„Miejsce, gdzie się osiedlasz, nie jest wystarczająco pojemne dla wszystkiego, co pragniesz przechować. To, co jest twoje, przynależy także do miejsca. Zmieniasz miejsce, rezygnujesz więc z niektórych rzeczy i zyskujesz inne. Zaspokajasz jedną tęsknotę, ale otwierasz drzwi kolejnej. Każda otwarta rana jest początkiem drogi lub porzuconą drogą…”
Ten cytat Varujana Vosganiana, prozaika i poety rumuńskiego z „Księgi szeptów” bardzo trafnie określa sytuację wielu ludzi, którzy z różnych powodów zostawili swą ojczyznę. W ubiegłym roku na Pomorzu obchodzono 70. rocznicę przybycia do Gdańska pierwszych transportów ekspatrianckich z dawnych kresów wschodnich Rzeczypospolitej Polskiej.
Bożena Kisiel, prezes Pomorskiego Oddziału Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej jest osobą, los której jest wart książki. Artykuł prasowy to jedynie krótki wstęp do opowiadania o ogromie pracy, którą wykonuje na rzecz ocalenia pamięci działalności kresowian i ich wkładu w budowanie gdańskiej tożsamości. Właśnie kresowian — nie kresowiaków, wilnian — nie wilniuków. Jej zdaniem, wyrazy tu mają duże znaczenie, bowiem nadają inną rangę tysiącom ludzi, którzy przybyli na te ziemie przed 70 laty. Od lat przypomina również o szacunku do tych ludzi, który im się należy.
Szuka śladów kresowian w Gdańsku, zbiera zdjęcia, pamiętniki, dokumenty. Spisuje życiorysy, organizuje spotkania, wystawy, konferencje. Towarzystwo działa od 26 lat. Liczy dziś 80 członków. Co miesiąc członkowie Towarzystwa mają spotkania z ciekawymi ludźmi, mają też okazję do nauki, zwykłej rozmowy, wspomnień, realizacji projektów i przedsięwzięć.
— Rok 2015 dla osób, przybyłych do Gdańska z dawnych Kresów Wschodnich Polski, był rokiem wyjątkowym. To był również Rok Kresowian, oficjalnie zatwierdzony przez władze miasta. Rok szczególny dla przymusowych wysiedleńców z dawnych Kresów Wschodnich Rzeczypospolitej. Było nas kilkadziesiąt tysięcy, historia przeniosła nas w nowe miejsca, nową przestrzeń, którą musieliśmy oswoić, uczynić sobie bliższą i bezpieczniejszą — mówi prezes.
Ojciec pani Bożeny, porucznik Witold Kisiel ps. Światołdycz, w lipcu 1944 roku został mianowany dowódcą 23. Brasławskiej Brygady Armii Krajowej, liczącej przeszło 400 żołnierzy. Brygada brała udział w wielu akcjach przeciwko Niemcom, jednak najważniejszą był udział w Operacji „Ostra Brama”. Potem został aresztowany i wywieziony do obozu w Riazaniu. Do Polski, już innej, komunistycznej, wrócił w 1947 roku. Mama pani Bożeny urodziła się w Gori na Kaukazie. „Tak — dodaje pani Bożena — to tam, gdzie urodził się Stalin”. Dziadek pani Bożeny, Zygmunt Prewysz-Kwinto, pracował tam na początku wieku na kolei. W 1917 roku, gdy wybuchła rewolucja, wyruszył z rodziną do Polski. Podróż trwała 6 lat. Do celu dotarła tylko babcia z dziećmi, dziadek Zygmunt zmarł na tyfus.
Mama pani Bożeny, pani Zofia, z zawodu była nauczycielką, ukończyła Seminarium Nauczycielskie w Trokach. Do dziś w mieszkaniu pani Bożeny na biurku stoi zdjęcie starego drewnianego budynku w Trokach, gdzie był internat dla przyszłych młodych nauczycielek. Mama Bożeny Kisiel zawsze uważała, że były to jej najpiękniejsze lata. Przez wiele lat troczanki mieszkające w Polsce organizowały coroczne zjazdy. Pani Zofia zorganizowała również takie spotkanie w Gdańsku. Tęskniła za Trokami. Bardzo.
— Gdy byłam młodą osobą, złościła mnie ta gloryfikacja Armii Krajowej, nie rozumiałam tęsknoty ojca za Wilnem, mamy — za Trokami. Nie interesowałam się ich wspomnieniami — opowiada o sobie Bożena Kisiel. W trzypiętrowej kamienicy, przy ulicy Wallenroda, którą z końcem wojny opuścili Niemcy, mieszkali ludzie różnych narodowości. Tu mała Bożenka była szczęśliwa. Jako dziecko najbardziej zdumiewało ją to, dlaczego lwowiacy jedli na Wigilię kutię, a wilnianie śleżyki, a ktoś jeszcze stawiał podczas świąt na stół wigilijny cukierki i ciastka.
Dopiero po wielu latach, już jako osoba dojrzała, z zawodu psycholog, odnalazła w sobie potrzebę tej więzi i tę odpowiedzialność za ocalenie wspomnień, promocji wkładu tych ludzi w odbudowę Gdańska i okolic. Dziś przypomina, jak kiedyś, prowadząc zajęcia dla studentów o myśleniu stereotypowym, poprosiła ich o podanie określeń na temat kresowian. Była niemile zaskoczona, jak wiele negatywnych opinii ciągle żyje w świadomości tych bardzo młodych ludzi. A przecież sama była kresowianką.
Bożena Kisiel od 5 lat jest prezesem Pomorskiego Oddziału Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej, przedtem kilka lat pełniła funkcję wiceprezesa tej organizacji. Po zostaniu prezesem najbardziej obawiała się, aby Towarzystwo nie było postrzegane jako organizacja staruszków, którzy sobie jedynie wspominają. I chociaż wspomnienia nadal są bardzo ważne, jednak dziś jest to organizacja aktywnie działająca, współpracująca z władzami, młodzieżą, szkołami w Polsce i na Kresach, realizująca wiele ambitnych projektów edukacyjnych i kulturalnych.
Ze wzruszeniem nasza rozmówczyni przypomina zwrot w działalności Towarzystwa. Śp. Janusz Zasławski był inicjatorem obozu żeglarskiego dla młodzieży z Litwy i Polski, który był połączony ze szkoleniem młodych liderów. Na tym obozie byli również Władek Wojniłło i Artur Ludkowski, dziś znane osoby na Wileńszczyźnie. Towarzystwo otrzymało nowy oddech, swą działalność bardziej ukierunkowało na współpracę i współdziałanie z dawnymi Kresami niżeli pomoc.
— Kresowianie, niestety, bardzo szybko odchodzą, nie mamy za dużo czasu na to, aby zanotować ich wspomnienia. Marzy mi się poważna monografia o tych ludziach przybyłych na Pomorze. Należy im się szacunek i uznanie, a młodym ludziom wyjaśnienie, kim są, dlaczego tu przybyli. Od lat było sporo zakłamania w tym temacie. Dla przykładu — z Wilna do Polski przyjechało najwięcej przedstawicieli inteligencji, a przez lata uważano, że to byli mało wykształceni ludzie. Zderzenie z rzeczywistością dla wielu z nich było niełatwe. Zawsze w tym temacie było zbyt dużo emocji, brakowało jednak obiektywizmu — opowiada prezes.
Pani Bożena jest osobą niezwykle skromną, jednak na pytanie, co uważa za największy sukces Towarzystwa w ciągu ostatnich lat — wymienia pomnik Kresowianom oraz stworzenie strony internetowej http://www.capk.pl/. „Cyfrowe Archiwum Pomorskich Kresowiaków to miejsce, które pozwoli ocalić ich losy od zapomnienia. To muzeum wspomnień, wydarzeń, uczuć, nostalgii. To miejsce spotkań młodego i starego pokolenia. To szansa na transmisję tradycji i budowanie tożsamości. Tradycji i tożsamości ważnej nie tylko dla ludzi, ale i dla miast, miasteczek, wsi, których tożsamość po II wojnie zaczęto budować na nowo” — piszą autorzy strony.
Bożena Kisiel była koordynatorem i pomysłodawcą Archiwum, a Vilija Tulickaitė, studentka z Litwy, kuratorem i współtwórcą.
Archiwum jest otwarte dla wszystkich, którzy chcą opowiedzieć swoje życie, snuć refleksje, zamyślić się nad swoim życiem. Dla tych, którzy chcą opowiedzieć o swoich bliskich, których już może nie ma wśród nas, którzy chcą zrozumieć, poznać siebie i innych. Którzy, sięgając do biografii swojej czy swoich bliskich, szukają odpowiedzi na pytanie — kim jestem?
— Najważniejsze, że udało się nam zaangażować do tego projektu młodzież. Zafundowaliśmy im szkolenia z dziedziny dziennikarstwa, fotografii, prowadzenia wywiadów biograficznych, historii. Zbierali informację, zapisywali wspomnienia. Najlepszą chyba oceną była wypowiedź pewnej studentki, która napisała, że „z tymi staruszkami da się bardzo ciekawie pogadać…”. A wspomnienia mogą być źródłem wielu inspiracji twórczych i działań — mówi prezes.
Obecnie Towarzystwo na czele z Bożeną Kisiel jest organizatorem wielu imprez kulturalnych, wystaw, koordynatorem projektów edukacyjnych. Jest jednym z partnerów organizowanego w Gdańsku Festiwalu Wilna. Prezentowało również swoje projekty w czasie Dni Gdańska w Wilnie.
Chętnie nawiązuje współpracę z litewskimi organizacjami pozarządowymi.
— Cieszę się, że dziś w Gdańsku jest już normalnie. Nikt tu nie zaciera śladów niemieckich. Mam nadzieję, że tak samo normalnie będzie również w Wilnie. Nie można zapomnieć, wykreślić roli i znaczenia Polaków w przedwojennym Wilnie. Nadzieja tak naprawdę jest w nowym pokoleniu. Oni nie mają uprzedzeń, negatywnych wspomnień. Ludzie mają prawo do miejsc, w których się urodzili, spędzili młodość. Nikt nikomu niczego nie zabierze. Gdyby dziś ktoś z dawnych mieszkańców zapukał do mego mieszkania, otworzyłabym z radością. Byłabym być może nawet ciekawa, jak było kiedyś urządzone, gdzie stało łóżko, biurko. Przenikanie kultur powinno być wartością, to warto zachować, ocalić od zapomnienia i przekazać innym pokoleniom — powiedziała na zakończenie pani Bożena.