Leszek Wątróbski: Pana ostatnia książka pt. „Historyczna antropologia Ukrainy” ukazała się jeszcze przed wybuchem wojny. Teraz jest pan w Szczecinie z żoną u waszej córki…
Prof. dr hab. Serhij Segeda: Moja córka Maria Segeda wyszła za mąż za Marcina Orzechowskiego, dziś docenta na szczecińskim uniwersytecie, w którym przepracowałem kilkanaście lat. Przez długie lata współpracowałem też z kilkoma innymi polskimi uczelniami — poczynając od końca lat osiemdziesiątych. Współpraca ta zaczęła się oczywiście od antropologii. Moimi współpracownikami byli m. in. prof. Wanda Kozak-Zychman z Lublina, prof. Janusz Piątek z Poznania i śp. prof. Karol Piasecki ze Szczecina, który zaproponował mi w roku 2005 etatową pracę w Katedrze Etnologii Uniwersytetu Szczecińskiego. Tak się zaczęła moja 13-letnia działalność pedagogiczna w Szczecinie.
Główne pana zainteresowania naukowe koncentrują się na antropologicznej strukturze narodów Centralnej i Wschodniej Europy…
… ich etnogenezie i historii etnicznej oraz historii Ukrainy. Pisałem również o wspólnych korzeniach cywilizacyjnych Polski i Ukrainy (historia, etnologia, archeologia). Książka na ten temat ukazała się w Lublinie w roku 2007 nakładem Europejskiego Kolegium Polskich i Ukraińskich Uniwersytetów. Poruszyłem w niej kilka ważnych problemów — począwszy od czasów pierwotnego zasiedlenia terenów Ukrainy i Polski — poprzez rewolucje neolityczne i pochodzenie Indoeuropejczyków. Poruszyłem także sprawę pochodzenia i wczesnej historii etnicznej Słowian zamieszkujących tereny wschodniej Polski, Białorusi oraz zachodniej Ukrainy.
Mieszka Pan i nadal pracuje w Kijowie. Jak wygląda praca antropologa w czasie wojny?
Pracujemy teraz online. Jestem członkiem Rady Naukowej Instytutu Narodoznawstwa (Etnologii) Narodowej Akademii Nauk Ukrainy we Lwowie. Spotykamy się zazwyczaj na zoomie. Kiedy wybuchła wojna (tzn. 24 lutego 2022) to pracować było naprawdę ciężko. Wojna toczyła się blisko mojego domu — 10 km w linii prostej. Wszystkie głośne wybuchy czy strzały było u mnie słychać. Mieszkam w południowo-zachodnim Kijowie. Wojsko rosyjskiego okupanta doszło do rzeki Irpień — do wioski Stojanka i Bilhorodka. 26 marca zniszczona została rakietami niemal cała Stojanka. W dniu wybuchu wojny zadzwoniła do mnie moja młodsza córka, która razem ze swoim mężem mieszka obok. Poinformowali nas, że wyjeżdżają z Kijowa do rodziców męża na Bukowinie — 30 km od granicy z Rumunią. My zaś z żoną wspólnie zdecydowaliśmy się pozostać w naszym 16-piętrowym bloku. Podobną do nas decyzję — o nieopuszczaniu mieszkania — podjęło wtedy jeszcze tylko kilku mieszkańców naszego budynku, a wszyscy pozostali szybko wyjechali. Wydawało mi się wówczas, że jeśli nie wyjadę, to Kijów nie upadnie.
Wróćmy jeszcze do Kijowa — do lutego 2022 r., czyli do dnia wybuchu wojny.
Ani razu, w czasie alarmu lotniczego czy rakietowego, nie schodziliśmy do pobliskiego schronu. Raz tylko, w czasie nalotu, schowaliśmy się w łazience. A potem się dowiedzieliśmy, że to było bardzo niebezpieczne. Bo jeśli płytka ze ściany się oderwie, to może ranić albo zabić każdego. W czasie alarmu czy nalotu nie podchodziliśmy natomiast do okien. W Kijowie szybko wykopano rowy i wzniesiono umocnienia przeciwczołgowe. A na Majdanie Niepodległości, w centrum miasta, rozsypano piasek i zabezpieczono pomniki chroniąc je w ten sposób od przypadkowych kul. I tak jest do dzisiaj.
Czytaj więcej: Rosja zaatakowała. Wojna na Ukrainie. Wybuchy w całym kraju
Swoją ostatnią książkę pt. „Historyczna antropologia Ukrainy” poświęcił Pan...
… historii — od początku paleolitu do czasów współczesnych. Jej celem jest odtworzenie społeczno-kulturowej przeszłości człowieka na podstawie znajdujących się w ziemi, na ziemi lub w wodzie źródeł archeologicznych, czyli materialnych pozostałości działań ludzkich. Jest to fundamentalna monografia poświęcona antropologii fizycznej Ukrainy w aspekcie historycznym. Jej głównym celem jest obserwacja dynamiki fizycznej ludności na terenach Ukrainy — aż do współczesności. Książkę podzieliłem na 4 części:
Część I poświęciłem historiografii, źródłom i metodyce badań. Tę część zaczynam od XIX-wiecznej postaci — Pawła Czubynskiego — poety, folklorysty i etnografa, autora słów obecnego hymnu Ukrainy.
Część II — opisuje wczesną i średniowieczną ludność Ukrainy w świetle antropologii. Kończy się na Rusi Kijowskiej (862–1242), która była średniowiecznym federacyjnym państwem położonym na terenie dzisiejszej Białorusi, Ukrainy i części Rosji. Nazwa Ruś Kijowska jest nowożytna i pochodzi z XIX w.
Część III poświęciłem antropologicznej wizji współczesnej Ukrainy. Prezentuję w niej cztery antropologiczne strefy Ukrainy i miejsce Ukraińców na mapie centralno-wschodniej i wschodniej Europy. Pokazuję też portrety tej różnej ludności z 4 stref antropologicznych.
Część IV to portrety antropologiczne wybitnych działaczy historii i kultury Ukrainy zrobione na podstawie metody rekonstrukcji wyglądu twarzy i kości czaszki. Jeden z podrozdziałów poświeciłem wizualnemu obrazowi Tarasa Szewczenki. Zrobiłem tam specjalny wstęp antropologiczny, bo źródła podawały różne barwy jego oczu. Jedne podawały, że niebieskie, inne — że brunatne, szare. Okazało się, że kolor naszych oczu zależy od melaniny. Zabarwienie tęczówek jest zależne od jej ilości. Im więcej melaniny, tym odcień oczu, włosów i skóry jest ciemniejszy. Kolor ludzkich oczu ulega z biegiem lat zmianie. Tak było właśnie u Szewczenki i dlatego w różnych źródłach podawano inne kolory oczu.
Jest Pan również autorem 3 innych podręczników z antropologii…
… i nadal zbieram materiały do kolejnych publikacji, choć dziś nie jest to takie łatwe.
Co więc dziś najbardziej utrudnia pracę i życie codzienne?
Kiedy udało się odepchnąć okupantów z północnej Ukrainy, to zacząłem ponownie pracować. Często jednak na przeszkodzie stają nam wszystkim przerwy w dostawie prądu. Kiedy człowiek korzysta z Internetu lub komputera i nagle wyłączają prąd, to zdarza się, że niezapisane fragmenty znikają i trzeba wszystko zaczynać od nowa. A okupanci chcąc osłabić naszego ducha walki strzelają do strategicznie ważnych obiektów — takich jak elektrownie. Dlatego właśnie często prądu u nas nie ma. Ponieważ dużo takich obiektów zniszczono, dlatego mamy dziś czasowe wyłączenia energii. Kiedy niedawno wyjeżdżałem z Kijowa, to wyłączenia cały czas trwały. Różnie one wyglądają w różnych dzielnicach miasta. Dla ułatwienia władze miasta podają nam planowane wyłączenia — czyli godziny, w których prądu nie będzie. Nie zawsze jednak da się to dokładnie przewidzieć. Kiedy jest więc elektryczność, to wszyscy szybko podłączają komputery i ładują telefony. Każdy ma też teraz powerbanki, z których je doładowuje, kiedy w domu nie ma prądu. Ludzie kupili też sobie małe agregaty prądotwórcze, na których mogą zagotować kawę, herbatę czy nawet zupę. Prawie wszystko powróciło dziś w Kijowie do stanu sprzed wojny. Jedynie, kiedy zaczynają się alarmy, wtedy sklepy są zamknięte, a ludzie schodzą do schronów.
Czytaj więcej: 13 stycznia a Ukraina: Wróg pozostaje ten sam
Mieszkańcy więc znajdują sposoby, żeby dostosować się do koszmarnych warunków spowodowanych wojną?
Mogę śmiało powiedzieć, że nawet do wojny można się przyzwyczaić. Moja młodsza córka ze swoją rodziną wróciła niedawno z Bukowiny. Początkowo bardzo się bali. Wnuk, kiedy zaczynali strzelać, płakał. I wtedy oni zabierali go na korytarz. Pamiętam jak 10 grudnia w nocy zestrzelono nad Kijowem wszystkie 45 irańskich dronów — szahidów. A wnuczek z ojcem obserwowali te wydarzenia do samego rana — z okna 16 piętra, gdzie mieszkają. Drony przed zestrzeleniem były podświetlane i widać było dokładnie trajektorię ich lotu. Rano tego samego dnia wnuczek przyszedł do nas i pochwalił się, że widział, jak je nasi żołnierze zestrzeliwali. Nie było już widać w jego wypowiedzi żadnego strachu. On także przyzwyczaił się do wojny.
W pierwszych dniach wojny w kijowskich sklepach zaczęło brakować różnego towaru. Kupowano więc na zapas wszystko, co tylko było. Dziś to się poprawiło i prawie wszystko można już tu dostać, może tylko wybór nie jest bogaty. I tak np. brakuje czasami czarnego chleba, ale można wtedy kupić biały.
Co myślą dziś Ukraińcy o końcu wojny?
Wszyscy Ukraińcy na 100 proc. wierzą, że wojna skończy się naszym zwycięstwem. I że odzyskamy wszystkie zajęte przez okupantów ziemie — także i Krym. I nikt nie chce prowadzić żadnych rozmów z Putinem. U wszystkich — za to co nam zrobili — panuje wielka nienawiść, ale nie tylko już do samego Putina, ale także do Rosjan. Myślę, że z tej wielkiej nienawiści Ukraińcy się szybko nie wyleczą. Rosjanie deklarują oficjalnie, że chcą nas i nasze państwo zupełnie zniszczyć. Musimy się więc bronić, innego wyjścia przecież nie mamy.
A jak widzicie pomoc Europy?
Jesteśmy bardzo wdzięczni za wojskową pomoc Europie i Stanom Zjednoczonym, choć uważamy ją ciągle za niewystarczającą. Myślę, że z samolotami będzie tak, jak wcześniej z czołgami. Decydujący o nich, też początkowo się nie zgadzali. W końcu jednak zapadła pozytywna decyzja i dziś nasi żołnierze szkolą się w innych krajach. Tak pewnie będzie i z samolotami. To jest taki problem Europy, która przez długie lata myślała, że można rozmawiać z Putinem i dogadywać się z nim. Tak jednak nie jest. W Rosji była zawsze selekcja negatywna i nic się w tej sprawie nie zmieniło. Tak było za czasów Iwana Groźnego. Wielu też zginęło tam za czasów rewolucji i rządów sowieckich. Oni zniszczyli tam wszystko. Dziś został tam tylko mały procent ludzi normalnych. Tylko narody, które wchodziły w skład ZSRS — Bałtowie, Ukraińcy czy mieszkańcy republik azjatyckich — rozumieją i znają ich imperialistyczną mentalność. Rozumieją to także dawne satelickie kraje żyjące wcześniej w strefie sowieckiej polityki — takie jak np. Polska, która nam we wszystkim bardzo pomaga. Ukraińcy uważają, że dziś trzeba zapomnieć o niezbyt dobrej przeszłości w naszych relacjach i wspólnie budować przyszłość. Polska i Polacy mają swoje opinie — a my swoje. Tak jest np. z oceną działań UPA. My uważamy ich za naszych bohaterów, a Polacy już nie. Podobnie jest z oceną roli AK, którą wy Polacy uważają za swoją bohaterską armię, a Ukraińcy mają na jej temat trochę inne zdanie. Szukajmy więc tego, co nas łączy, a nie dzieli.
Oby tak wszyscy myśleli. Dziękuję za rozmowę.
Leszek Wątróbski