Litewski futbol, który nigdy nie był potęgą, upadł tej jesieni na samo dno… Reprezentacja grająca w dywizji C Ligi Narodów w sześciu spotkaniach z Rumunią, Cyprem i Kosowem nie zdołała zdobyć choćby punktu. I to w czasach, gdy wyraźnie widać na Litwie tendencję wzrostową, jeżeli chodzi o zainteresowanie dzieci i młodzieży tą dyscypliną sportu.
– Trenować piłkę nożna przychodzi obecnie więcej dzieci niż koszykówkę! – mówi Jan Niewojna, prezydent klubu Riteriai Wilno i wiceprezydent litewskiej zawodowej A Lygi.
Niżej od San Marino
Jak na warunki litewskie Edgaras Jankauskas napastnikiem był wybitnym. Do FC Porto w 2002 r. sprowadzał go sam José Mourinho, płacąc za jego transfer Realowi Sociedad San Sebastian prawie 2,5 mln euro. Z Porto zdobył dwa mistrzostwa Portugalii, jej puchar i Superpuchar, jako jedyny Litwin triumfował w Lidze Mistrzów i Pucharze UEFA. Oprócz wymienionych grał także w tak znanych klubach, jak m.in. Benfica Lizbona, Nicea czy Heart of Midlothian. Dla reprezentacji Litwy urodzony w Wilnie wychowanek Žalgirisu zdobył 10 goli w 56 meczach. Jednak jako trener o sukcesach może na razie tylko marzyć.
Obecna kadencja jest dla Jankauskasa drugą w reprezentacji Litwy. Po raz pierwszy prowadził ją od stycznia 2016 do grudnia 2018 r. W 28 meczach wykręcił słabiutką średnią pół punktu na mecz. Na fotel selekcjonera wrócił 1 lutego 2023 r. i choć średnią ma nieco lepszą, bo 0,8 pkt, to przechodzi do historii jako ten, który po raz pierwszy sprowadził Litwę do najniższej dywizji D w Lidze Narodów. Zastąpi w niej… San Marino, które wywalczyło awans szczebel wyżej!
Nie zapowiadały tego ubiegłoroczne kwalifikacje do Euro 2024. Litwa zdobyła w nich 6 pkt, pokonała na wyjeździe Bułgarię, zremisowała z nią u siebie, podobnie jak z Czarnogórą i Węgrami. Mogło to napawać pewnym optymizmem. Tymczasem tegoroczna jesień była tragiczna. Litwini przegrali wszystkie mecze, nawet ten ostatni z Kosowem, gdy przez 45 minut grali z przewagą zawodnika po czerwonej kartce jednego z rywali.
Skali dramatu boiskowego dopełnia bałagan organizacyjny. Wrześniowy mecz z Cyprem zaplanowany na Stadionie Dariusa i Girenasa w Kownie musiał zostać przeniesiony do Mariampola… dzień przed terminem spotkania! Przedstawiciele europejskiej federacji UEFA uznali bowiem, że murawa w Kownie, po zorganizowaniu na niej trzech koncertów, jest tak zniszczona, że nie nadaje się do gry w piłkę. Oczywiście temat budowy Stadionu Narodowego wciąż jest tylko w planach.
– Dużo mówi się, że Litwa nie ma stadionu narodowego, to oczywiście ważne, ale my nie mamy boisk do codziennej pracy – nie kryje Niewojna. – Chcemy stworzyć fundusz państwowy. Mamy 32 akademie certyfikowane przez federację, mające wychowanków w kadrach od U-15 w górę. Każda z nich, która pracuje według sprecyzowanych standardów, musi mieć swój dom, bo my prawie w ogóle nie mamy infrastruktury.
Równie fatalnie jak reprezentacja na arenie międzynarodowej wypadają litewskie kluby. Żaden nie zakwalifikował się do fazy ligowej europejskich pucharów. Teoretycznie najłatwiejszą ścieżkę, by awansować choćby do Ligi Konferencji, miał mistrz – FK Poniewież. Eliminacje zaczął zgoła sensacyjnie od wyrzucenia za burtę HJK Helsinki. Porażka 1:7 w dwumeczu z Jagiellonią Białystok pokazała jednak, jak wielka różnica dzieli dziś piłkę litewską od polskiej, a kolejne klęski z Maccabi Tel Awiw i walijskim New Saints pozbawiły Poniewież jakichkolwiek złudzeń. Nic do powiedzenia w eliminacjach nie miały też Žalgiris Wilno, FA Szawle i wileński Transinvest.
Czytaj więcej: Zmarł Pelé, legendarny brazylijski piłkarz
Równia pochyła
Na poziomie reprezentacyjnym nie ma także powodów do radości, jeśli idzie o kadrę Polski, choć skala jej problemów jest zupełnie inna niż na Litwie. Jeszcze równo dwa lata temu, podczas mundialu w Katarze, Biało-Czerwoni cieszyli się z awansu do najlepszej szesnastki na świecie. Wiosną tego roku dopiero po dramatycznych rzutach karnych w barażu z Walią zdołali zakwalifikować się do mistrzostw Europy, czyli grona 24 najlepszych drużyn Starego Kontynentu. Latem zajęli w Niemczech przedostatnie, 23. miejsce, wyprzedzając tylko Szkotów, ale już jesienią ci Szkoci wyrzucili ich z najwyższej dywizji Ligi Narodów…
Skutkiem fatalnych jesiennych wyników Polacy nie będą rozstawieni w losowaniu eliminacji mistrzostw świata 2026, które odbędą się w USA, Kanadzie i Meksyku. Oznacza to, że 13 grudnia trafią najprawdopodobniej na rywala z europejskiego topu. Bezpośredni awans na mundial wywalczy zaś tylko zwycięzca grupy, a drużyny z drugich miejsc rywalizować będą w barażach.
Patrząc zwłaszcza na defensywną grę Biało-Czerwonych, można mieć poważne obawy, czy w tej sytuacji wywalczą miejsce w gronie 48 najlepszych drużyn globu, bo aż tyle, po raz pierwszy w historii, zagra na najbliższych mistrzostwach.
Od ponad roku selekcjonerem Polski jest Michał Probierz i mimo braku wyników pozostanie nim na czas eliminacji. Uchodzi za człowieka Cezarego Kuleszy, prezesa krajowej federacji. Łączą ich dobre relacje z czasów wspólnej pracy w Jagiellonii Białystok i mimo coraz większej krytyki trenera w mediach może on być na razie spokojny o posadę.
Probierzowi zarzuca się chaos przy powołaniach, pomijanie ważnych zawodników, za to nominowanie nie zasługujących na to debiutantów. Trener broni się, że musi przeprowadzić wymianę pokoleniową, narzeka na liczne kontuzje i to, że wielu kadrowiczów nie gra w swoich zagranicznych klubach, ale zapewnia, że wszystko jest procesem budowy drużyny pod eliminacje mundialu, które ruszają już w marcu.
Na pocieszenie polskim kibicom pozostają występy klubów w europejskich pucharach. Aż dwa, wspomniana Jagiellonia oraz warszawska Legia, zakwalifikowały się do fazy zasadniczej Ligi Konferencji i na jej półmetku oba mają komplet trzech zwycięstw. W tabeli pozycjonuje je to na drugim i trzecim miejscu tylko za słynną londyńską Chelsea. Jedynie jakiś kataklizm mógłby spowodować, żeby nie zakwalifikowały się do wiosennej fazy pucharowej, a w niej walka toczyć będzie się o awans do finału, który zaplanowany jest 28 maja 2025 r. we… Wrocławiu.
Wilno górą
W grającej systemem wiosna–jesień lidze litewskiej tytuł mistrzowski po rocznej przerwie wrócił do Wilna. Już po raz jedenasty w historii niepodległej Litwy zdobył go Žalgiris, który w ubiegłym sezonie dał się sensacyjnie zdystansować drużynie FK Poniewież, i to aż o 13 pkt. Tym razem to wilnianie o tyle wyprzedzili drugi w tabeli Hegelmann Kowno i aż o 26 trzeci Žalgiris Kowno. Zielono-biali usadowili się w fotelu lidera po szóstej serii gier i już go nie oddali. Mistrzostwo zapewnili sobie na cztery kolejki przed końcem rozgrywek.
Mistrz, prowadzony od prawie czterech lat przez kazachskiego trenera Władimira Czeburina, oparty jest na obcokrajowcach. Najwartościowsi z nich to Rumun Liviu Antal i urodzony w Kinszasie Francuz Joël Bopesu. Pierwszy, jednokrotny reprezentant swojego kraju, napastnik, został królem ligowych strzelców z 20 bramkami na koncie, ale wielkiej kariery już nie zrobi, bo w czerwcu skończył 35 lat. Drugi, lewy obrońca, w styczniu będzie świętował trzydziestkę jako najwyżej wyceniany przez serwis Transfermarkt.com piłkarz całej A Lygi. Tyle że jest to ledwie 650 tys. euro.
O ile w walce o miejsca na podium nie było większych emocji, o tyle w grze o utrzymanie kotłowało się do samego końca. Spadkowa pozycja przypadła ostatecznie w udziale Transinvestowi, beniaminkowi, który – jak to się zdarza – po pierwszej kolejce był liderem. Klub ten powstał raptem trzy lata temu, a swoją siedzibę ma w liczącej… 50 mieszkańców wsi Halin niedaleko Wilna.
Przed rokiem Transinvest nie tylko awansował do A Lygi, lecz także sensacyjnie zdobył Puchar Litwy i latem – bez powodzenia – rywalizował z czeską Mladą Boleslav w kwalifikacjach Ligi Konferencji. O utrzymanie bił się do ostatniej kolejki, w której bezbramkowy remis z ustępującym mistrzem z Poniewieża okazał się jednak niewystarczający do zachowania ligowego bytu.
Miejsce Transinvestu zajmie Riteriai Wilno. „Rycerze” wracają do A Lygi po rocznej przerwie. Zmagania w pierwszej lidze wygrali pewnie, z przewagą 11 pkt. Nie przeszkodziły im w tym problemy z regularnym wypłacaniem pensji zawodnikom, które ujrzały światło dzienne w październiku. Zespół do awansu poprowadził polski trener Sławomir Cisakowski, który mimo 38 lat na karku, może się pochwalić bogatym doświadczeniem. W ubiegłym roku był w Stali Rzeszów asystentem Marka Zuba, dobrze znanego w Wilnie z pracy z Žalgirisem. Wcześniej pracował też w Stanach Zjednoczonych, akademii Evertonu czy w Afryce. Jesienią do kadry „Rycerzy” dołączył też polski lewy obrońca Jakub Wawszczyk, wiosną zawodnik Znicza Pruszków.
Czytaj więcej: Piłkarskie Euro w czasach kryzysu
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 45 (135) 30/11-06/12/2024