. Andersa, został skierowany do Włoch i wziął udział w bitwie o Monte Casino. Cały ten szlak przebył również Stefan Wojczulanis.
Kto bywał na Cmentarzu Wojskowym w Monte Casino, mógł naocznie przekonać się, że na wielu grobach są napisy: „Pochowany tu żołnierz pochodził z Ziemi Trockiej”. Jednak względem Stefana los okazał się miłosierny. Został ranny, jednak śmierć go ominęła. Był długo leczony we włoskim szpitalu i tu się odkryła nowa karta jego życiorysu. Pełna romantyki i nieoczekiwanego zakończenia. Zakochał się w pięknej, ognistej Włoszce Antoninie Gianfelicze. Jego uczucie zostało odwzajemnione. Gdy wrócił do zdrowia i wojna skończyła się, młodzi zaczęli szykować się do ślubu. Jednak Stefan marzył o wyjeździe do Polski. Już wiedział, że na Wileńszczyznę wracać nie ma po co. Niektórzy towarzysze broni zdecydowali jechać do Ameryki lub pozostać na Ziemi Włoskiej.
Antonina namawiała ukochanego zamieszkać w domu jej rodziców w niedużym miasteczku, w kilkudziesięciu kilometrach od Monte Casino. Jednak Stefana drążyła nieprzeparta chęć bycia wśród swoich. Zresztą w pierwsze powojenne lata większość Polaków wierzyła w jakiś cud, dzięki któremu sowieci zostaną usunięci znad Wisły i nawet znad Wilii. Czas mijał, nic takiego się nie stało. Wreszcie Antonina zgodziła się jechać do dalekiej, nieznanej Polski Ludowej. Ale przed wyjazdem odbył się w pięknym włoskim kościółku ich ślub.
Po przyjeździe do Polski okazali się w Lidzbarku Warmińskim, gdzie się rozpoczęło ich życie rodzinne. Był 1949 rok. Wkrótce urodził się im syn. Nazwali go Bogusław. Pragnęli, aby imieniem tym chwalić Boga, za to, że Stefan pomyślnie przeżył zsyłkę i wojnę, że pozwolił im połączyć losy. Wierzyli też, że mały Boguś będzie obdarzony jakimiś talentami. Tak się też stało. Bogusław Wojczulanis całe życie pracował z drewnem. Po matce Włoszce odziedziczył zamiłowanie do piękna. Jego świątki i anioły zdobyły uznanie, upiększają niejeden dom na Warmii i Mazurach.
…Z sali donosiły się dźwięki muzyki i przepiękny śpiew sióstr Eweliny, Anety i Moniki Saszenko. Widzowie bili brawa. Nagle w tłumie publiczności zobaczyłam tak dobrze znajome twarze Jadwigi i Józefa Rusaków. Jej minęło 90, jemu 89 lat. Stali bywalcy Kaziuków. Ona zawsze częstowała gości kaziukowych kołdunami, kiszką ziemniaczaną, kwasem chlebowym. On, żołnierz AK, walczący pod dowództwem bohaterskiego Łupaszki, obydwoje pochodzą z naszych stron i przybyli na święto kaziukowe, aby, jak powiedział pan Józef, odetchnąć „wileńskim powietrzem”.
W ręku trzymał duży, pachnący jeszcze farbą drukarską album dopiero co wydany w Lidzbarku „Kaziuki–Wilniuki 25 lat”. „Tutaj i my z Jadzią jesteśmy” — powiedział z radością.