Rajmund Klonowski: Spotykamy się na Festiwalu Miodosytnictwa w Wilnie. To pierwszy taki festiwal na Litwie. Ale twoja przygoda z miodosytnictwem zaczęła się gdzie indziej.
Piotr Piłasiewicz: Zanim zaczęliśmy produkcję miodów, zajęliśmy się bartnictwem – pierwotną formą pszczelarstwa. W 2013 r. powstało Bractwo Bartne jako grupa nieformalna, dwa lata później – jako fundacja [zarejestrowana w Gibach na polskiej Suwalszczyźnie – przyp. red.]. Promujemy bartnictwo jako wspólne dziedzictwo Polski, Litwy, Białorusi i Ukrainy. Chcemy pokazać, że można żyć w zgodzie z naturą, a nie ją zmieniać.
Czym się różni bartnictwo od pszczelarstwa?
Dzisiejsze pszczelarstwo to wynalazek XIX w. Wcześniej człowiek dostosowywał się do przyrody. Pszczoła miodna żyje na Ziemi od 120 mln lat jako część ekosystemu. Na terenie Puszczy Augustowskiej, gdzie działamy, przetrwała rodzima pszczoła środkowoeuropejska linii augustowskiej – przystosowana do lokalnych warunków od ostatniego zlodowacenia. W latach 70. utworzono tu strefę ochronną, żeby nie wprowadzać obcych gatunków. To świetna baza do działań bartniczych – wycinamy dziuple w drzewach, żeby pszczoła mogła się tam osiedlić.
Trochę jak budki dla ptaków – sami robicie te dziuple?
Tak. Mówimy: „dzieje się barcie”, nie „robi się barcie”. Słowo „barć” przetrwało z dawnego języka bartników. Wybieramy odpowiednie drzewa – nie za duże, nie za małe, dobrze nasłonecznione, żeby nie zawilgocić gniazda. Dziupla może być w pniu żywego drzewa albo w zawieszonej kłodzie. W Dzukijskim Parku Narodowym na Litwie wciąż są drzewa z dawnymi barciami, nawet sprzed 100 lat. Od blisko 20 lat bartnictwo wraca tu jako część dziedzictwa.
Jak pozyskuje się miód z barci? W ulu są ramki i wszystko jest proste. A w barci – wkładacie ramki z woskiem?
Nie. Pszczoła sama produkuje wosk, który zbiera się pod odnóżami. W ulu buduje się tzw. dziką zabudowę, w barci – po prostu plastry. Przez 120 mln lat radziła sobie bez węzy [węza to sztucznie wyżłobiona ramka z wosku – przyp. red.], którą zna dopiero od 150 lat. Pszczelarstwo pozwala pozyskać więcej miodu, ale w naturze pszczoła też sobie poradzi – zbuduje plastry z wosku w sześciokątnym kształcie, tylko mniejsze niż te z węzy. Większa komórka to więcej miodu i mniej wosku, dlatego stosuje się ją w pasiekach.
Nie odrzucamy współczesnego pszczelarstwa. Ale wierzymy, że oba światy mogą współistnieć. Chcemy utrzymać populację pszczół w warunkach zbliżonych do naturalnych. Dzięki temu możemy też w przyszłości wykorzystać ich geny, żeby radzić sobie z problemami pszczelarstwa. W ulach stosuje się antybiotyki, węzę, karmienie – to wszystko zaburza naturalny rozwój cech przystosowawczych. A selekcja naturalna zawsze wzmacnia to, co naprawdę potrzebne do przetrwania.
To zainteresowanie bartnictwem miało jakieś rodzinne korzenie? Bo przecież zakładaliście grupę z Pawłem Kotwicą, prawda?
Z Pawłem Kotwicą, Pawłem Nikuckim i Pawłem Płońskim – dużo Pawłów na starcie. Nie, nie było to rodzinne. W czasie studiów często bywałem na Białorusi. Na Polesiu widok wiszących kłód bartnych był czymś normalnym, choć wtedy nie zwracałem na to większej uwagi. W latach 2008–2009 pojawił się pierwszy projekt odnowy bartnictwa, oparty na tradycji baszkirskiej z południowego Uralu – zaproszono stamtąd mistrzów, którzy tu zakładali barcie. I wtedy pomyślałem: po co ściągać Baszkirów, skoro tuż za granicą, na naszych dawnych Kresach, ta tradycja wciąż żyje i jest przekazywana z pokolenia na pokolenie?
Tak powstał pomysł, żeby odtworzyć bartnictwo w Polsce nie na bazie tradycji z Uralu, tylko dawnej Rzeczypospolitej – Wielkiego Księstwa Litewskiego i Korony. Okazało się, że w Puszczy Augustowskiej można jeszcze spotkać gospodarzy, których rodzice lub dziadkowie trzymali kłody bartne, czasem jeszcze w zagrodach. A na Litwie czy Białorusi bywało, że ktoś mówił: „Mam 50 kłód bartnych w lesie, sam ich nie zrobiłem, po prostu się nimi zająłem, bo nikt inny już tego nie robił”. Chcieliśmy to wszystko połączyć i pokazać bartnictwo jako wspólne dziedzictwo i nić porozumienia.

| Fot. archiwum prywatne, oprac. A.K.
I udało się zbudować więzi między bartnikami z różnych krajów?
Tak. Owocem tej współpracy był wspólny wpis bartnictwa na listę UNESCO, dokonany razem z przyjaciółmi z Białorusi. Chcieliśmy, żeby wpis obejmował też Ukrainę, ale wtedy nie miała bartnictwa na krajowej liście niematerialnego dziedzictwa, a to warunek, by zgłosić się do UNESCO. Litwa też wtedy nie miała tego wpisu – dodała bartnictwo do swojej listy dopiero w 2021 r., a nasz wspólny wniosek powstał w 2019 r. W 2020 r. został zatwierdzony przez Komitet UNESCO. To była druga polska tradycja na tej liście, po szopce krakowskiej, i jednocześnie pierwsza wpisana jako międzynarodowa.
Obecnie z racji sytuacji na Białorusi i w Ukrainie intensywnie współpracujemy ze stroną litewską, szczególnie z Dzukijskim Parkiem Narodowym, który jest taką organizacją rozwijającą i promującą tradycje bartnicze na terenie Litwy. To dzięki Dzukijskiemu Parkowi dokonano wpisu na krajową listę niematerialnego dziedzictwa Litwy. Na jego terenie jest też nieduży skansen w Mustejkach poświęcony bartnictwu, przedstawiciele Parku starają się ten ruch współczesny bartniczy prowadzić i rozwijać. I wspólnie z nimi, korzystając ze środków Unii Europejskiej z programu Interreg Polska–Litwa, prowadzimy od roku bardzo intensywny projekt nakierowany na promocję wspólnych tradycji bartniczych.
Od bartnictwa przeszliście później do miodosytnictwa?
Tak. W 2016 r. pojechaliśmy z Pawłem Kotwicą na Ukrainę otworzyć wystawę bartniczą w Równem. W drodze rozmawialiśmy, co chcemy robić w życiu. Bartnictwo dawało poczucie spokoju i spełnienia – swoje miejsce w lesie, o które się dba, do którego się wraca. Ale nie da się z tego żyć zawodowo, bo struktura lasów się zmieniła. Dziś są prowadzone pod produkcję drewna, nie pod wydajność miodową, jak dawniej.
W połowie XIX w. zaczęto odchodzić od bartnictwa, bo pojawiły się tańsze formy pozyskiwania miodu – ramki z węzą, karmienie cukrem. Podobnie było z alkoholem – miód pszczeli to najdroższy surowiec do produkcji alkoholu. Zaczęto go wypierać tańszymi trunkami: wódką, winami owocowymi, reńskimi, z Doliny Dunaju. Już pod koniec XIX w. Teofil Ciesielski w „Miodosytnictwie” (Lwów, 1894) pisał, że tracimy rodzime tradycje przez promocję obcych alkoholi.
Bractwo Bartne dało nam kontakt z ludźmi z różnych środowisk – naukowych, biznesowych albo po prostu z pasją. Do Wilna też przyjechałem z kolegą z Bractwa, który w ramach projektu polsko-litewskiego pojechał na ponad miesiąc do Dzukijskiego Parku i nauczył się litewskiego. Dzięki temu możemy rozmawiać z mieszkańcami Wilna w ich języku, co bardzo pomaga.
W miesiąc nauczył się litewskiego?!
Tak. Ma lekkie ADHD [zespół nadpobudliwości, odmiana specyfiki funkcjonowania neuronów – przyp. red.], ale jak się skupi, to potrafi osiągnąć naprawdę dużo. Spędził półtora miesiąca w Dzukii i nauczył się mówić. Możecie zaraz z Sebastianem pogadać.
Już miałem okazję. Myślałem, że jest stąd, a to chłopak z gór, mieszka w Warszawie i pojechał do Dzukii. Bractwo Bartne nadal działa, mimo że weszliście w biznes?
Tak, działa. Dzięki Miodosytni mamy też więcej czasu na rozwój Bractwa – nie musimy pracować na etacie. W Miodosytni stworzyliśmy też miejsce na Muzeum Kultury Bartniczej, żeby pokazać tradycje, od których wyszliśmy i które nas ukształtowały.
Wydajność z barci jest dużo mniejsza niż z pnia pszczelego. Gdy uda nam się wyciągnąć 2–3 kg z jednej barci zasiedlonej przez pszczoły, jesteśmy zadowoleni z rezultatu. Z ula można wyciągnąć spokojnie 30 kg, a nawet 60 kg miodu w ciągu roku. Z barci jest to niemożliwe. Zbieramy w różnych miejscach Polski, Białorusi, Ukrainy. Mimo wszystko myślę, że jest to tego warte.
Czy smakowo miód bartny się różni od ulowego?
On może nie jest 10 razy lepszy, tak jak jest 10 razy droższy, bo można go pozyskać w znacznie mniejszej ilości. On jest mniej więcej o 30 proc. bogatszy w związki aromatyczne, w substancje lotne, które tworzą jego kompozycję smakową i aromatyczną. Zawiera też środowisko barci, która wpływa na jakość tego miodu, to znaczy tam są zawarte m.in. olejki eteryczne z sosny.
Duże znaczenie ma sposób ekstrakcji, sposób wyciągania tego miodu z plastrów. On jest wyciskany na prasie, a nie odwirowywany. Tam do tego miodu dostaje się duża ilość pierzgi, propolisu. On jest taki bardziej woskowo-ulowy, powiedzmy. To jest taki aromat, jakby otworzyć ul, a nie jakby wąchać słoik miodu, bo w procesie odwirowywania na wirówkach z ramek wycieka tylko miód. A wyciskając, uzyskujemy właśnie to całe bogactwo gniazda. Do tego dochodzą te olejki eteryczne sosny, co też wpływa na jego smak – jest kwaskowaty. Jestem w stanie rozpoznać po smaku miód z barci. Jest przy tym zrozumiałe, że ilości pozyskiwane miodu bartnego wpływają na to, że jego cena jest 10 razy wyższa od miodu pszczelarskiego.
Wspomniane zostały olejki eteryczne sosny. Czy tylko w sosnowym drzewie te barcie się zakłada, czy też mogą to być też inne gatunki?
Można je jeszcze zakładać w lipach i w dębach. Świerk jest nietrwałym surowcem i bardzo często pęka, a pęcherze żywiczne, które zawiera to drzewo, powodują, że gniazdo jest zalewane przez żywicę w trakcie sezonu.
Miód wyciągnięty z barci dębowej smakuje, jakby był wędzony na dymie dębowym, bo garbniki z drewna dostają się do miodu. Jednak dębów w lasach jest mało, szczególnie takich rozmiarów, które umożliwiałyby wykonanie w nich barci. A sosna jest powszechnym surowcem i łatwym na obróbce.
A jakiej średnicy musi być pień drzewa, żeby możliwe było założenie barci?
Potrzebna jest średnica ok. 65 cm. Mowa o średnicy żywego drzewa, co daje obwód 2 metry, 2 metry i 10 centymetrów. Chodzi o takie bardzo dojrzałe drzewa – dojrzałe albo niskie drzewa, którym np. ktoś 50 lat temu przyciął wierzchołek korony i ono zaczęło narastać bardziej na boki. Takie drzewa można spotkać w Dzukijskim Parku Narodowym – ktoś kiedyś przygotował je do tego, żeby kiedyś zostały w nich założone barcie. I te barcie teraz są sukcesywnie zakładane.
Czytaj więcej: Jak rozpoznać dobry miód?

| Fot. archiwum prywatne, oprac. A.K.
Bartnictwo może mieć też wymiar polityki historycznej. W zeszłym roku bartnicy spotkali się z prezydent elekt Białorusi Swiatłaną Cichanouską, aby przekazać jej certyfikat wpisania bartnictwa na listę UNESCO. Bartnictwo jest silnie związane z ziemiami Białorusi, stąd „pradawni pszczelarze” postanowili podzielić się dziedzictwem. Prezydent Cichanouska, przyjąwszy gości pod białoruską odmianą Pogoni, obejrzała album „Ostatni bartnicy Europy, których spotkałem” prof. Krzysztofa Hejkego. Miała stwierdzić, że zdjęcia przypominają jej dzieciństwo, gdyż dziadek Swiatłany Cichanouskiej był pszczelarzem. Co ważne, działacze przypomnieli białoruskiej prezydent elekt o historii obławy augustowskiej, operacji Armii Czerwonej, nazywanej czasem małym Katyniem. Rozmówca „Kuriera Wileńskiego” po spotkaniu ze Swiatłaną Cichanouską podkreślał, że ważne jest, aby przyszłe demokratyczne władze Białorusi miały świadomość na temat ważnych dla Polaków tematów.
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 15 (42) 12-18/04/2025