Jeśli ktoś jeszcze nie wie: dzisiaj „żdunami” na Ukrainie nazywają tych, którzy na terenach objętymi walkami nie wycofują się w głąb kraju i mimo zagrożenia czekają na „wyzwolenie” przez rosyjskiego sołdata. Czekają na „russkij mir”.
Kandydat Eduardas Vaitkus oczywiście nie agitował za tym, żeby Litwa stała się częścią tego miru. Zakładam nawet, że jest patriotą niepodległej Litwy. W swoim programie odwołuje się do wartości Sąjūdisu. Jednak gdy określona kategoria wyborców słyszy od niego: „Nigdy nie opuszczaliśmy Związku Sowieckiego, nigdy nie wstępowaliśmy do Unii Europejskiej, NATO to agresywny blok, Litwa musi współpracować z Rosją, Białorusią i Chinami” — to nasuwają się dla nich bardzo konkretne skojarzenia.
Stawiając krzyżyk przy jego nazwisku, taki wyborca pokłada nadzieję w tym, że w razie zwycięstwa losy państwa radykalnie się odmienią. Ale marzenia już mogą być różne. Komuś marzy się, że zamieni Litwę w taką drugą Białoruś i stanie się litewskim baćką, drugi marzy o powrocie do czasów Związku Sowieckiego, jeszcze inni pragną od razu zlać się z putinowskim imperium, podobnie jak Krym, LNR czy DNR. Czekają na własną odsłonę tego miru.
Tym razem się nie doczekali. Ale niedzielne wybory pokazały skalę tego zjawiska. Nieznany dotąd kownianin Eduardas Vaitkus z bardzo skromnym budżetem, ale za to wymownymi hasłami błyskawicznie opanował serca i głosy sporej części mieszkańców przygranicznych (z Białorusią) terenów Litwy. Terenów, na które oficjalne Wilno od dawna nie zwraca uwagi.
Wstępniak opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 19 (53) 11-17/05/2024