Ludzie chodzili i oglądali się za głośną grupką rozśpiewanej młodzieży. Deszcz osrebrzał tłumy szybko przepływające przez ulice górskiego miasteczka. Jeden tylko fragment chłodnego krajobrazu bił ciepłem. Pod parasolem jednej z koordynatorek, pani Ani, stało dwóch chłopaków, którzy całym swoim ciałem śpiewali o kombajnie (naprawdę, śpiewali ciałem, zdawało się wręcz, że od tej energii robiło się pod parasolem parno). Ludzie zatrzymywali się, żeby ponagrywać, wsłuchać się, zaczerpnąć trochę tej radości – ale chłopakom to nie przeszkadzało, do obiektywów wyraźnie przywykli.
Pierwsza część reportażu.
Druga część reportażu.
Powrót do Przesieki
Doczekaliśmy się naszego kochanego kierowcy, który zabrał nas z powrotem do Przesieki, gdzie mieliśmy kontynuować swoje zadania w ramach projektu.
Wieczorem odbyła się próba piosenki autorskiej, dogrywanie jakichś ostatnich nagrań karaoke i harmider szybko przekształcił się w szmer ręczników na korytarzu, a ostatecznie w ciche pochrapywanie (ale ciche!).
Następnego dnia znów odbywały się próby, brakowało czasu na złapanie tchu – ale dobrze, młodzież się nie nudziła! Młodzież z Wileńszczyzny kilka razy wywołała swoim repertuarem taką ekscytację, że musiała później uciszać współbratymców z Polski, aby ci pozwolili kontynuować próbę we względnej ciszy. Niemniej, piosenka projektowa prezentowała się fantastycznie. Miała autorski tekst, autorską muzykę. I choć była pisana o Polakach i Litwinach – a przyjechali Polacy z Litwy – tak nikomu to nie przeszkadzało i wyszło bardzo klimatycznie.
„Gdy Polacy i Litwini/ Jadą sobie wespół w góry/ Wielką mają chęć do pracy/ I zabawy po raz wtóry/ Razem wszyscy zatańczymy/ pozjadamy cepeliny/ krakowiaczka zaśpiewamy/ będzie u nas jak u mamy”.
Druga zwrotka i refren były po litewsku, z uwzględnieniem rytmiki języka – a to dzięki obeznaniu muzycznemu kompozytora Julka z „Wileńszczyzny”.
Wieczorem nastał czas integracji przy ognisku. Każda grupa pokazała swoją specjalizację – Polacy z Litwy bez skrępowania tańczyli i do tańca wciągali innych, a grupa z Polski brzdąkała na gitarach, aż się iskry kołysały. Gdy młodzież, wziąwszy się za ręce, zaczęła tańczyć dookoła ognia, zrozumiałem, że już chyba ostatecznie poczuli się jedną spójną ekipą. Prócz zabawy, udało się też przyłożyć do czegoś pożytecznego – organizując grilla częściowo posprzątaliśmy leżące stare gałęzie. W tym pomógł mi Adrian i Bartosz, dwóch chłopaków z Wilna (jeśli dobrze pamiętam), którzy choć trochę mniej odważni niż reszta grupy, nie dawali się dwa razy prosić o pomoc i szybko reagowali na wydarzenia dookoła – dzięki! Z kolei podtrzymanie ognia i porządku przy ognisku przypadło dwójce niesfornych, ale w tym momencie bardzo odpowiedzialnych, panów. Młodego Bartka i starszego Szymona, najmłodszych w grupie adeptów muzyki.
Koncert dla mieszkańców
Aby nie przeciągać. Punkt kulminacyjny całego projektu – koncert dla mieszkańców, taki na scenie, z nagłośnieniem, programem i, co najważniejsze (i najbardziej stresujące), przed nieznajomą publicznością.
Ogłoszenia były porozwieszane tydzień wcześniej, zatem ryzyko (szansa?), że zjawi się ktoś więcej niż tylko sąsiad ośrodka, było dość spore. Po chaotycznych próbach, testach sprzętu i stukrotnych zmianach w scenariuszu, zaczęliśmy się powoli przenosić z sali na plenerową scenę. Czuć było napięcie. Zebrali się pierwsi widzowie, więc nie zdążyliśmy zrobić próby na scenie, tylko na szybko ustalić, kto gdzie stoi bądź siedzi. Musieliśmy lecieć na „żywca”.
„Sześć gęsi”
Orkiestra gitarowa pani Marty siedziała na przygotowanych krzesłach, zatem ze sceny praktycznie nie schodziła.
Klawisze były obstawione przez Julka, mikrofon wędrował od solistów do prowadzącego w zależności od chwili. Improwizacja poszła bardzo dobrze, w trakcie koncertu na trawie udało się sprowokować nawet spontaniczne tańce. W programie były także dwa wyzwania dla publiczności, których wykonanie wiązało się z nagrodą (grzechotką). Pierwsze zadanie, językowe – wymówić „šešios žąsys” (pol. sześć gęsi).
Próbowaliśmy zadanie dobrać tak, aby nie było zbyt trudne, ale aby też nie była to pestka. Gdy zagroziliśmy publiczności, że gdy nikt się nie zgłosi do zadania, kogoś wylosujemy, siedzący w pierwszym rzędzie mężczyzna wskazał na swoją żonę. Tak więc wybraliśmy ją i spisała się celująco – i dostała grzechotkę.
Drugie zadanie z kolei było mniej skomplikowane i dla równowagi przypadło dla męża, który wcześniej się wycwanił wskazując na żonę, a teraz sam musiał zmierzyć się z konkursem. Musiał wymienić trzy polskie tańce. I wymienił bezbłędnie. Koncert trwał dalej. Jak we wcześniejszym koncercie dla gospodyń, największe emocje wśród publiczności wywołało wykonanie „Walca wileńskiego”.
Przyszedł moment powagi. Grupa litewska ogłosiła, że spotkanie odbywa się w wyjątkowych okolicznościach – w przededniu rocznicy Szlaku Bałtyckiego i paktu Ribbentrop-Mołotow. Na scenę wyszli wszyscy członkowie grupy litewskiej i zaśpiewali utwór „Laisvė”. Młodzież potrafiła tak przekazać emocje związane z drogą Litwy do niepodległości, że publiczność podzieliła wzruszenie wykonawców. Po utworze zapanowała cisza i skupienie.
Jednak aby nie kończyć na smutnej nucie, koncertujący jako ostatni wykonali autorski utwór o projekcie. I to na dwa głosy! Pierwszy niższy i drugi wysoki (każdy miał wcześniej przygotowaną swoją partię). Wykonanie przerosło oczekiwania koordynatorek – a jeśli tak nie było, to niech się nie przyznają i chwalą, bo jest co!
Ambasadorzy Łodzi
Tak oto minął nasz czas w górach i wróciliśmy dwoma busami pod Pałac Młodzieży im. Juliana Tuwima w Łodzi. Grupa z Litwy miała przed sobą jeszcze długi tydzień „Folkowych inspiracji” – festiwalu folkowego w Łodzi. Dla mnie i dużej części grupy polskiej przygoda kończyła się tutaj, choć na pewno nie podróż z Pałacem Młodzieży w Łodzi.
Takie instytucje, które wykonują tak ogromną pracę przez cały rok i kształcą młodzież, są jednym z twardych argumentów, dla których poleciłbym Łódź każdemu, kto rozważa studia w Polsce. Jest to instytucja, która w mojej opinii uwiarygadnia deklaracje włodarzy miasta, że dbają o młodzież i to nie tylko rdzennie łódzką. Młodzież z Wilna na pewno będzie kojarzyła Łódź z czymś więcej niż tylko „Ziemią obiecaną”.
Fot. autor