Zapożyczenia, bo o nich mowa, są wszędzie: w sklepie, na ulicy, w szkole, w internecie. Często ich nawet nie zauważamy, bo brzmią „normalnie”, choć w rzeczywistości mają zupełnie inne pochodzenie, a czasem – i znaczenie. Co wiemy o wyrazach, które dziś współtworzą naszą codzienną polszczyznę – i nie zawsze robią to w sposób oczywisty?
Zapożyczenia – co to właściwie znaczy?
Zapożyczenia to słowa, zwroty lub konstrukcje składniowe, które przejmujemy z innych języków – i dostosowujemy do własnych potrzeb. Czasem zmienia się ich wymowa, czasem znaczenie. Czasem wręcz nie da się ich rozpoznać. Niektórzy językoznawcy twierdzą, że słowo „zapożyczenie” jest nieprecyzyjne – bo w końcu, jak coś raz przyjmiemy, to już nie oddajemy. Może więc bardziej trafne byłoby „przyswojenie”? Tak czy inaczej – są one nieodłączną częścią rozwoju języka.
Na Wileńszczyźnie zapożyczenia są wyjątkowo ciekawe – tu przenikają się wpływy języka litewskiego, rosyjskiego, białoruskiego, a od lat 90. także angielskiego. Efekt? Kolorowy, choć nie zawsze poprawny językowy krajobraz.
Od łaciny po angielski. Słowa wędrują przez wieki
Historia zapożyczeń leksykalnych w polszczyźnie sięga średniowiecza. Już wtedy, za sprawą chrystianizacji, do języka trafiały liczne słowa łacińskie – związane głównie z religią, jak „kościół”, „anioł” czy „msza”. Nieco później pojawiły się czeskie wpływy, widoczne choćby w nazwach własnych i terminach liturgicznych.
Kolejne fale zapożyczeń przynosiły zmieniające się epoki. Renesans to czas włoskiej mody, a więc i włoskich słów, które weszły do języka wraz z muzyką i sztuką – „makaron”, „kapela”, „muzyka”. Od Niemców przejęliśmy „majstra” i „warsztat”, a z francuszczyzny zaczerpnęliśmy modne w XVIII i XIX w. „fryzury”, „serwisy” i „dekoracje”.
Wiek XX przyniósł największy wpływ języka rosyjskiego – związanego z politycznym kontekstem zaborów, a potem ZSRS. Współczesność to z kolei dominacja angielszczyzny: „komputer”, „menedżer”, „feedback”, „start-up” – te słowa nie tylko się przyjęły, ale stały się codziennością, zwłaszcza w życiu zawodowym i w mediach.
Wilno mówi po swojemu
Na Wileńszczyźnie zapożyczenia to temat wyjątkowo interesujący. Tu, gdzie polszczyzna codzienna styka się z rosyjskim, litewskim i białoruskim, powstaje wiele form językowych, które dla mieszkańców centralnej Polski brzmią nieco egzotycznie – a jednocześnie są w pełni zrozumiałe lokalnie.
Weźmy choćby wspomnianego „batona”. W powszechnym rozumieniu to słodki przysmak w czekoladzie, ale w wielu domach na Wileńszczyźnie oznacza biały chleb – to wpływ rosyjskiego słowa „батон” i litewskiego „batonas”. Albo słowo „maszyna” – czyli po prostu samochód. Te słowa są pełnoprawnymi gośćmi w tutejszej odmianie języka polskiego, choć oficjalna norma językowa patrzy na nie z przymrużeniem oka.
Podobnie jest z konstrukcjami składniowymi. Ktoś może powiedzieć: „Zrobiłem zdjęcie z siostrą” – a mieć na myśli, że siostra jest na zdjęciu, a nie że razem z nią trzymał aparat. To dosłowne tłumaczenie z rosyjskiego. Tak samo jak: „Idę w sklep”, zamiast „do sklepu”, czy: „Zgubiłem się w zadaniu”, co może znaczyć „pomyliłem się”.
Jak to wszystko uporządkować?
Zapożyczenia można próbować klasyfikować, choć granice między nimi bywają płynne. Niektóre wyrazy przejmujemy z całą ich formą i znaczeniem – np. „kebab”, „dżinsy” czy „mikroskop”. Inne przystosowujemy fonetycznie albo gramatycznie. Jeszcze inne tworzymy na wzór obcych, ale z rodzimych elementów – stąd „ciucholand”, „szopingować” czy „kebabownia”.
Ciekawa jest też kategoria zapożyczeń znaczeniowych – kiedy już znane nam słowo dostaje nowe życie. „Denko” może oznaczać dno garnka, ale też deskę do krojenia. „Paczka” to nie tylko opakowanie z poczty, ale grupa osób. „Baćka” to tata. „Kiarepła” to niezdara. Tak właśnie powstaje język codzienny – żywy, elastyczny, nierzadko bardzo kreatywny.
Zapożyczenia: wróg czy sprzymierzeniec?
Z jednej strony nie da się od nich uciec – świat się zmienia, język reaguje. Gdy wchodzi nowa technologia, musi mieć nazwę, często zapożyczoną. Gdy rozwijają się media, globalna kultura, życie społeczne – musimy nazwać nowe zjawiska, a nie zawsze mamy gotowe słowa. W końcu czym byśmy zastąpili słowa: „komputer”, „internet”, „hashtag” czy „e-mail”?
Z drugiej strony – warto być czujnym. Nie wszystkie zapożyczenia służą językowi. Czy naprawdę potrzebujemy „eventu”, gdy mamy „wydarzenie”? Albo „co-workingu”, kiedy mówimy o „wspólnej pracy”? Niektóre zapożyczenia wprowadzają chaos gramatyczny, zacierają znaczenia, wypierają piękne i precyzyjne słowa rodzime. Jak mówi językoznawca Mirosław Bańko: „Zapożyczenia są nieodłącznym elementem rozwoju języka, jednak ich nadmiar może prowadzić do zubożenia języka ojczystego”. Zwłaszcza jeśli zaczynają wypierać rodzime odpowiedniki tylko dlatego, że brzmią „modniej”.
Wniosek? Używajmy ich mądrze. Bo język – jak każda żywa materia – zmienia się z każdym zdaniem, które wypowiadamy.
Artykuł przygotowali młodzi poloniści z Wileńszczyzny: Ewa Zakrzewska i Daniel Daukszewicz, w ramach przedmiotu „Kultura języka polskiego” wykładanego w Centrum Polonistycznym Uniwersytetu Wileńskiego.
Czytaj więcej: „Czerwony Sztandar” miał być przede wszystkim narzędziem wpływu na masy
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 25 (70) 21-27/06/2025