Podczas lektury Pana najnowszej książki „Ludzie Kremla nad Wisłą. Ideowcy czy zdrajcy?” wręcz wstrząsnął mną rozdział poświęcony „Operacji polskiej”, którą Stalin zlecił w roku 1937. Dlaczego powszechnie jest tak mało znana, właściwie nic o niej nie wiemy?
Ma pan rację. Minęło już prawie ćwierć wieku, od kiedy wyszła moja pierwsza książka na ten temat pt. „Pierwszy naród ukarany”. Pisałem w niej o prześladowaniu Polaków w ZSRS, że to prawie nieznana zbrodnia na narodzie polskim. A przecież w latach wielkiego terroru 1937–1938 zginęło 10 razy więcej ludzi niż w Katyniu, o którym wie chyba każdy człowiek w Polsce. Od tego czasu wydałem kilka kolejnych książek na ten temat, a o tej zbrodni wciąż mówimy jako o zapomnianej. Przyczyn jest kilka. Po pierwsze, byli to Polacy sowieccy, mieszkający przed wojną – jak to się mówiło – za Zbruczem. Mordowano wtedy całe rodziny, a później społeczeństwo polskie w Związku Sowieckim było tak zastraszone, że bało się o tym wspominać. Po drugie, nie było państwa, które mogłoby się o to upomnieć. Dla PRL, państwa komunistycznego, ci ludzie nie istnieli. A jeszcze Polacy na Ukrainie czy Białorusi byli traktowani przez władze Związku Sowieckiego jako przymusowo spolonizowani Białorusini czy Ukraińcy. Nie uznawano istnienia tak dużej, prawie półtoramilionowej diaspory polskiej w ZSRS. To wszystko sprawiło, że prawda o tym, co się stało, nadal bardzo trudno przychodzi do zbiorowej świadomości społeczeństwa polskiego.
A co tak naprawdę się stało?
Na podstawie rozkazu ludowego komisarza spraw wewnętrznych Nikołaja Jeżowa nr 00485 o przeprowadzeniu „Operacji polskiej” trzeba było znaleźć w Związku Sowieckim polskich szpiegów i szkodników. I w takim np. Mińsku, gdzie 10 proc. ludności stanowili Polacy, szef tamtejszej NKWD dostał wytyczne, że musi w ciągu dwóch tygodni znaleźć 5 tys. „polskich wrogów”. Brał więc książkę telefoniczną i wyszukiwał polsko brzmiące nazwiska. Że telefonów było mało, to brał książki meldunkowe i tworzył listy. Potem jego podkomendni szli w nocy do mieszkań tych ludzi sprawdzić paszport. Jeśli byli Polakami, to ich zabierano. Wiemy to, bo później ci kaci z NKWD sami trafili na ławę oskarżonych, byli sądzeni i rozstrzeliwani, ale wcześniej w tajnych procesach składali zeznania. One są w archiwach KGB. Był taki okres na początku lat 90. XX w., gdy tajne archiwa zostały częściowo otwarte i część tych dokumentów została upubliczniona.
Co się działo z zatrzymanymi?
Taki człowiek, powiedzmy nauczyciel, był katowany. Szantażowany, że albo się przyzna, albo wyrwą mu paznokcie czy zabiją żonę. I ludzie zaczynali się przyznawać, licząc, że dostaną 10 lat, które im obiecywano, albo chcąc szybciej umrzeć. W Mińsku 90 proc. aresztowanych Polaków rozstrzelano. Najokrutniejsze prześladowania były w obwodzie orenburskim, gdzie rozstrzelano 98 proc. aresztowanych Polaków. Akcja objęła cały ZSRS, Polaków prześladowano na Kamczatce, na Sachalinie, we Władywostoku i wielu innych miejscach. Po 123 latach zaborów mieszkali wszędzie, wyjeżdżali przecież często w głąb Rosji za chlebem. Część była dawno zrusyfikowana, nawet zapominali, że są Polakami. NKWD im to przypomniało. Musieli zginąć za swoje pochodzenie.
Czytaj więcej: Wizyta delegacji IPN w Wilnie
Ile było ofiar?
Szacujemy, że ogólna liczba zabitych to 200 tys. Dokumenty mamy na 111 tys., ale Polacy ginęli też w tym czasie w operacji kułackiej i innych operacjach NKWD. Te 200 tys. to zgodna, zbiorowa opinia rosyjskich, ukraińskich, białoruskich i polskich naukowców. Przed wojną na Ukrainie, kiedy stosunki polsko-rosyjskie na to pozwalały, odbyliśmy kilka konferencji zarówno w Warszawie, jak i w Moskwie i innych regionach Rosji, stąd mogę podawać takie dane.
Dlaczego Stalin podjął decyzję o uderzeniu w Polaków?
Najważniejszą przyczyną było istnienie II Rzeczypospolitej. Jeśli spojrzeć na mapę ówczesnej Europy, to spośród państw graniczących z ZSRS – Rumunia, Finlandia, Estonia czy Litwa nie mogły wydawać się zagrożeniem. Jedynym liczącym się militarnie państwem była Polska, a jeszcze Stalin miał w pamięci porażkę nad Wisłą w 1920 r., kiedy Armia Czerwona została rozbita pod Warszawą. Wśród elit Związku Sowieckiego panowało przekonanie, że Polska to państwo, które może zagrozić istnieniu ZSRS. Oczywiście, absolutnie błędne. Armia polska była sprawna, ale ZSRS przed wojną z Niemcami, w trakcie pokoju, utrzymywał pod bronią 5,5 mln ludzi, a Polska po całkowitej mobilizacji wystawiła milion żołnierzy we wrześniu 1939 r. Jednak w mniemaniu Stalina Polska najbardziej nadawała się na potencjalnego agresora i tak ją przedstawiano w środkach masowego przekazu w Związku Sowieckim. U ludzi starszego pokolenia w ZSRS słowa „faszyzm” czy „faszysta” kojarzyły się przede wszystkim z II RP. Dopiero w czasie II wojny światowej zaczęto ich używać w stosunku do Niemców. W okresie międzywojnia propaganda robiła wszystko, by kojarzyć faszyzm z Polską. Było to potrzebne Stalinowi, by pokazać, że Polska to potencjalny agresor, a Polacy, którzy mieszkają w ZSRS, to potencjalna piąta kolumna, i gdy Polska napadnie, uderzą w plecy, więc trzeba ich zniszczyć. I niszczono.
A inne przyczyny?
Stalin uznał, że społeczeństwo sowieckie trzeba zastraszyć, rządzić terrorem, żeby przygotować je do przyszłej wojny. Był mu potrzebny taki straszak w postaci narodu – wroga. Polacy nadawali się do tego najlepiej. Było ich, po pierwsze, bardzo dużo, a po drugie, w społeczeństwie rosyjskim była głęboko zakorzeniona niechęć wobec Polaków jeszcze z czasów zaborów. Nawet w literaturze wskazywano Polaków jako odwiecznych zdrajców, organizujących powstania, tylko żeby wbić Rosjanom nóż w plecy itd.
Stalin zniszczył też Komunistyczną Partię Polski.
Tak, w KPP zdaniem Stalina – w czym prawdopodobnie miał rację – bardzo silne były wpływy Lwa Trockiego. Największe wśród wszystkich partii komunistycznych świata. Dlatego zdecydował o zniszczeniu KPP, żeby wprowadzić porządek w międzynarodówce komunistycznej. Jego celem było zastraszyć nie tylko wszystkie 140 narodów Związku Sowieckiego, lecz także swoich popleczników w partiach komunistycznych na całym świecie.
Czytaj więcej: Nauczyciele polonijni na Wileńszczyźnie. Inicjatywa IPN przekroczyła granice Polski
Porównuje Pan w swojej książce „Operację polską” do Holokaustu.
To nie jest moje porównanie, ale tak, bycie Polakiem w Związku Sowieckim było jak bycie Żydem w okupowanej przez Niemców Europie. Co prawda władze sowieckie nie kazały Polakom nosić opasek z gwiazdą czy innym symbolem, ale wystarczył paszport, w którym każdy obywatel ZSRS miał wpisaną narodowość. Polska wystarczała, by człowiek stawał się wrogiem ludu, szkodnikiem, szpiegiem, potencjalnym polskim partyzantem. Tak jak Niemcy mówili, że Żydzi zatruwają społeczeństwo, dokładnie tak samo mówiono w Związku Sowieckim o Polakach. Przykłady? W Witebsku, piszę o tym w książce, szef służby weterynaryjnej był Polakiem. W akcie oskarżenia dla niego napisano, że szykował truciznę, by zatruć dowódców Armii Czerwonej. Albo Tomasz Dąbal, słynny komunista – oskarżono go o to, że wysunął plan poszerzenia rzek płynących przez Mińsk, by połączyć go z Morzem Czarnym i Bałtykiem, i tą drogą sprowadzić do Mińska polską marynarkę, by zniszczyła Armię Czerwoną. Zupełna utopia, obłęd. Tylko człowiek chory może wysunąć takie idiotyczne oskarżenie, a na jego podstawie Dąbala skazano. Społeczeństwo sowieckie w tym okresie było chore. W zakładach pracy odbywały się mityngi pod hasłami: „Śmierć Polakom!”, „Wyrzucić Polaków!”, „Wyrzucić polskich szpiegów!”. To było coś strasznego, przecież według statystyk zabito prawie połowę polskich mężczyzn w sile wieku. Czy to nie jest ludobójstwo podobne do Holokaustu, którego dokonali Niemcy?
Jakie były skutki tej eksterminacji dla Stalina?
Stalin „Operację polską” zamierzał zakończyć w ciągu trzech miesięcy, ale ona zaczęła się rozwijać jak kula śnieżna. W regionach rozpoczęło się wręcz współzawodnictwo różnych oddziałów NKWD. Pisali, że np. na Ukrainie znaleźli 20 tys. polskich szpiegów, a okazuje się, że jest ich znacznie więcej, i proszą o przedłużenie terminu o kolejne miesiące. Z innych regionów spływały podobne raporty. Operacja trwała ostatecznie ponad rok. W końcu Stalin zrozumiał, że trzeba coś z tym zrobić, bo kraj zaczął się zachłystywać krwią. Przestraszył się, że NKWD staje się groźne dla samej partii, że enkawudziści poczuli się bezkarni i mogą podnieść rękę i na nią. Wydał rozkaz, wsadził do więzienia Jeżowa, rozstrzelał jego wszystkich zastępców i 30 tys. enkawudzistów. To była olbrzymia czystka w katowni. Ściągnął z Gruzji do Moskwy swojego najlepszego przyjaciela Ławrientija Berię i postawił na czele NKWD. Paradoksalne, ta nowa czystka nazywa się odwilż beriowska. Polacy jednak odczuli swoistą ulgę, ten masowy terror się zatrzymał.
W tej tragedii Polaków dopatruje się Pan pewnych pozytywów.
Jeśli w ogóle, w obliczu takiej zbrodni, można mówić o pozytywach. Okazało się, że prawie wszyscy komuniści polscy w ZSRS, którzy w okresie międzywojnia zamierzali pojechać do Polski i budować tam komunizm, zostali zniszczeni. Stalin musiał pluć sobie potem w brodę, że ich zniszczył. Elita KPP chciała w Polsce przeprowadzić bolszewicką powtórkę. To byli ludzie podobni do Feliksa Dzierżyńskiego. To, że komunizm w Polsce był w porównaniu z ZSRS o wiele bardziej liberalny, jest efektem zniszczenia tych fanatycznych polskich komunistów. Do Polski pojechali wprowadzać komunizm w większości ci, którzy nie byli ideowcami, lecz koniunkturalistami. Byli i tacy, którzy do komunizmu zwrócili się, by przeżyć. Najlepszy przykład to Wojciech Jaruzelski, który przystał do komunistów, bo jego rodzina umierała z głodu na Syberii. Takich Polaków było stosunkowo sporo, chcieli przeżyć albo polepszyć swój byt. Dlatego ten system w PRL nie był aż takim zamordyzmem jak w ZSRS, a nawet w Czechosłowacji czy na Węgrzech. Jest jeszcze drugi pozytyw. Rodziny, których mężczyzn mordowano, były wysiedlane do Kazachstanu czy na Syberię. To byli ustawowo ludzie drugiej kategorii, nie wolno było ich brać do Armii Czerwonej w czasie walki z Niemcami. Armia Czerwona, jak wiadomo, w trakcie II wojny nie oszczędzała życia własnych żołnierzy. Jest opinia, że po prostu zarzucała pozycje przeciwnika ich ciałami. Z każdych stu dwudziestolatków wziętych do armii w 1941 r. przeżyło… trzech. Straszne statystyki. To, że tych młodych Polaków, którzy w 1937 r. mieli lat 16, nie brano do wojska cztery lata później, pozwoliło im przeżyć. Pracowali w kołchozach czy innych zakładach.
Doczekamy chwili, że zbrodnia „Operacji polskiej” zajmie należne miejsce w zbiorowej świadomości współczesnych Polaków?
Był taki okres, kiedy w Polsce, nawet po upadku komunizmu, nie chciano pogarszać stosunków politycznych z Rosją przez wyciąganie jeszcze jednej zbrodni stalinowskiej. Dopiero w ostatnich pięciu, sześciu latach to przyspieszyło, powstało kilka płyt pamiątkowych, postawiono pomnik na Białostocczyźnie. Pojawili się badacze zajmujący się tą problematyką, studenci piszą prace magisterskie. Może w końcu ta zbrodnia zajmie należne jej miejsce w pamięci narodowej Polaków, na równi ze zbrodnią katyńską, zbrodnią na Powstaniu Warszawskim, zbrodnią czwartego rozbioru Polski, Oświęcimiem i innymi zbrodniami na narodzie polskim. Bo w niektórych aspektach ta zbrodnia swoją okrutnością, bezwzględnością nawet przewyższa te pozostałe.
Czytaj więcej: O misiu Wojtku dla najmłodszych. Żywa lekcja historii Biura Przystanków Historia IPN
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 18(52) 06-12/05/2023