Z ks. Fryderykiem spotkaliśmy się w kościele Ducha Świętego w Winnicy przy ul. Kieleckiej 117. To właśnie w tym pięknym miejscu od początku wojny na Ukrainie znalazło wsparcie tysiące ludzi. Ks. Fryderyk pochodzi z Inowrocławia, niewielkiego miasta na Kujawach. Na Ukrainie jest już od dawna. – Przyjechałem tutaj w 2009 r. we wrześniu, ponieważ zacząłem seminarium misyjne, które otworzyło się akurat w tamtym roku w Winnicy – wspomina ks. Fryderyk. Poniżej publikujemy jego opowieść.
Ukraina się zmienia
Nie podróżowałem wcześniej zbyt wiele. Seminarium misyjne działa na takiej zasadzie, że my losujemy, dokąd mamy trafić, więc to nie było miejsce, które sobie wybrałem… Ukraina dla mnie, Wschód w ogóle, była czymś nowym. To, co mnie najbardziej zdziwiło, to różnice, a przecież nasze kultury są bardzo bliskie, jak język czy kuchnia.
Tymczasem najbardziej rzuca się w oczy spuścizna Związku Radzieckiego. Tutaj o wiele bardziej widać zniszczenie człowieka, rodziny, ale widać to też w budynkach. Ukraina wyglądała jak Polska 20 lat temu: szare bloki, budowle komunistyczne, brakowało piękna.
Ale też zobaczyłem, że Ukraina bardzo szybko się zmienia. Winnica dzisiaj i Winnica wtedy – to zupełnie inna sytuacja. Widzę, jak szybko Ukraina idzie w kierunku Europy, w tym sensie, że ludzie się zmieniają.
Gdzie zastała mnie wojna? To była ciekawa sytuacja. Jestem księdzem od półtora roku, biskup posłał mnie do parafii Ducha Świętego w Winnicy, skończyłem tutaj seminarium i zostałem przy parafii. Ale wojna mnie zastała w Użhorodzie. To było związane z tym, że skończyłem studia, otrzymałem tytuł magistra w Warszawie i stamtąd jechałem do Użhorodu na rekolekcje.
Pamiętam, że w lutym, przed wybuchem wojny, moja mama, ale też wiele osób, mówiła mi, że może lepiej, bym nie jechał, bo gotuje się wojna. Zawsze odpowiadałem, że wojna trwa od 2014 r., to nie jest nic nowego, że będę bezpieczny, bo to się dzieje na wschodzie, daleko od Winnicy, więc jadę i niebawem wracam…
Czytaj więcej: Przekazanie czołgów Ukrainie może mieć kluczowe znaczenie w wojnie
Najważniejsza decyzja
Przyjechałem do Użhorodu, mieliśmy tam rekolekcje razem ze wszystkimi seminarzystami, księżmi… I przed końcem rekolekcji wybuchła wojna. Było to ogromne zdziwienie dla mnie, dla nas wszystkich, szczególnie wiadomości o Kijowie, że to nie jest ta sama wojna, która trwa tyle lat, że jest to coś wiele gorszego. Na takie poczucie wpływał widok paniki wśród ludzi: wielu wyjeżdżało, kolejki przy stacjach paliw, przy bankomatach.
Trzeba było szybko zdecydować. Nie wiedziałem, co zrobić, bo Użhorod to takie miejsce, że bardzo łatwo było wyjechać, ono jest na granicy. Było łatwo wrócić do domu, ale w takich krytycznych sytuacjach pomocą jest wiara. Chciałem zapytać Pana Boga, jaka jest jego wola, więc otworzyłem Ewangelię, żeby zobaczyć, jakie słowo mi Pan Bóg powie w tej konkretnej sytuacji.
Trafiłem palcem na Ewangelię według św. Łukasza; fragment mówił o św. Józefie, który we śnie usłyszał od Anioła, że ma wstać i wrócić do swojego rodzinnego miasta. Do mnie to słowo Boże mówiło wprost: wróć do swojego miasta. Ale dokąd? Do miasta, z którego pochodzę, czyli Inowrocławia, gdzie są moi rodzice, bracia, siostry, czy do miasta, do którego mnie Pan Bóg posłał. Ja wtedy zrozumiałem, że nie mam uciekać od siebie, od cierpienia, tylko być tam, gdzie mnie Pan Bóg posłał, gdzie są ludzie, którzy mnie potrzebują.
Inni księża uczestniczący w rekolekcjach zdecydowali podobnie. To byli księża z Kijowa, z Żytomierza, z Winnicy, więc wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy. Tymczasem na Zachód jechała cały czas rzeka samochodów. Z Użhorodu do Winnicy jest ponad 600 km, jechaliśmy cały dzień, widząc ten tłum uciekających, ale byliśmy pewni, że powinniśmy wracać.
Pamiętam ten moment, kiedy przyjechaliśmy do Winnicy. Była adrenalina, ale taka była wola Pana Boga i nigdy tego momentu nie żałowałem. Początek wojny był najtrudniejszy na poziomie psychicznym, bo wiele się dzieje, bo trzeba pomagać. Ludzie na początku wojny przychodzili, żeby się schować, mimo że nie mamy tutaj podziemnego schronu, ale są dość grube mury. Byli w strachu, niepewności, a wtedy pomaga modlitwa, więc wielu ludzi przychodziło tutaj, żeby znaleźć nie tylko schron fizyczny, ale przede wszystkim duchowy.
Człowiek, kiedy odkrywa, że może umrzeć, wtedy zaczyna doceniać, co jest najważniejsze w życiu – wiara. To był bardzo intensywny czas, mało spaliśmy. Ludzie przychodzili, trzeba było im coś wydać, kawę, herbatę, odpowiedzieć na pytania, pomóc, pomodlić się z nimi. To jest taki sakrament obecności, kapłan na froncie nie musi wiele robić, tylko być.
Czytaj więcej: Czy Polska chce dokonać rozbioru Ukrainy? Totalny absurd, ale nienowy
Nieustannie czyniąc dobro
Wielu parafian wstąpiło do obrony terytorialnej lub otrzymało powołanie do służby wojskowej i na początku trzeba było ich wyposażać. Wielu też się pytało, gdzie można znaleźć hełmy, ubiór, powerbanki, ładowarki. Na Ukrainie trudno znaleźć takie rzeczy.
Regularnie otrzymujemy pomoc humanitarną, przede wszystkim ze strony Polski. Działa Caritas w różnych diecezjach, działają organizacje, ale i uczniowie, studenci, skauci, wielu ludzi spontanicznie organizuje zbiórki i coś nam wysyła. Są miejscowi wolontariusze, z Winnicy, którzy jadą na front, żeby zawieźć prowiant, lekarstwa. Co tydzień rozdajemy pomoc tysiącom ludzi i ta pomoc pochodzi głównie z Polski.
Generalnie pozostawałem w Winnicy, ale czasami jechałem do Polski, np. na tydzień, żeby odwiedzić moich rodziców (tata ma raka). Przy okazji w swojej macierzystej parafii prosiłem o pomoc dla naszej winnickiej parafii. Widzę ogromną ofiarność ludzi, współczucie i najważniejsze – wiarę.
Wielu ukraińskich wojskowych jest zachwyconych otwartością Polaków, dziękują im, bo widzą, że ich żony, dzieci są bezpieczne w Polsce. To są miliony Ukraińców, którzy przebywają w Polsce, otrzymują pomoc, gościnę, wsparcie od rodzin, od parafii, od rządu. Pomoc materialna jest potrzebna, ale ona nie rozwiązuje problemów człowieka, my to widzimy tutaj w parafii. Zapraszamy ludzi, rozmawiamy z nimi, opowiadamy o Bogu, często zaczynając od ikon, które tak pięknie przemawiają do wrażliwości ludzi.
Mimo że trwa wojna, jest tyle cierpienia, to jest okazja, by zrobić wiele dobrego w tych trudnych czasach. Pan Bóg wzbudza świadomość tylu ludzi, którzy mogą i chcą pomagać, dla mnie to też jest świadectwem, jak działa modlitwa. Dużo ludzi modli się za Ukrainę i ta modlitwa nie jest bezowocna, to ona daje siły, żeby czynić dobro.
Mi to też daje siły. Moja rodzina się martwi, najbardziej mama, ale ja też widzę, jak Pan Bóg ją odmienia. Przed wojną nieustannie powtarzała mi, żebym nie jechał. A teraz zrozumiała, że powinienem być tutaj, że to jest wola Pana Boga – i to ogromnie pomaga, że Pan Bóg do niej przemówił i ją uspokoił.
Widzę też działania Pana Boga wśród naszych wolontariuszy. Jest tutaj grupa 16-, 17-letnich chłopaków, nasza parafialna młodzież. Przychodzą codziennie, żeby pomagać, bo przyjeżdża dużo ciężarówek z pomocą humanitarną, i nie dalibyśmy rady, żeby rozładować to wszystko. Rzesza ludzi pomaga i wspiera jak tylko może: ktoś daje pieniądze, ktoś sortuje pomoc humanitarną, ktoś plecie siatki kamuflażowe. Każdy znalazł jakiś sposób wspierania Ukrainy – i to dla mnie też jest świadectwem, że Chrystus zmartwychwstał! On sam w tej trudnej sytuacji daje siły do czynienia dobra, do modlitwy, która przybliża zwycięstwo.
Czytaj więcej: Zełenski na szczycie UE: „Staję przed wami, żeby bronić prawa Ukrainy powrotu do domu — do Europy”
Wysłuchała Wiktoria Bednarska
Fot. archiwum prywatne ks. Fryderyka
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 7(20) 18-24/02/2023