Więcej

    Joanna Moro dla „Kuriera”: „Jestem szczęściarą!”

    Jestem lekko szalona, uwielbiam ekstremalne sytuacje. W innym ujęciu: jestem aktorką, ale przede wszystkim wyważoną matką i żoną. W jeszcze innym – jestem empatyczną blondynką, a nade wszystko wilnianką!

    Czytaj również...

    Brenda Mazur: Czy zgadzasz się z takim opisem? Do której Joasi Ci najbliżej?

    Joanna Moro: W tym roku, który jest dla mnie filozoficznie kluczowy, bo kończę 40 lat i można powiedzieć – jestem kobietą dojrzałą, przychodzi czas na refleksje nad swoim życiem i podsumowania. I właściwie muszę się zgodzić ze wszystkim, co tu zostało wymienione, nawet z tym, że jestem trochę szalona. To cała ja. Mam rzeczywiście energię i dzięki Bogu, odpukać, zdrowie i dobrą kondycję.

    Na siebie ściągam te iskry szczęścia, to powodzenie, sukces, te dobre sytuacje w życiu
    | Fot. materiały prasowe

    I jesteś kobietą sukcesu.

    Co do sukcesu, to bywa, że jego miarą bywa ryzyko, często na granicy szaleństwa. Dojście do niego wiedzie drogą pełną uniesień i porażek. Życie często daje kopniaka w tyłek, ale wszystko zależy od tego, czy ten kopniak nas powali, czy popchnie do przodu. Dla mnie te większe czy mniejsze porażki to były cenne doświadczenia. I pogodziłam się z wieloma sprawami. W związku z tym, że dużo robię, dużo pracuję, jeszcze nie kończę „swojego żywota” i widzę, że te moje 40 lat to nie jest szczyt i moje apogeum, że mogę się spokojnie „umościć” i więcej niczego nie potrzebuję. Dziś już wiem na pewno, co nie jest dla mnie, wiem, co mi służy, w czym czuję się dobrze. Jestem wciąż ciekawa życia, tych nowych rzeczy, które są, wierzę, przede mną.

    Jaka jest najbardziej niebezpieczna rzecz, na którą sobie pozwoliłaś?

    Od zawsze fascynował mnie wysiłek fizyczny i próbuję swoich sił w różnych dyscyplinach. W tym roku zaliczyłam triatlon olimpijski (pływanie 1,5 km, rower 40 km, bieg 10 km). Było to wyzwanie, ale i ogromna satysfakcja. Lubię wchodzić w różne dość wymagające projekty. Moje morsowanie bulwersowało ludzi najbardziej, bo wtedy byłam w ciąży z moją córeczką. Dla mnie morsowanie jest czymś bardzo ważnym, uprawiam je ponad 10 lat i wierzę, że służy zdrowiu, hartuje, redukuje stres, ma wiele zalet. I tak jak na scenie jestem wystawiona na totalną spontaniczność, tak w tych ekstremalnych wyczynach jestem bardzo skupiona. Ja się do tego przygotowywałam ze specjalistami, w przypadku morsowania w ciąży – konsultowałam się z lekarzem. A dziś moja Ewunia jest moją wierną towarzyszką zimnych kąpieli.

    Czytaj więcej: Dla morsa najtrudniejszy jest pierwszy raz

    Morsowanie jest dla mnie czymś bardzo ważnym, służy zdrowiu, hartuje, redukuje stres, ma wiele zalet
    | Fot. archiwum prywatne

    Jesteś życiową szczęściarą. Byłaś nią już na początku aktorskiej drogi, bo zaraz po studiach los uśmiechnął się do Ciebie i dostałaś rolę życia. Wcielenie się w Annę German – czułą, wrażliwą kobietę o anielskim głosie, to było wyzwanie dla młodej, niedoświadczonej jeszcze zawodowo artystki. Czy ta rola Cię ukształtowała, wpłynęła w jakiś szczególny sposób na Ciebie? Czy nie przeszkadza Ci to, że ciągle jesteś z nią utożsamiana?

    Tak, mogę tak o sobie powiedzieć – jestem szczęściarą. Ale to nie jest tak, że to szczęście tak sobie do mnie przychodzi, puk, puk – jestem! Ja naprawdę na nie ciężko pracuję. A rola Anny German, która spłynęła na mnie tak niespodziewanie… Tak, to był sukces, bo serial był misyjny, to był wybitny projekt, wspaniały scenariusz. Do dziś spływają do mnie komentarze widzów, że ten serial im pomógł, że inaczej patrzą na życie, na choroby, na trudy przetrwania. Pokochali Annę German nie tylko za jej cudny głos, lecz także za jej tragiczny życiorys, bo pokazywała swoją kobiecą siłę, nigdy się nie poddawała i zawsze z uśmiechem wyśpiewywała swoje piękne piosenki. I ja się z taką Anną utożsamiam. Bo tak w życiu jest, że zadręczanie się nie pomaga, wręcz odwrotnie, gasi w nas iskry szczęścia, które gdzieś tam się tlą.

    Dziś, mając już pewne doświadczenie, wiem, że mam wybór. Albo na siebie ściągam te iskry szczęścia, to powodzenie, sukces, te dobre sytuacje w życiu; albo ściągam te niefajne. Wybór w dużym stopniu zależy od nas. Jeżeli się uśmiechasz, ściągasz szczęście. Tak to widzę. Drugą stroną tej roli jest to, że obojętnie, co w życiu robię, w jakie postacie się wcielam, to dla wielu pozostaję nadal Anną German. Ale to dla mnie zaszczyt.

    Grałaś panią weterynarz w jednym z sezonów „Blondynki”. To również osoba czuła, szczególnie na cudzą krzywdę. Jak blisko jej do Ciebie?

    To było tak dawno. Serial był kręcony w przepięknych plenerach, na łonie natury, w bliskich mi klimatach, bo na Podlasiu, i był też, mogę powiedzieć – misyjny. Pani weterynarz była osobą o gołębim sercu i wielką obrończynią zwierząt. Ja może nie jestem aż taką altruistką, ale rzeczywiście staram się pomagać, nie tylko zwierzętom. Jestem przeciwna wszelakiej agresji. Pies na łańcuchu czy zwierzak porzucony, przywiązany do drzewa w lesie – wzbudzają we mnie złość i bezsilność na ludzką bezwzględność. Tak samo jestem bezsilna wobec stosowania przemocy wobec dziecka. A gdy ktoś, kto ma serce, a nie kamień, zwróci uwagę, najczęściej usłyszy: „Co to panią obchodzi? To jest moje dziecko i mogę z nim robić, co mi się podoba”.

    Czy w środowisku aktorskim, gdzie panuje ciągła rywalizacja, nieustanne porównywanie, walka o role, można znaleźć przyjaźń?

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Przyjaźnie to słowo nadużywane w środowisku artystycznym, ale częste przebywanie razem na planach powoduje, że poznajemy się bliżej, nie tylko z tej aktorskiej strony. To do siebie mają długie plany, gdzie gra się główną rolę, jak w przypadku „Blondynki” czy „Anny German”. Poznaje się też wiele osobowości ze świata filmu, od których można się wiele nauczyć, aktorów, reżyserów starszego pokolenia, którzy fascynują. Tego może tak nie odbierałam, mając te 27 lat, ale teraz to się odradza i do mnie wraca.

    Było mi dane poznać też ciekawych ludzi filmu z Rosji. W Petersburgu kręciłam serial „Talianka”, piękny i trudny zarazem film o miłości lotnika i sanitariuszki, w którą się wcieliłam, i o reżimie, o tym, jak „działa” Rosja. I bardzo się dziwiłam, że ten film był kręcony właśnie tam i dla Rosji, bo nie był przychylny systemowi. Grałam Włoszkę, która nie mogła wyjechać z ZSRS, bo zwyczajnie nie wypuszczano „na Zachód”, była katowana i przechodziła piekło. Po czasie, oceniając siebie w tej roli, dostrzegam, że grałam tam dojrzalej i bardziej pokazuję swój kunszt aktorski, wachlarz możliwości, niż w „Annie German”.

    A jeśli chodzi o przyjaźnie w branży, to mam taką przyjaciółkę od lat, na dobre i złe, i jest nią Ania Gzyra-Augustynowicz. Zawsze i w każdych sytuacjach możemy na siebie liczyć. Ale i mam wokół siebie wiele życzliwych dziewczyn, które złego słowa o mnie nie powiedzą i bardzo się lubimy. Bardzo ważne są dla mnie relacje, i te rodzinne, i te w pracy, i te koleżeńskie. W tym roku np. spotkałyśmy się w Barcelonie z paroma dziewczynami z Wilna z czasów gimnazjalnych, chciałyśmy pobyć ze sobą, powspominać i wspólnie pozwiedzać.

    Swoją miłość do teatru wyniosła jeszcze z Wilna, z kółka teatralnego Ireny Litwinowicz
    | Fot. materiały prasowe

    Grasz w teatrze. Scena to chyba jedno z pierwszych twoich doświadczeń, bo występowałaś na niej, będąc jeszcze uczennicą Gimnazjum im. św. Jana Pawła II. Czy tam czujesz się lepiej niż w filmie?

    To jest u mnie zmienne, aczkolwiek skończyłam akademię teatralną i w teatrze kocham grać. Swoją miłość do teatru wyniosłam jeszcze z Wilna, z kółka teatralnego Ireny Litwinowicz przy Polskim Teatrze, więc to uwielbienie zaczęło się dość dawno. Gra w filmie przynosi mi też wiele satysfakcji, choć tam musiałam się uczyć wszystkiego od podstaw. Role filmowe zostają jednak ze mną krócej, bardziej tkwią we mnie te teatralne, więcej się nimi stresuję. Ten każdorazowy kontakt na żywo jest wspaniały, lecz stanięcie twarzą w twarz z widzem wiele kosztuje. Ale to cena warta poświęceń, gdyż zdarzające się owacje na stojąco są dla aktora bezcenne.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Czytaj więcej: Irena Litwinowicz: „Mamy okazję pomagać razem, to bardzo ważne”

    Dużo pracujesz, ale też wiele podróżujesz. Jak łączysz: pracę, dom, hobby, rodzinę, którą masz liczną, patrząc na dzisiejsze standardy?

    Praca w filmie, w teatrze, na scenie muzycznej to mój żywioł, to jest to, co kocham. Jednak nie ma nic bez poświęceń, częstych nieobecności w domu. Tak się złożyło, że szczyt pracy przypadł na wczesne lata mojego małżeństwa. Robiłam filmy, kiedy dorastali moi synowie, kręciłam film, kiedy byłam w ciąży z Ewą. To nie mogło być bez wpływu na rodzinę, nie było obojętne. Niemniej, z pomocą męża i mojej mamy, udało się przejść przez ten czas w miarę bezboleśnie. Trudny okres miałam na planie filmu „Talianka” w Rosji, to nie była „Blondynka” na Podlasiu, to nie było San Remo, to były ciężkie warunki pracy – więzienne plenery i ja, młoda mama, ogromnie tęskniąca za dziećmi.

    W życiu jest tak, że trzeba zadecydować, często kosztem czegoś też ważnego. Gdybym wtedy nie zdecydowała się na wzięcie udziału w tych projektach, moje miejsce dzisiaj mogłoby być zupełnie gdzie indziej. Dziś staram się być mamą, no, może nie na pełny etat, ale daję z siebie, ile tylko mogę. Jako trochę szalona porywam się np. na nietuzinkowe podróże z moimi dziećmi, spędzamy czas ciekawie i rozwijająco. Mimo swojej spontaniczności staram się być zorganizowana i chcę też (przy wsparciu rodziny) spełniać swoje hobby i marzenia, wychodząc z założenia, że szczęśliwa mama, to szczęśliwe dzieci.

    Natura obdarzyła Cię urodą i świetną sylwetką, co wykorzystujesz nie tylko na scenie. Bierzesz też udział w sesjach fotograficznych jako modelka. Co jest specyfiką tej pracy?

    Ostatnio moja chrześnica powiedziała mi: „Ciocia, ty musisz iść do normalnej pracy, jako kasjerka na przykład…”. A ja (z całym szacunkiem dla kobiet pracujących na etacie) nie mogę iść do normalnej pracy, bo nie nadążyłabym za tempem i spędzaniem wielu godzin w jednym miejscu, nie dałabym rady. Moja praca jest bardzo nierówna czasowo. Mogę nie pracować wiele dni, ale później jestem zajęta 24 godziny na dobę. Jestem zobowiązana być na planie od rana do nocy, robiąc jeszcze inne rzeczy, np. udzielając wywiadu [śmiech]. Mogę wiele rzeczy łączyć.

    I tak się stało, że ta moja praca w agencji modellingowej wskoczyła niejako w grafik i działa na moją artystycznie wszechstronną duszę. Wiele osób nie docenia tego zawodu, myśląc, że jest mało wymagający, a nawet troszkę próżny. Nic bardziej mylnego. Praca modelek, wbrew krążącemu mitowi, jest bardzo wymagająca i stresująca. Ale dla mnie bardzo ciekawa. Wiele mogę się nauczyć, jak umiejętność prezentowania siebie, poruszania się, ale też pozowania w trakcie sesji fotograficznych, eksperymentowania z mimiką, co jest bardzo przydatne w mojej głównej profesji jako aktorki.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Bierzesz też udział w różnych akcjach charytatywnych.

    I bardzo to lubię. Mam np. repertuar dla dzieci i bywam z nim w przedszkolach czy w domach seniora z ulubionymi przez tę grupę wiekową piosenkami. Nie ma nic milszego dla mnie, gdy dostarczam wzruszeń, widzę szczęśliwe, uśmiechnięte buzie.

    Wróćmy jeszcze do Anny German, piosenkarki o wyjątkowym głosie i charyzmie, kochającej scenę. I Ciebie coraz częściej można zobaczyć z repertuarem muzycznym. Czy ona w jakiś sposób była dla Ciebie inspiracją?

    Bardzo lubię śpiewać. Już w szkole teatralnej często byłam brana do projektów muzycznych, co bardzo lubiłam. Jako studentka występowałam w teatrach warszawskich z muzycznym repertuarem. A ten serial dodatkowo jakby osadził mnie w piosence. Po emisji serialu w Polsce zaczęła się germanomania, zaczęto mnie zapraszać, chciano mnie widzieć z jej repertuarem. I to było takim punktem wyjścia, aby zacząć się rozwijać wokalnie. Tak już mija 10 lat, cały czas ćwiczę, chodzę na lekcje śpiewu do mistrzów. Dla mnie takim guru jest Sasha Strunin, urodzona w Petersburgu, obecnie mieszkająca w Polsce.

    Te wszystkie występy muzyczne są dla mnie bardzo ważne. Lubię śpiewać, piosenkami przekazywać, co mi w duszy gra, wprowadzić widzów w nastrój, lubię to, kiedy czuję, że jesteśmy razem w tej piosence. Dlatego tymi recitalami też najbardziej się stresuję, kiedy tu i teraz jestem dla widza, kiedy muszę zapełnić i wypełnić każdą cząstkę ciała i serca. I staram się robić to najlepiej, jak umiem. I mam nadzieję, że będzie tak i w moim ukochanym Wilnie, do którego zawsze wracam jak na skrzydłach, a zawitam w grudniu.

    Z repertuarem muzycznym zobaczymy Cię 8 grudnia o godz. 17:00 w Domu Kultury Polskiej. Czy możesz zdradzić, jakie piosenki usłyszymy?

    Usłyszymy wszystkim dobrze znane piosenki Anny German, Anny Jantar, Marka Grechuty. Dla mnie ważny jest tekst. Musi być w nim zawarta bliska mi historia, którą chcę powiedzieć słuchaczom, napisana piękną polszczyzną. Będę śpiewała piosenki do tekstów Agnieszki Osieckiej, Jacka Cygana, Wojciecha Młynarskiego. Obcowanie z muzyką zawsze poprawia nastrój i samopoczucie, jest doskonałym sposobem ucieczki od problemów. Piosenki łączą pokolenia. Chciałabym, abyśmy pośpiewali wspólnie, a ponieważ wchodzimy w nastrój świąteczny, to może i zaśpiewamy jakąś kolędę… Zapraszam serdecznie.

    Czytaj więcej: Joanna Moro: „Im człowiek jest bardziej zajęty, tym więcej może zrobić”


    Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 45 (135) 30/11-06/12/2024

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Wiara w szczęśliwy los, czyli życie w szponach hazardu

    Jednym z takich nałogów jest hazard, uzależnienie, o którym nie mówi się za dużo, a konsekwencje gry bywają rujnujące gracza i jego najbliższych. „Dzisiejszy hazard to nie tylko eleganckie kasyna czy obstawianie na wyścigach, dziś automat do gry czy...

    Duma Polaków i całej Litwy

    Na uroczystej gali wręczenia nagród, która odbyła się 19 grudnia w Litewskim Centrum Kongresowym „Litexpo” w Wilnie, zabrakło Dominiki Baniewicz. Przebywała w tym czasie w Chinach, gdzie odbywały się mistrzostwa świata w breakingu, organizowane przez Światową Federację Tańca Sportowego. Za...

    Kabaret TEY to najwspanialsza przygoda mojego życia

    „Dawno temu miałem przyjemność wziąć udział w czymś, co okazało się przygodą mojego życia. Zmieniło koleje losu i zadecydowało o tym, kim jestem i gdzie jestem” – tak zaczyna się książka jego autorstwa pt. „Kabaret TEY – Z tyłu...

    Najczystszy głos polskiej estrady kończy 90 lat!

    Jej 90. urodziny zostały w Polsce uhonorowane wieloma spotkaniami z piosenkarką i jubileuszowym koncertem w Teatrze Muzycznym „Roma” w Warszawie. Artystycznym i osobistym portretem pierwszej damy polskiej piosenki jest książka pt. „Irena Santor. Tych lat nie odda nikt” autorstwa Jana...