Bombardier Thomas Ferebee celował w most Aioi. Pomylił się o 240 metrów. Bomba wybuchła na południowy wschód od niego, 580 metrów nad dziedzińcem szpitala Shima, 43 sekundy po zrzuceniu z samolotu „Enola Gay”. W Hiroszimie była dokładnie godzina 8:16:02, 6 sierpnia 1945 r. Wybuch miał siłę ok. 16 kiloton TNT.
Szukanie alternatywy
Po kapitulacji hitlerowskich Niemiec w maju 1945 r. II wojna światowa bynajmniej się nie skończyła. Japonia wciąż walczyła. Nie poddała się nawet, mimo że w nocy z 9 na 10 marca 1945 r. potężny nalot dywanowy, najbardziej niszczycielski atak powietrzny w historii, przeprowadzony z użyciem bomb zapalających, obrócił w morze gruzów jej stolicę Tokio. Pożary udało się opanować dopiero po wielu godzinach, a efekty olbrzymiej burzy ogniowej były wprost przerażające. Oficjalny komunikat japońskich władz mówił o ponad 83 tys. zabitych i 40 tys. rannych oraz 250 tys. spalonych budynków.
Wojska amerykańskie zbliżały się do głównych japońskich wysp, stosując tzw. taktykę żabich skoków. Po zajęciu w czerwcu Marianów siły powietrzne USA prowadziły regularne naloty na japońskie miasta. Japończycy jednak wciąż nie zgadzali się na kapitulację.
Amerykańskie naczelne dowództwo planowało desant prawie 800 tys. żołnierzy na wybrzeżu wyspy Kiusiu. Operacji nadano kryptonim „Downfall”. Obawiano się jednak potężnych strat, mając w pamięci te poniesione od ataków kamikaze m.in. podczas bitwy o Okinawę. Dlatego szukano alternatywy.
Tylko jedna taka bomba
O tym, że bomba jest gotowa, Harry Truman dowiedział się od sekretarza wojny Henry’ego Stimsona podczas konferencji w Poczdamie. Mając tę wiedzę, 26 lipca prezydent USA ogłosił w tzw. deklaracji poczdamskiej, że jedynym sposobem zakończenia wojny jest bezwarunkowa kapitulacja Cesarstwa Wielkiej Japonii. W tym samym dniu ciężki krążownik USS „Indianapolis” przywiózł elementy bomby nazwanej „Little Boy” na wyspę Tinian leżącą na Pacyfiku, na południowy wschód od Japonii.
Japoński rząd obradował nad deklaracją dwa dni, po czym ogłosił, że nie zgadza się na takie warunki. 31 lipca bomba była już zmontowana. Jako potencjalne cele rozpatrywano Hiroszimę, Kokurę i Nagasaki, które do tej pory nie ucierpiały od nalotów.
5 sierpnia gen. Curtis LeMay potwierdził misję zaplanowaną na kolejny dzień. Do jej realizacji wyznaczono łącznie siedem maszyn B-29, z których trzy pierwsze miały rozpoznać pogodę nad wskazanymi miastami. Bombę załadowano do bombowca o numerze bocznym 82, wraz z którym miały lecieć maszyny wyposażone w aparaturę kontrolno-pomiarową przeznaczoną do określenia efektów wybuchu oraz z obsadą naukowców z kamerami i sprzętem do fotografowania.
Wysokość gigantycznego słupa dymu, który nad centrum Hiroszimy przybrał kształt grzyba, sięgała kilkunastu kilometrów. Według szacunków zginęło ok. 80 tysięcy ludzi, co stanowiło 30 proc. populacji miasta. Z 76 tys. budynków w Hiroszimie tylko 6 tys. nie zostało zburzonych lub uszkodzonych.
Japońscy wojskowi przekonali jednak cesarza Hirohito, że Amerykanie nie mają więcej takich bomb, i zamierzali kontynuować wojnę…

| Fot. domena publiczna
Wspomnienie zakonnika
Dochodziła czwarta nad ranem, gdy z wyspy Tinian, znów wystartował amerykański bombowiec B-29 – „Bockscar”. Na jego pokładzie znajdowała się półtorametrowej średnicy, ważąca cztery i pół tony, długa na ponad trzy metry bomba „Fat Man”. Znacznie większa niż zrzucona na Hiroszimę. Zadaniem 12-osobowej załogi było zrzucić ją nad miastem Kokura.
Był 9 sierpnia 1945 r. Nad Kokurą rozciągnęło się tego ranka silne zachmurzenie, które ocaliło miasto. Amerykanie zmienili plan i obrali kurs na cel rezerwowy – Nagasaki. W mieście tym przebywał wówczas franciszkański misjonarz, ojciec Mieczysław Mirochna, który w latach 30. tworzył tam placówkę misyjną wespół ze św. Maksymilianem Kolbem. Mirochna przeżył eksplozję, którą tak wspominał w rozmowie z Radiem Wolna Europa w 1957 r.: „Pracowałem razem z bratem Zenonem w bibliotece, sortowaliśmy książki. A tu nagle powstał straszny wiatr. Potem światło silniejsze od słonecznego. Wszystkie okna i drzwi zostały zupełnie zerwane, gdzieś porwane. My z przerażenia upadliśmy na ziemię i tak leżeliśmy przez dłuższy czas. Czekaliśmy, że będzie jeszcze jakiś wybuch bomby. Byliśmy przekonani, że gdzieś blisko nas spadła bomba i nastąpi teraz wybuch”.
Oczekiwanej eksplozji jednak nie usłyszeli. Po dłuższym czasie zdecydowali się wyjść na zewnątrz. „Zobaczyliśmy straszną łunę ognia idącą ze strony Urakami i dopiero zrozumieliśmy, że to tam spadła bomba” – opowiadał zakonnik.
Miasto zostało całkowicie zniszczone w promieniu ponad półtora kilometra od miejsca wybuchu. Wskutek eksplozji do końca 1945 r. zmarło ok. 70 tys. ludzi, w tym grupa uchodźców z Hiroszimy.
Japońscy wojskowi mimo to nadal chcieli prowadzić wojnę. Cesarz rozkazał im jednak przyjąć propozycję Amerykanów, a jego jedynym warunkiem było to, by on sam zachował tytuł i pozycję cesarza. Ostatecznie 2 września II wojna światowa dobiegła końca.
Dyskusje, czy trzeba było użyć bomby atomowej, nie ustaną pewnie nigdy. Zwolennicy uważają, że przyspieszyło to zakończenie II wojny światowej i oszczędziło życie wielu żołnierzy, bo Japonia, choć przegrywała, ani myślała kapitulować. Przeciwnicy są zdania, że kapitulacja była blisko, a zrzucenie bomb miało bardziej zademonstrować przewagę technologiczną Związkowi Sowieckiemu niż realizować cele militarne. Było zresztą nieproporcjonalne do nich i jest niczym innym jak zbrodnią wojenną.
Czytaj więcej: Japonia/ 27 rannych po nieudanym lądowaniu samolotu Asiana Airlines
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym dziennika „Kurier Wileński” Nr 32 (90) 09-15/08/2025