Więcej

    Cztery zaskakujące migawki z życia Wileńszczyzny, których w internecie nie znajdziesz, a w „Kurierze” tak

    W ostatnim czasie do redakcji zgłosili się Czytelnicy, którzy szukali w archiwum informacji o swoim dziadku. Nie znaleźli jej nigdzie indziej, a internet okazał się bezużyteczny. Popchnęło nas to do przyjrzenia się naszym bogatym archiwom, które ostatecznie udowadniają, jak wielką wartość kronikarską pełni „Kurier Wileński” — jedyny dziennik na Litwie i jedyna gazeta dotycząca Wilna, ponieważ takich nie zostało nawet w języku litewskim.

    Czytaj również...

    Czytelnicy, którzy szukali dziadka, znaleźli go w numerze z 1965 roku. Wtedy jeszcze był to „Czerwony Sztandar”, organ KC, który w trudnych czasach okupacji sowieckiej lawirował, aby zachować polskość na Litwie.

    To na jego łamach powstawały koła poetyckie, dziennikarze stawali w obronie szkół. To jednak opisywaliśmy w innych artykułach — cieszymy się, że Czytelnicy, doceniają rolę polskiej gazety na Litwie.

    Jednak nie samą polskością i patriotyzmem Polak na Litwie żyje. „Kurier Wileński”, który jeszcze przed ogłoszeniem przez Litwę niepodległości postanowił w 1990 roku zerwać z tytułem „Czerwony Sztandar”, opisywał codzienne życie mieszkańców. Ich dole, niedole, stawał w obronie ich praw, czasem starał się też prowadzić debatę tak, aby emocje stonować, a bardziej nakierować na rozwiązanie problemu.

    Kultowa anegdota „Kuriera”

    Dobrym zobrazowaniem „przepalenia” naszych dziennikarzy i pracowników będzie anegdota o poziomkach, która co jakiś czas powraca, ostatnio nawet była wspomniana podczas gali Plebiscytu Czytelników „Kuriera Wileńskiego” — „Polak Roku”. Ma się tak:

    — Słyszeliście? Starsza babcia poszła do lasu na poziomki i ją rano znaleźli w lesie!

    Na co pracownik, który z „kryminałami”, czyli depeszami policyjnymi ma do czynienia na co dzień, odpowiada:

    — O Boże! To już poziomki są?!

    Praca i rola naszego dziennika jest niewdzięczna — z pełnym przekonaniem można mówić o naszych wadach. Nasze osiągnięcia z kolei są enigmatyczne, ponieważ zakulisowa praca nie jest widoczna.

    Tym bardziej cieszy, gdy Czytelnicy odwiedzają nas i wyrażają zrozumienie dla naszej pracy. I cieszymy się, że takich Czytelników jest niemało, nawet w dzisiejszych czasach zdominowanych przez szybkie dynamiczne kilkusekundowe filmiki.

    Cztery migawki z życia

    Przytaczamy dzisiaj cztery migawki życia Wileńszczyzny sprzed ok. 20 lat, których próżno szukać w internecie, a które stanowią kronikę życia Wileńszczyzny. Jedna jest dość zabawna, o „jajecznym okupie” dla porywaczy.

    Druga trochę smutniejsza, o podpaleniach w Ejszyszkach, które trzymały w napięciu całą społeczność przez niemal dwa lata — od pierwszego podpalenia po ostatnią rozprawę sądową. Proboszcz przypominał wtedy, aby nie posuwać się do samosądu i nie postępować niechrześcijańsko, karząc osoby postronne.

    Trzecia migawka to o polskiej telewizji na Litwie. Znajdą tam Czytelnicy nazwiska, które dzisiaj również, a może nawet szczególnie, niestrudzenie pracują dla społeczności Polaków na Litwie.

    Migawka czwarta to takie małe przypomnienie, ile należało pracy włożyć, aby powstała szkoła, w której 1 września naukę zacznie kolejna promocja uczniów. Wtedy nazywana „szkołą w Justyniszkach”, dziś jest znana pod całkiem inną nazwą. To było wielkie zwycięstwo naszej społeczności, która udowodniła, że potrafi przenosić góry, gdy jest ku temu konkretny plan, pomysł i aktyw organizacyjny.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Migawka pierwsza: „jajeczny okup”

    W 2000 roku opisywaliśmy ciekawy przypadek, gdy niesforna matka znalazła oryginalny sposób, aby uciec „odpocząć” od przytłaczających obowiązków…

    Otóż było tak: do policji rejonu wileńskiego zgłosiła się kobieta, zaniepokojona tygodniową nieobecnością swojej córki, która wyjechała do Wilna z mężem w celu załatwienia sprawy rozwodowej. Funkcjonariusze od razu podejrzewali byłego partnera. Sprawa nabrała dramatyzmu, gdy zaginiona zadzwoniła do matki z informacją, że została porwana i przetrzymywana jako zakładniczka. Twierdziła, że jest zmuszana do picia alkoholu i wykonywania „nieprzyzwoitych rzeczy”. Policja i matka potraktowały to poważnie.

    Ustalono, że telefon pochodził z Nowej Wilejki. Punkt kulminacyjny nastąpił, gdy kobieta zażądała od matki, by ta przywiozła… dziesięć jaj i czyste ubrania. Choć brzmiało to groteskowo, funkcjonariusze zorganizowali zasadzkę. Na przystanku w Nowej Wilejce doszło do spotkania matki z „porwaną” córką. Chwilę później wkroczyli policjanci. Kobieta, zamiast wdzięczności, oburzyła się na matkę za „zdradę” i obecność służb. Utrzymywała, że nic się nie stało — po prostu spotkała kolegę z klasy i postanowiła odpocząć od obowiązków rodzinnych.

    „W ten sposób poszły na marne wysiłki policji, określona ilość benzyny i inne wydatki. Straciliśmy czas z powodu osoby, która ‘zechciała odpocząć’. Możliwe, że gdybyśmy zajmowali się tą sprawą, ktoś inny naprawdę potrzebowałby naszej pomocy” — skomentował sprawę komisarz-inspektor.

    Jak dodał, na Litwie rocznie odnotowuje się około tysiąca zaginięć, z czego w rejonie wileńskim — około 200. Ile z nich to podobne przypadki, nie sposób dokładnie określić, ale zdarzają się często. „Nikt przecież z żartownisiów nie zastanawia się nad tym, ile takie żarty kosztują państwo” — podsumował.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo
    Tak wyglądało jedno z dzieł podpalacza w Ejszyszkach w 2000 r. — pogorzelisko…
    | Fot. Marian Paluszkiewicz

    Migawka druga: seryjny podpalacz i poszkodowana, która mu przebaczyła

    W roku 2000 i 2001 Ejszyszki — miasteczko dość spokojne, choć o historii znacznie starszej, niż wielu by przypuszczało — żyło w ciągłym napięciu. Miasteczko nawiedziła seria podpaleń, a później emocje zagrzewał przeciągający się proces.

    Wszystko zaczęło się niepozornie — od jednego pożaru, który sąsiedzi uznali za nieszczęśliwy wypadek. Potem były kolejne. Tylko w czerwcu, na tej samej ulicy, całkowicie spłonęło pięć stodół i budynków gospodarczych, a cztery kolejne uratowano w ostatniej chwili.

    Tak wtedy dla „Kuriera” opowiadała jedna z mieszkanek:

    — Ktoś zapukał do mego okna i zawołał: „Gieniu, znów pali się na naszej ulicy” — wspominała 66-letnia Genowefa, której stodoła spłonęła razem z całym dobytkiem. — Zanim straż dojechała, nie było już prawie co gasić — mówiła, nie kryjąc łez.

    Padały kolejne budynki. Do gaszenia włączali się sami mieszkańcy. Strach ogarnął całe Ejszyszki. Mieszkańcy nie spali po nocach, niektórzy strzegli swoich domostw z gaśnicami i wiadrami wody.

    Nikt już nie wierzył, że to przypadki. Koszmar trwał kilka miesięcy. Zgłoszeń na policję przybywało, ale podpalacza wciąż nie udawało się złapać. Mieszkańcy zaczęli pełnić dyżury. Powstały obywatelskie patrole.

    Ówczesny poseł na litewski Sejm Jan Sienkiewicz złożył interpelację do prokuratora generalnego. Samorząd solecznicki wyznaczył nagrodę 4 tys. litów za wskazanie sprawcy. Wreszcie we wrześniu do Ejszyszek przybyło 10 żołnierzy z pułku w Rudnikach, by wzmocnić nocne patrole. Kiedy przez dwa tygodnie nie odnotowano żadnego pożaru, niektórzy uwierzyli, że sytuacja się ustabilizowała. Cisza była złudna.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Pożary wróciły i wtedy nadszedł przełom. W połowie września, podczas wspólnego patrolu policjanta i żołnierza z oddziału w Rudnikach, zatrzymano młodego mężczyznę. Jak się szybko okazało — podejrzany nie tylko był obecny przy większości pożarów, ale często brał udział w ich gaszeniu. Przyznawał się do winy, ale unikał konkretnych wyjaśnień.

    Spotkanie z mieszkańcami zorganizowano w domu kultury. Sala pękała w szwach, przybyli niemal wszyscy — starsi i młodsi. Starosta Ejszyszek Leonard Talmont nie krył zaskoczenia:

    — Nie spodziewaliśmy się, że zbierze się tylu ludzi — mówił wtedy „Kurierowi Wileńskiemu”.

    Część sali oczekiwała, że podejrzanego pokażą publicznie. To się jednak nie wydarzyło. Gdy zaczęły się rozchodzić plotki, czuć było zbliżający się lincz. Zagrożony był nie tylko sam podejrzany (ale jeszcze nieskazany), ale też jego rodzina. Nastroje próbował uspokoić proboszcz. Apelował o „Boga w sercu” i zostawienie sprawy sądowi.

    — Miejmy Boga w sercu. Nie spaliliście wy, ja też nie spaliłem. Ale wiem, że również ten człowiek cierpi, podobnie jak i jego rodzina. Pozostawmy tę sprawę Bogu i sądowi — mówił do mieszkańców proboszcz.

    Zatrzymany 27-letni chłopak został osadzony w areszcie. Przyznał się do większości podpaleń. Podczas wizji lokalnych dokładnie wskazywał miejsca przestępstw. Ustalono, że w wielu przypadkach wracał na miejsce i pomagał w gaszeniu ognia.

    — Dlaczego spaliłeś moją stodołę? — zapytała go podczas wizji jedna z poszkodowanych. Ten jednak odcinał się, nie ujawniając intencji. Z czasem ta sama poszkodowana zebrała w sobie wszelkie pokłady chrześcijańskiego miłosierdzia i przebaczyła podpalaczowi wszystko, choć rozpacz pozostała.

    Nieoficjalnie mówiło się, że motywem była zemsta, ale sam sprawca w śledztwie nie potrafił wyjaśnić, dlaczego podpalał. Twierdził tylko, że coś mu „strzeliło do głowy”. Biegli uznali, że może odpowiadać przed sądem, jest poczytalny. Funkcjonariusze mówili, że podpalacz „albo nie chce, albo nie może objaśnić swego postępowania”.

    Po zatrzymaniu konieczna była ochrona jego rodziny — mieszkańcy byli wzburzeni, nie brakowało pogróżek.

    — Policja musi nadal pilnować domu podejrzanego, żeby nie doszło do linczu — mówił prokurator, apelując jednocześnie o spokój.

    Sprawa ciągnęła się niemal rok. W końcu wyznaczono 5,5 roku więzienia o zaostrzonym rygorze. Łagodzącą okolicznością było, że przyznał się do podpaleń, wyraził skruchę, zobowiązanie do poprawy. Musiał też zapłacić za straty materialne, które wyceniono na ponad 50 tys. litów.

    Społeczność w Ejszyszkach mobilizowała się i samoorganizowała
    | Fot. Marian Paluszkiewicz

    Migawka trzecia: polskie „Wiadomości” na Litwie ponad 20 lat temu

    Na początku 2001 roku opisywaliśmy, jak telewizja „11 Kanalas” transmitowała codzienne (z wyłączeniem weekendów) „Wiadomości” po polsku. Audycje prowadzili Agnieszka Skinder i Renata Butkiewicz, które — jak same przyznawały — nie wyobrażały już sobie życia bez tej pracy.

    W numerze ze stycznia 2001 roku redakcja przybliżyła kulisy powstawania jedynego codziennego programu informacyjnego po polsku w litewskiej telewizji i przedstawiła jego twórczynie. Czytelnicy obeznani w życiu naszej polskiej społeczności na Litwie z pewnością rozpoznają co najmniej jedno ze wskazanych nazwisk. Agnieszka Skinder do dzisiaj współpracuje z „Kurierem Wileńskim” i prowadzi audycje na antenie telewizji BM TV.

    Polskie „Wiadomości” zostały wyróżnione jako najlepsza audycja informacyjna roku przez samą stację „11 Kanalas”. Dziennikarki nie tylko prowadziły serwisy informacyjne, ale także realizują reportaże, zapraszały gości do studia i przygotowywały materiały dokumentalne. To wszystko — jak zaznaczał dyrektor programowy stacji Donatas Kaitulis — wyróżniało je na tle innych redakcji. „Jestem dumny z naszych dziewcząt!” — mówił Kaitulis. Wspomniał również, że to Romuald Mieczkowski miał istotny wpływ na powstanie audycji: — Romuald Mieczkowski jest swoistym ojcem chrzestnym naszych „Wiadomości” — dużo nam pomógł przy powstawaniu tej audycji —tłumaczył.

    Na początku ich pracy nie brakowało stresujących momentów. Agnieszka wspominała, że podczas debiutu miała ogromną tremę, a otrzymała na start dość specyficzny, może ciut nawet nieokrzesany, komplement:

    „Wszyscy pracownicy zebrali się w studio, żeby mnie posłuchać i… obejrzeć. Potem gratulowali mi i mówili, że wprawdzie nic z tego, co mówiłam, nie zrozumieli, bo absolutnie nie znali polskiego, ale „bardzo przyjemnie było na mnie patrzeć” — dzieliła się Agnieszka. Renata natomiast przyznała, że „w ogóle zapomniała, że umie czytać”, gdy po raz pierwszy usiadła przed kamerą.

    Obie prezenterki twierdziły zgodnie, że największą satysfakcję dawała im praca na żywo. „Bezpośrednia antena jest jak narkotyk” — wyznawały.

    Reakcje widzów, jak twierdzą dziennikarki, bywały pozytywne. „Bardzo często widzowie uświadamiali nam, że robimy w audycjach coś ciekawego”.

    Zdarzało się, że wielbiciele dzwonią, piszą listy, a czasem nawet pojawiają się osobiście w redakcji. Widzowie doceniają zarówno profesjonalizm, jak i serdeczność prezenterek. „Myślę, że jesteśmy potrzebne ludziom. Sami się w swoich programach widzimy, że Polacy chcą oglądać, że są dumni, iż mogą oglądać w telewizji programy po polsku” — mówi Agnieszka.

    Zdarzało się, że wielbiciele dzwonili, pisali listy, a czasem nawet pojawiali się osobiście w redakcji. Widzowie doceniali zarówno profesjonalizm, jak i serdeczność prezenterek. „Myślałam, że byłyśmy potrzebne ludziom. Same w swoich programach widziałyśmy, że Polacy chcieli oglądać, że byli dumni, iż mogli oglądać w telewizji programy po polsku” — mówiła Agnieszka.

    Jednak bezpośrednia antena niesie też ryzyko nieprzewidzianych sytuacji. Renata wspomina sytuację, gdy Agnieszka podczas programu zaczęła głośno kaszleć i kichać, a ona sama nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Po zakończeniu programu obie śmiały się do łez. Innym razem, tuż przed emisją, okazało się, że kamera była wyłączona. Mimo tego program musiał być nadany. Tego typu sytuacje są nieodłącznym elementem pracy w telewizji, gdzie technika potrafi zaskoczyć nawet najbardziej doświadczony zespół.

    Dziś już mamy na Litwie TVP Wilno, dedykowaną dla nas, społeczności Polaków na Litwie, telewizję. Do tego działa BM TV. Jakby prześledzić nazwiska i osoby zaangażowane, okaże się, że często to jest praca tych samych, nie zawsze widocznych na pierwszym planie, osób…

    Tak wyglądał zespół, który wtedy dbał o polskie wydanie „Wiadomości”
    | Fot. Marian Paluszkiewicz

    Czwarta migawka: szkoła w Justyniszkach

    Nie było pewności, że powstanie. Niektórzy sądzili, że to głupie mrzonki. Inni widzieli w tym zagrożenie dla polskości, drzwi do „lituanizacji uczniów polskich”. Szkoła powstała i dziś należy do czołówki szkół na Litwie, nie tylko wśród tych polskich.

    „Początkowo przewidywano, że szkoła będzie wybudowana na 1 września 1991 roku, potem się termin przesunął o rok. Dziś natomiast jasne jest, iż 1 września 1992 roku szkoły jeszcze nie będzie. Zresztą na 1 września nie jest zaplanowana. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, zostanie wybudowana na nowy rok. Szkołę buduje Wileńskie Zjednoczenie Budowlane nr 1 (obecnie nazywa się Vilprim)” — tak jeszcze w 1992 roku opisywano powstawanie „szkoły w Justyniszkach”, która po ukończeniu otrzymała imię patrona, Jana Pawła II. Szkoła funkcjonuje do dzisiaj, co więcej jest w zdecydowanej czołówce w kraju.

    — To dobrze, że polska gazeta interesuje się budową polskiej szkoły. Robimy wszystko, co możemy, by ją wybudować, mamy jednak poważne trudności. Nie chodzi przy tym o pieniądze. Mimo że ceny na niektóre materiały budowlane wzrosły nawet 50 razy (np. na metal), pieniędzy otrzymujemy dostatecznie. Mieliśmy poważne kłopoty z konstrukcjami żelbetowymi, ale udało nam się to załatwić. Osobiście interweniowałem w tej sprawie do zakładu kowieńskiego, który jako jedyny tego rodzaju nie może zaspokoić wszystkich. No, aleśmy się dogadali i z żelbetem problemu już nie mamy. Mamy jednak inne. W lipcu już powinna stanąć szkoła i tak zwany szkielet. No i można już zaczynać prace wewnętrzne. Brakuje jednak urządzeń hydraulicznych. Wespół z przedstawicielami komitetu rodzicielskiego, z którymi utrzymujemy stały kontakt, byliśmy w tej sprawie w Wileńskim Państwowym Przedsiębiorstwie Montażu Hydraulicznego. Jak dotychczas, perspektywa nie jest najlepsza. Brak urządzeń, brak specjalistów. Zresztą specjalistów i to nasz największy problem. Większość odeszła do tak zwanej prywatnej inicjatywy, gdzie można bez porównania więcej zarobić, niż na budownictwie państwowym. Odczuwamy wielki brak specjalistów od robót wykończeniowych. Utrzymujemy kontakt z Departamentem ds. Narodowości (ostatnio wystosowaliśmy do niego pismo), z Polską — Macierzą Szkolną. Dobrze by było, gdyby społeczność polska, spółki, deputowani Polacy postarali się nam pomóc. Chodzi konkretnie o urządzenia hydrauliczne oraz specjalistów od prac wykończeniowych. Może udałoby się sprowadzić z Polski? Wileński Zarząd Miejski całkowicie wywiązuje się ze swych zobowiązań, finansując budownictwo. Pieniądze więc wszystkiego nie rozstrzygają — tak to w 1992 roku opisywał w rozmowie z „Kurierem Wileńskim” Romualdas Pavalkis, inżynier naczelny Vilprimu, firmy budowlanej.

    Na końcu był apel o kontakty z firmami w Polsce.

    „Być może, jakieś spółki w Wilnie lub na Wileńszczyźnie mają kontakty z odpowiednimi firmami w Polsce? Wszystkim, którzy chcieliby pomóc budowie polskiej szkoły w Justyniszkach, podajemy dokładne namiary, gdzie mają zwracać” — czytamy.

    Dlaczego ważne jest, aby o tym pamiętać? Ponieważ obok dobrego życia ważne jest też rozumieć, z czego to „dobre życie” wynika. Zresztą, nie jest tajemnicą, że człowiek, który nie rozumie źródła swojego dobrobytu — gnuśnieje. Gnuśny Polak to marny Polak! Tak więc — wszystkim rodzicom i uczniom, nie tylko w Gimnazjum Jana Pawła II w Wilnie, ale na całej Wileńszczyźnie — wszystkiego najlepszego w nowym roku szkolnym!


    Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym dziennika „Kurier Wileński” Nr 35 (98) 30/08- 05/09/2025

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Prezydent RP w Wilnie. „Polska czuje się odpowiedzialna za region Europy Środkowej”

    Polska bliskim sojusznikiem Litwy Nawrocki podczas wizyty na Litwie podkreślił, że kraj ten jest bliskim sojusznikiem Polski w UE i NATO. Zaznaczył, że Polska, Litwa i cały region Bałtyku wzmacniają...

    Dwa scenariusze zmian klimatu na Litwie. Rolnicy adaptują się do nowych warunków

    Dwa scenariusze zmian Wpływ rosnących temperatur na glebę potwierdzają analizy klimatologiczne. Dr Justinas Kilpys wymienia dwa scenariusze klimatyczne: jeden zakłada niewielki wzrost temperatury, drugi przewiduje wzrost nawet o pięć stopni. Według...

    Gimnazjum „JP2” rozpoczęło rok 2025/26. „To, co trzeba zrobić, dotyczy wszystkich”

    Do hymnu — postawa zasadnicza Powitanie zaczęło się od reprymendy, że do hymnu (na początku każdego roku szkolnego w polskich szkołach na Litwie odtwarzany jest hymn Republiki Litewskiej) należy przyjąć odpowiednią...