Z Rusłanem Szoszynem spotykamy się przy okazji oficjalnej premiery jego książki „Lodołamaczka. Swiatłana Cichanauska”, która odbyła się w Krakowie. Nie kryje zadowolenia.
– Cieszę się, że „Kurier Wileński” znalazł dla mnie czas – mówi. – Sięgam do niego, bo to jakby część mojego domu. Pochodzę z północnego zachodu Białorusi, z miejscowości Miadzioł w okolicach jeziora Narocz. To przecież dawna Wileńszczyzna. Moi pradziadkowie byli Polakami, w dowodach osobistych mieli wpisane województwo wileńskie i powiat postawski. W Wilnie bywałem częściej niż w Mińsku, zawsze mnie do niego bardziej ciągnęło. Z Białorusi wyjechałem, prawie pół życia mieszkam w Polsce, ale czuję do tych terenów, do Wilna, do charakterystycznych przygranicznych wiosek, ogromny sentyment.
Rusłanowi nie trzeba zadawać wielu pytań. Jakby czytając w myślach, sam rozwija interesujące nas kwestie, mówiąc o…
…pomyśle na książkę
To nie do końca jest biografia, choć tak się o niej mówi. To jest reportaż. Próbowałem oczami Swiatłany i osób, które ją otaczały, zobrazować to, co się stało z Białorusią. Rozmawiałem z różnymi ludźmi. Jedni chwalili, inni krytykowali, ale każdy na jakimś etapie życia przyczynił się do historii Swiatłany Cichanouskiej, był świadkiem jej osobistej metamorfozy i transformacji kraju. Zrozumiałem, że te wspomnienia muszą być zebrane teraz, bo po latach znikną. Człowiek mniej więcej do roku dobrze pamięta to, w czym uczestniczy. Świeżą pamięć odtworzyć łatwiej. Ludzie jeszcze tym żyją, wewnętrznie przeżywają, czują. Potem szczegóły zaczynają się rozmywać. Po kilku latach wspomnienia byłyby pewnie wybiórcze, koloryzowane.
Nie przekonywałem Swiatłany, żeby ta książka powstała. Rozmawiałem z nią wielokrotnie, zrobiłem serię wywiadów na tematy, które porusza każdy dziennikarz. Protesty, więźniowie polityczni, represje, stosunki międzynarodowe, sankcje zagraniczne, przyszłość dyktatury. Ciekawe rzeczy, ale bardziej zewnętrzne, rutynowe. Brakowało mi jednak w tym wnętrza Cichanouskiej. Tego, jak ona w tym wszystkim się odnajduje, co czuje, jakie ma poglądy na życie, jak wyglądała jej rodzina, czy wierzy w Boga, czy miała szczęśliwe dzieciństwo. Powiedziałem jej, że piszę książkę nie tyle o niej, ile o Białorusi. Poprosiłem o kilka dodatkowych rozmów i możliwość przyjechania do Wilna. Chciałem zobaczyć, w jakim otoczeniu pracuje, porozmawiać z jej doradcami, najbliższymi ludźmi. Była pozytywnie zdziwiona. Powtarzała, że nie zrobiła nic takiego, by pisać o niej książkę, że jest tylko częścią wielkiej walki Białorusinów, że to oni zrobili, a ona nie zasługuje na jakieś szersze eksponowanie.
Czytaj więcej: Z Litwy na Białoruś, z Białorusi na Litwę
…młodości Swiatłany
Cichanouska to normalny człowiek. Ze zwyczajnej, prostej rodziny, z małego miasteczka Mikaszewicze na południu Białorusi. Przyznaje, że materialnie w domu nie było kolorowo. Rodzice nie byli zbyt zamożni, choć też nie biedni, tacy jak wszyscy w tamtych latach. Opowiadała mi, jak będąc dzieckiem, stała w jakiejś kolejce, bo po upadku ZSRS brakowało wszystkiego. Tłum ruszył i omal jej nie staranował, dociskając do drzwi. Ale mimo tych materialnych niedostatków mówi, że miała szczęśliwe dzieciństwo, bo była kochana przez swoich bliskich. Stanowili kochającą się, wspierającą rodzinę. Autentyczna, szczera, nie ukrywa, nie wymyśla, nie zabarwia. Jest bardzo skromną osobą. Znamy wiele biografii pisanych post factum, często na potrzeby propagandy, których bohaterowie już w dzieciństwie przeznaczenie byli do wielkich rzeczy. Historia Swiatłany jest zupełnie zwyczajna.
Duży wpływ na rozwój Cichanouskiej miała Irlandia. Załapała się na program dla dzieciaków ze strefy czarnobylskiej. Uważano wówczas, że nawet spędzenie niedługiego okresu poza obszarem promieniowania wydłużało życie. Sporo dzieciaków zobaczyło dzięki temu Zachód. To nie było bez znaczenia. Łukaszenka już wtedy powiedział, że ten program jest trochę niewłaściwy, bo zaszczepia w dzieciakach zachodnią konsumpcję, że niepotrzebnie za dużo widzą i o tym opowiadają, a gdyby byli na miejscu, też niczego by im nie brakowało. Swiatłana wielokrotnie odwiedzała irlandzką rodzinę, zaprzyjaźniła się z nią. Rzutowało to w oczywisty sposób na jej wizję świata.
…przemianie w bohaterkę
Tego, co się wydarzyło, Swiatłana w ogóle nie planowała. To miała być historia jej męża Siarhieja. To on prowadził vloga w sieciach społecznościowych, na którym umieszczał transmisje z białoruskich miasteczek, oddalonych od centrum, zaniedbanych przez władzę, zapomnianych. Podstawiał mikrofon ludziom, pytał, jak jest, nic nie sugerował. Nie było żadnych dźwiękowców, oświetlenia. Podchodził, nagrywał przyziemnym sprzętem i to zadziałało. Zrobiło się megapopularne. Coraz więcej ludzi zaczęło go obserwować w mediach społecznościowych, coraz więcej rozumiało, że to jest miejsce, gdzie można się wypowiedzieć. Zdobył ogromne zainteresowanie. Podbój sieci wprowadził go na tory polityki. Zaczął się w niej dobrze odnajdywać i… zaczął być prześladowany. Gdy trafił do aresztu, zaskoczył społeczeństwo. Ktoś opublikował nagrane wcześniej przez niego przemówienie, w którym ogłosił, że będzie kandydował na prezydenta. Bardziej chyba chodziło mu jednak, żeby wykorzystać status kandydata do dalszych podróży po Białorusi i rozmów z ludźmi o ich problemach. Traktował to trochę jak przygodę. Swiatłana miała się zajmować dziećmi, domem, była w cieniu tego wszystkiego. Nikt jej wtedy jeszcze nie znał, nie wiedział, jak wygląda żona Cichanouskiego. Nie miała nawet kont w mediach społecznościowych. Punktem zwrotnym był moment, gdy Siarhieja aresztowano, a upływała data złożenia dokumentów do Centralnej Komisji Wyborczej. Zgłosiła się z nimi, a gdy odmówiono jej rejestracji męża, bo stwierdzono, że jest w areszcie i nie może osobiście przyjść i złożyć podpisów, stwierdziła, że sama zgłosi swoją kandydaturę i udowodni mężowi, że jego walka, podróże, nieobecność w domu nie były na próżno. I to zrobiła. To jakby Danuta Wałęsowa zastąpiła pozbawionego możliwości działalności męża i stanęła na czele Solidarności. Dopiero wtedy Białorusini dowiedzieli się, że jest Swiatłana, że Cichanouski ma żonę i dzieci. Role się odwróciły. Teraz Swiatłana znalazła się na politycznych torach.
Po wyborach w 2020 r., które de facto wygrała, Cichanouska została wyrzucona za granicę. To nie był żaden dobrowolny wyjazd. Została podwieziona do samej granicy i wskazano jej kierunek, gdzie ma jechać dalej. To było przymusowe wydalenie z własnego kraju. Wydawało się, że wszystko straciło rację bytu, że walka została przegrana. Była wielka rozpacz i niemoc. Ale później Cichanouska dała temu drugie życie, działając za granicą, wprowadzając Białoruś do europejskich stolic, gdzie o Białorusinach często nie słyszano, nie wiedziano nawet, że taki kraj istnieje. A przecież to, czego doświadczyła, to tak naprawdę tragedia. Wyrzucona z ojczyzny, mąż skazany na 18 lat łagrów, dzieci oderwane od swojego kraju, podwórka, dziadków, bliskich. Ona się przed tym broni, prowadząc walkę w podróży, na niekończących się spotkaniach za granicą, konferencjach, wystąpieniach przypominających o walce Białorusinów, więźniach politycznych. Żyje ich życiem. Postawiła na pierwszym miejscu to, co robi, a nie siebie.
Czytaj więcej: Białoruski zespół „Kupalinka” z Kłajpedy śpiewa już 18 lat
…obserwacjach w Wilnie
Na potrzeby pisania książki byłem trzy dni w Wilnie. Nie zostałem dopuszczony do miejsca, gdzie Swiatłana przebywa z dziećmi. Miejsce jej zamieszkania jest otoczone szczególną ochroną i z tego, co wiem, także nikt z biura Cichanouskiej nie ma tam fizycznie wstępu. Dostałem od niej pocztówki i rysunki dzieci do ojca i te, które otrzymują od niego. Wieszają je na ścianie w swoim pokoju. Białoruskie służby więzienne przepuszczają tylko korespondencję między ojcem a dziećmi. Między Swiatłaną a mężem nie. Te pocztówki i portrety robią przejmujące wrażenie. Oni nimi żyją. Na tej podstawie wyciągnąłem wniosek, że Siarhiej Cichanouski jest wprawdzie zdalnie, ale wciąż obecny w domu tej rodziny, mimo że fizycznie nie ma go już od ponad dwóch lat.
W biurze oczywiście byłem. Panuje w nim robocza atmosfera, wszyscy zabiegani, w telefonach. Widać, że relacje między Swiatłaną a pracownikami wcale nie wyglądają tak, jak przedstawiają propaganda białoruska i krytycy Cichanouskiej, kreujący obraz, jakoby ktoś nią zarządzał, wydawał rozkazy, wskazywał drogę. Byłem świadkiem, czasem nawet przypadkowym, różnych rozmów między Swiatłaną a współpracownikami i nie miałem wątpliwości, że to ona rządzi w biurze. Było dla mnie nawet poniekąd zaskoczeniem, jak Swiatłana odnalazła się nie tylko w roli liderki opozycji, ale i szefa, bo przecież wcześniej to wszystko było dla niej obce. Dzisiaj to już nie jest ta słaba kobieta, jak sama siebie kiedyś określiła. To już mocna graczka w naszej części świata.
Budynek, gdzie pracuje, mieści się w jednym z centrów biurowych Wilna. Są w nim charakterystyczne czarne okna. Skojarzyły mi się z okiem Saurona z „Władcy Pierścieni”. Zapytałem rzeczniczki Cichanouskiej, czy to nie symboliczne, bo oko Saurona to czarna strona mocy. Odpowiedziała, że tak, ale oni są po tej drugiej, światła, dobra, pozytywnej walki. To miejsce też jest pod ścisłą ochroną. Wszędzie silna eskorta, przy wejściu wykrywacze metali. Choćby z tego można się domyślić, że bezpieczeństwo Swiatłany jest cały czas zagrożone. Ma całodobową ochronę, żyje ze świadomością, że jest na celowniku reżimu nie tylko Łukaszenki, ale i Putina.
Obserwuję, co dzieje się pod moimi wpisami, i śledzę to, gdzie moje posty związane z książką są udostępniane. Jest mnóstwo piszących, że ona nic nie jest warta, że to, co zrobiła Cichanouska, to klęska. Pojawiają się memy, ohydnie przerabiana jest okładka książki. Zwróciłem uwagę, że większość tych komentatorów jest obecna pod wszystkimi tego typu wpisami. Ich konta są dość specyficzne, komentarze natarczywe. Zrozumiałem, że to aktywność trolli Łukaszenki, co tylko dowodzi, jak się jej boją, jak jest dla nich niebezpieczna. Nie liczyłem, że będzie taki efekt. Temat wolności dla Białorusi udało się znów ożywić, wrócił za sprawą książki.
Czytaj więcej: Cichanouska w sejmie Litwy krytykuje ONZ za ugodowość wobec Rosji i Białorusi
| Fot. Andrzej Banas / WL
…wileńskiej premierze
28 października w Pałacu Władców, we współpracy ze Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i Ambasadą RP w Wilnie, jest zaplanowana promocja „Lodołamaczki” w Wilnie. To ważne i właściwe miejsce dla tej książki, bo faktycznie w tym mieście Swiatłana mieszka. Od wyrzucenia z Białorusi jest związana z Litwą i Wilnem. Mimo że cały czas podróżuje, jest w rozjazdach, odwiedza inne kraje, to wraca tutaj. Tu jest drugi dom jej rodziny. Tu przebywa większość jej współpracowników. Wszystko kręci się wokół Wilna. Byłem pod dużym wrażeniem mnóstwa organizacji białoruskich w litewskiej stolicy. Wywieszają flagi biało-czerwono-białe, widziałem sporo takich miejsc, zrozumiałem, że spora część białoruskiego życia opozycyjnego przeniosła się właśnie do Wilna. Myślę, że w przyszłości to będzie miało kluczowe znaczenie dla relacji białorusko-litewskich. Pewnie nikt z ludzi myślących na Białorusi nie będzie miał wątpliwości, że to, co Litwa zrobiła dla Cichanouskiej, jak ją przyjęła i potraktowała, de facto zrobiła dla Białorusi. To jest niezwykle wymowne i nie pozostawia żadnych wątpliwości, jeżeli chodzi o odpowiedź na pytanie, z kim ma się trzymać Białoruś i z jaką częścią świata utożsamiać, wschodnią czy zachodnią. Myślę, że Litwa i Polska będą priorytetem zagranicznych relacji przyszłych rządów wolnej Białorusi.
Za wcześnie mówić o przekładach książki. Nie wiem, czy są plany, by ukazała się w innych językach. Bardzo bym chciał, by została przetłumaczona na litewski i przede wszystkim białoruski. By trafiła na Białoruś, gdzie wszystkie wolne media są zakazane. Myśl Swiatłany znalazłaby się tam w postaci papierowej, byłby to dla niej symboliczny, choć jeszcze nie fizyczny powrót do ojczyzny.
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 41 (120) 15-21/10/2022