Wileńska gastronomia odpowiada na dwa podstawowe zapotrzebowania. Z jednej strony mieszkańcy miasta chcą jeść zróżnicowane, smaczne i świeże posiłki. Z drugiej – licznie odwiedzający Wilno turyści pragną zapoznawać się z lokalną kuchnią, także nie spędzając na tym przesadnie dużo czasu. Zatem każdy restaurator próbuje łączyć zaspokajanie tych potrzeb.
Nie inaczej jest w przypadku lokalu mieszczącym się przy przydworcowej ulicy Wilhelma Szopena 3, który zarówno zdążył sobie wyrobić markę wśród gości miasta, jak i uzyskać niemało stałych bywalców wśród jego mieszkańców.
„Smacznie czy ładnie?”
– Kiedy pierwszy raz przyjechałem do Wilna jakieś dziesięć lat temu, oprowadzał nas kolega. Gdy zgłodnieliśmy, poprosiłem o zaprowadzenie nas gdzieś, gdzie można zjeść kartacze, czyli słynne cepeliny. Zapytał, czy ma być to lokal, gdzie jest ładnie czy smacznie. Wybraliśmy drugą opcję. Do dziś pamiętam smak tych cepelinów – opowiada „Kurierowi Wileńskiemu” Mariusz z Dolnego Śląska. – Ładnie też było – dodaje ze śmiechem, zapewniając, że podczas obecnej wizyty także koniecznie się tam wybierze.
W ciągu dziesięciu lat uległ jednak wystrój restauracji – wcześniejszy, z charakterystycznymi zdjęciami pociągów – został zastąpiony przez bardziej nowoczesny i eklektyczny.
Duży wybór dań regionalnych jest niewątpliwym atutem dla gości miasta, którzy mogą tutaj skosztować: cepelinów z mięsem albo twarogiem, placków ziemniaczanych klasycznych i żmudzkich, kołdunów z różnym nadzieniem, naleśników, litewskiego chłodnika i zupy charczo, a także robionych na miejscu deserów i przekąsek, jak śledź, galareta czy ozorki. Pragnienie można zaspokoić kawą z ekspresu ciśnieniowego, kompotem lub kwasem z beczki, który także zebrał grono miłośników, zwłaszcza wśród gości z Polski.
Część krajobrazu
Piętnaście lat – niewiele jest w Wilnie lokali, które mogą się pochwalić takim wiekiem. Sektor gastronomiczny jest bardzo wymagający – ze względu na regulacje, brak pewności, czy rządzący nie wrzucą jakichś nowych podatków, jak też wymagania klientów. Raz zawiedziony klient zazwyczaj nie tylko nie wraca, ale może także zniechęcić kolejnych za sprawą negatywnej opinii.
Ale pozytywne recenzje także mogą wiele – tak się stało, gdy „Czeburekarnia” została pozytywnie zrecenzowana przez popularnego opiniotwórcę Andriusa Užkalnisa, co sprawiło, że nastąpił przypływ nowych klientów. Nie zdało się to jednak na wiele – miesiąc później nastąpiła pandemia.
– Są tu smaczne obiady, w dobrej cenie można się najeść do syta – mówi Robert, student filii Uniwersytetu w Białymstoku. Cieszy się, że po otwarciu nowego budynku będzie miał blisko do lubianego lokalu.
Jednak specjalnością „Czeburekarni” są, jak nazwa wskazuje, czebureki. To danie, pochodzące z kuchni krymskotatarskiej, za czasów sowieckiej okupacji pełniło funkcję fast foodu – smażone w fabrykach i potem odgrzewane w różnych budach. Nic podobnego nie ma miejsca w „Czeburekarni”, gdzie przyrządzane na świeżo, według klasycznej receptury czebureki najlepiej smakują jedzone od razu. Właśnie świeżość posiłków jest jednym z największych atutów tego miejsca.
Trudne początki
Chociaż obecnie właścicielkę „Czeburekarni” Irenę Małyszko rzadziej można spotkać za ladą lokalu, to zdarzały się momenty, kiedy sama przyjmowała zamówienia i przygotowywała je w kuchni. Obecnie kawiarnia zatrudnia zespół 11 osób.
– Pierwsze dwa lata to było spłacanie sprzętu kuchennego, który otrzymałam na kredyt od producentów – dzieli się wspomnieniami właścicielka „Czeburekarni”. Trudno uwierzyć, że początkowy „budżet” przedsiębiorstwa to było 5 tys. litów – jedyne oszczędności, jakie miała wracająca na rynek pracy z urlopu macierzyńskiego Irena Małyszko. Odbywało się to w środku kryzysu, kiedy firmy bankrutowały i ludzie tracili pracę. Zbankrutowała również firma, która wcześniej prowadziła w tym miejscu podobny lokal – a do podjęcia próby w nieznanej dotychczas sferze Irenę namówił mąż Edward. Bez kapitału, doświadczenia, z wykształceniem w innej dziedzinie (Irena Małyszko z wykształcenia jest technologiem produkcji odzieży i pdeagogiem socjalnym – te drugie studia ukończyła zaledwie dwa miesiące przed otwarciem „Czeburekarni”) – taki krok wymagał dużo odwagi. Ale właścicielka „Czeburekarni” niechętnie mówi o sobie – woli o swojej pasji, jaką jest lokal przy ulicy Szopena 3, w którym planuje kolejne inwestycje: tym razem w zaplecze.
– Kuchnia jest u nas nowoczesna i dobrze wyposażona, ale chcę dodatkowo polepszyć warunki pracy dla pracowników – podkreśla Irena Małyszko.
Czytaj więcej: Gastronomiczne tradycje litewskich Tatarów na liście niematerialnego dziedzictwa kulturowego. Społeczność odebrała certyfikat
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 35 (106) 21-27/09/2024