Więcej

    „Moja walka z rakiem piersi”. Historia Patrycji Kowalik

    Październik to Miesiąc Świadomości Raka Piersi. Swoją historią walki z tą trudną i podstępną chorobą dzieli się z nami Patrycja Kowalik.

    Czytaj również...

    Cały październik jest pod znakiem różowej wstążki. Dlaczego różowej? Bo różowy uważany jest za kolor płci żeńskiej, bo rak piersi dotyka głównie kobiety, ale też i dlatego że różowy to kolor kojarzony z miłością, kobiecością, delikatnością i szczęściem. Wszak „patrzeć przez różowe okulary”, to inaczej widzieć we wszystkim dobre strony, być optymistą.

    Różowy Październik jest miesiącem, w którym Amazonki (Ruch Społeczny Kobiet z rakiem piersi) przypominają o badaniach, o prewencji, organizują marsze zdrowia. I chociaż świętujemy ten miesiąc już od 1985 r., to w wielu krajach nawet tych wysokorozwiniętych, poziom świadomości jest nadal niewystarczający.

    U kobiet rak piersi jest najczęściej występującym nowotworem (25 proc.) i najczęstszą przyczyną zgonów (14 proc.) na świecie. Według szacunków WHO co roku rozpoznaje się go u blisko 1,7 mln kobiet, a ponad 500 tys. z nich umiera z jego powodu.

    Przeprowadzane sondaże wśród kobiet jednoznacznie wskazują, że nasze działania profilaktyczne są niewystarczające:

    • Nie robimy samobadania piersi;
    • Nie korzystamy z mammografii i USG;
    • Boimy się pójścia do lekarza, bo jeszcze „coś” znajdzie;
    • Lękamy się biopsji, bo rozsiewa raka;
    • Lepiej go nie dotykać!

    A osoby młode lekceważąco dodają: jestem młoda, w mojej rodzinie nikt nie chorował, dbam o siebie, więc rak piersi mi nie grozi.

    Nic bardziej mylnego.

    „W czystej teorii rak piersi powinien mnie w ogóle nie dotknąć” — wspomina Patrycja Kowalik. „Przecież byłam: młoda, zdrowa, badałam się regularnie, w mojej rodzinie nie było przypadków raka”.

    Czytaj więcej: ​Rak mnie przeraża: jak żyć bez strachu?

    Brenda Mazur: Jaka jest twoja historia, Patrycjo?

    Patrycja Kowalik: Swojego raka odkryłam przez przypadek. Miałam 35 lat i byłam w siódmym miesiącu drugiej ciąży. Biorąc prysznic, nagle wyczułam w swojej piersi guzek. Jednak nie przeraziło mnie to, byłam w zaawansowanej ciąży i myślałam, że to jest zastój pokarmu. Zgłosiłam to więc swojej ginekolog, która przepisała mi antybiotyk. Jednak nie było poprawy, guzek nadal był wyczuwalny. Ginekolog zrobiła mi USG i skierowała mnie do onkologa i tam znów zostały mi zaaplikowane antybiotyki. Nie zmieniły sytuacji. Następnie kolejna wizyta u ginekologa i u onkologa, gdzie została mi zrobiona biopsja. Czekając na wyniki znalazłam się w ósmym miesiącu ciąży.

    Zdiagnozowany został rak piersi, bardzo agresywny, typ trójujemny ((TNBC).

    Było to nomen omen 15 października, który jest Europejskim Dniem Walki z Rakiem. Dokładnie pamiętam ten dzień 2018 r. Siedzieliśmy z mężem pełni napięcia i strachu. Podczas spotkania z onkologiem, zaraz po diagnozie, rozmawialiśmy otwarcie o rokowaniach. Nikt tego głośno nie powiedział, ale sama widziałam po minach lekarzy, że nie jest dobrze.

    Ten dzień zmienił moje życie…

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Cały świat mi się w tym momencie zawalił. Byliśmy normalną, szczęśliwą, zdrową rodziną oczekującą drugiego potomka. Wszystko przebiegało w niej harmonijnie i spokojnie. Aż tu nagle wszystko miało pójść zupełnie innym torem.

    Poród został wyznaczony szybko. W dwa dni po diagnozie miałam cesarskie cięcie i na świat przyszedł nasz synek Eryk. Synek po urodzeniu był zdrowy, ale ja miałam komplikacje poporodowe, w ciągu dziesięciu dni byłam trzy razy operowana, z uwagi na wewnętrzne krwawienia, trudne do panowania. Lekarze czekali na moje wzmocnienie, abym natychmiast poddała się chemioterapii. Musiała być jak najszybciej.

    Jakby tego było mało, to w czwartej dobie życia Eryka, dowiedzieliśmy się, że synek ma wadę serca (VSD, potocznie zwaną dziura w sercu). Wada ta niesie za sobą ryzyko powstania zatoru w mózgu czy płucach. Na szczęcie po 2 tygodniach spędzonych w szpitalu w krakowskim Prokocimiu, podawaniu maluszkowi leków, otwór w serduszku się zamknął. To było jak cud. Niemniej kosztowało to mnie i całą rodzinę dodatkowe nerwy i zmartwienie.

    W takiej sytuacji można się załamać: trudny w prognozach leczenia rak i czekająca na zdrową mamę, rodzina….

    Byłam przerażona. Guz po porodzie zaczął rosnąć w zastraszającym tempie. Gdy go wyczułam miał 1/1,5 cm. Miesiąc później było 2/3 cm. Po porodzie miał 6/12 cm i zaatakował już węzły chłonne. Przeszłam w ciągu pół roku w sumie 16 chemii. Na początku co tydzień białe, a potem co dwa tygodnie czerwone.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Te sześć miesięcy chemioterapii to był najbardziej wymagający fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie, okres w moim życiu. Nie muszę mówić, z czym się wiąże chemia — cierpienie, ból fizyczny i psychiczny. Do tego dochodzi sprawa czucia się w pełni kobietą. Ciężko myśleć pozytywnie.

    Dodatkowo miałam ten ciężki start — miesiąc po porodzie, w połogu, z burzą hormonów, po ciężkich komplikacjach poporodowych, z niepewnym rokowaniem i z chorym serduszkiem Eryka. Zdawało mi się wtedy, że jestem w bardzo ciemnym miejscu i nie ma stamtąd już wyjścia.

    „Te sześć miesięcy chemioterapii to był najbardziej wymagający fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie, okres w moim życiu” — przyznaje rozmówczyni
    | Fot. archiwum prywatne Patrycji Kowalik

    Jednak potrafiłaś znaleźć wyjście…

    Któregoś dnia stanęłam frontem do przeciwnika, jakim był rak. I powiedziałam sobie, że będę robiła wszystko, co w mojej mocy, aby go pokonać. Albo chociażby pożyć jak najdłużej dla dzieci (bo też musiałam przyjąć do wiadomości swojej, wewnętrznej, że mogę umrzeć i musiałam to w jakiś sposób — trudny dla mnie, zaakceptować). Oczywiście, że bardzo się bałam, bałam się śmierci, bałam się, co będzie z dziećmi…. Ale postanowiłam walczyć po swojemu…

    Bardzo wierzyłam w procedury lekarskie. Robiłam wszystko, co lekarze zalecali, ale też razem z mężem, który z kolei nigdy nie przyjął do wiadomości, że mogę odejść, szukaliśmy alternatywnych, zdrowych rozwiązań.

    Mąż mnie wspierał bardzo. Wiele cennych godzin i sporo pieniędzy kosztowało nas pozyskanie samych źródeł wiedzy, konsultacje z wieloma onkologami oraz placówkami medycznymi, wizyty u lekarzy medycyny integracyjnej, kursy online, książki, ebooki, audiobooki i badania. Konsultowałam się z sześcioma szanowanymi onkologami oraz pięcioma lekarzami medycyny integracyjnej z całej Polski.

    Dotarłam do dziesiątek osób, które wyzdrowiały oraz do wielu lekarzy, którzy wspomagają leczenie raka naturalnymi metodami i zastosowałam tylko te, które się powtarzały praktycznie we wszystkich przypadkach.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Postawiłam na zdrową kuchnię, opartą na warzywach, owocach, ziołach, zdrowych produktach. Gdy tylko się wzmocniłam, zaczęłam uprawiać sport. Motywowałam się nieustannie, motywowała mnie moja rodzina, która również włączyła się do pomocy. Obie babcie, moja i męża mama przejęły opiekę nad córeczką i maleńkim synkiem, praktycznie nad całym domem, bo mąż pracował i koncentrował się głównie na mnie.

    Ja z natury jestem osobą upartą, konsekwentną. Myślę, że te moje cechy wzmocnione tym, co mnie spotkało, zaprocentowały. Byłam jak robot: od chemii do chemii, soki, suplementy, dieta, sport — wszystko rozpisane jak w zegarku. Dla mnie to było zadanie, które muszę wykonać!

    Czytaj więcej: Walka z rakiem nie jest z góry przegrana

    Czy były momenty zwątpienia?

    Oczywiście, że były. Po chemioterapii czułam się bardzo źle, byłam osłabiona i apatyczna. Ale wtedy — że tak powiem — na białym koniu wjeżdżał mój mąż, przyrządzał „obrzydliwe” soki, stawał nade mną i mówił „pij!”. To było racjonalne, bo ja wiedziałam, że po każdej radioterapii muszę się odbudowywać. Chemioterapia niszczy, ja odbudowuję. Taka zasada!

    Gdy tylko fizycznie się zebrałam, ruszałam do ćwiczeń. Trzy razy dziennie po 15 min ćwiczenia na stepie, żeby pobudzać w sobie układ odpornościowy. I nie dawałam za wygraną. Ta moja upartość życiowa w tym moim chorowaniu się przydała. Do pomocy włączyła się cała rodzina. Obie babcie pełniły dyżury na zmianę. Siostra, która „święcie wierzyła”, że ja nie umrę, wpadała i przynosiła całą torbę świeżych owoców i warzyw.

    A ja codziennie, z pomocą bliskich i ogromną pracą nad nastawieniem, robiłam mały krok do przodu i dzięki temu z każdym dniem robiło się coraz jaśniej, aż w końcu znalazłam się w miejscu, do którego chciałam dotrzeć — będę zdrowa. To wykazały badania. Lekarze nie mogli wyjść ze zdziwienia.

    Autorka przeprowadza nas przez cały proces: od diagnozy do wyzdrowienia — profilaktyka, styl życia, prawidłowa dieta, aktywność fizyczna
    | Fot. archiwum prywatne Patrycji Kowalik

    Jak dziś, dokładnie po pięciu latach patrzysz na to co przeszłaś?

    Jestem szczęśliwa i wdzięczna.

    Czy można być wdzięcznym za raka?

    Ten czas od poznania diagnozy — pełen niepokoju, niepewności, strachu i bólu — nauczył mnie przede wszystkim pokory. Pokory wobec życia i tego, że mój czas jest ograniczony i to ode mnie zależy, jak go wykorzystam. Los pogroził mi palcem i przypomniał, że nie jestem niezniszczalna. Leczenie pozostawiło we mnie blizny, które jeszcze długo ze mną zostaną, niektóre być może już na zawsze.

    Od samego początku wiedziałam, że chcę zamienić moją chorobę na coś dobrego.

    Rak pozwolił mi zacząć postrzegać świat i ludzi z zupełnej innej, nowej, lepszej perspektywy. Nie jestem już tą samą osobą sprzed choroby. Codziennie staram się, aby moje życie było lepsze i bardziej uważne.

    Co jeszcze chciałabyś powiedzieć wszystkim tym, którzy zmagają się z rakiem piersi?

    Najczęściej słysząc diagnozę „rak”, chorzy uważają, że ich życie właśnie się kończy. Nie musi tak być. Nie można się poddawać. Śmierć czeka każdego z nas, ale warto powalczyć, aby jeszcze pożyć.

    Aby wygrać trzeba grać!


    Patrycja Kowalik swoimi doświadczeniami w walce z rakiem piersi dzieli się na łamach bloga „Rak – it” i książki o tym samym tytule. Książka porusza emocjonalnie, ale też motywuje do działania. Autorka przeprowadza nas przez cały proces: od diagnozy do wyzdrowienia — profilaktyka, styl życia, prawidłowa dieta, aktywność fizyczna. Z tym przesłaniem uczestniczyła wraz z mężem w Pytaniu na Śniadanie w Telewizji Polskiej TVP.

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Gdy głowa nienawidzi swojego ciała. O postrzeganiu siebie w krzywym zwierciadle

    Z jednej strony dbanie o swój wygląd, o to, aby prezentować się ładnie, mieć zdrowe ciało, jest czymś chwalebnym i normalnym. Z drugiej jednak – dla wielu osób staje się to obsesją. Często takie osoby nie podobają się sobie,...

    W trosce o zdrowie ucznia: dlaczego należy uprawiać sport i pić mleko?

    Zbliża się jesień, a rodzice i opiekunowie są przytłoczeni obowiązkami związanymi z przygotowaniami do nowego roku szkolnego. Jednym z nich jest zaświadczenie o stanie zdrowia dziecka wymagane przez placówki oświaty. Nie zwlekać z wizytą do ostatnich dni lata Przygotowując się do...

    Jerzy Stuhr, artysta moralnego niepokoju

    Wiadomość o śmierci obiegła Polskę lotem ptaka. Media odmieniały przez wszystkie przypadki jego nazwisko. Dla mnie to było coś niezwykłego, jak ta mieszanka zachwytu i ogromnego uznania talentu mistrza, która mieszała się z hejtem. Bo tak trzeba nazwać lawinę...

    Stary Sącz, miasto Sądeckiej Pani – węgierskiej księżniczki, która została świętą

    Już patrząc z daleka na miasto skryte w zieleni pól i łąk, wiedziałam, że czeka mnie niezwykła przygoda, którą zapowiadały wieże świątyń i mury obronne wokół ogrodu klasztornego, urocze kamieniczki, brukowane uliczki, no i wszechobecne ślady św. Kingi, Sądeckiej...