Więcej

    Masakra przed stu laty w Wilnie. Odnowiono nagrobki ofiar „krwawej matury”

    19 października na cmentarzu Na Starej Rossie w Wilnie odbyło się kolejne, zorganizowane przez Społeczny Komitet Opieki nad Starą Rossą, wydarzenie pt. „Lekcja historii inaczej”.

    Czytaj również...

    W ramach spotkania Dariusz Żybort, prezes SKOnSR, zaprezentował 17 zabytkowych nagrobków, którym udało się przywrócić dawny blask. Wśród odnowionych pomników znalazły się nagrobki Jana Jankowskiego (1894-1925) i Tadeusza Domańskiego (1907-1925). Byli oni ofiarami „krwawej matury” — tragicznego wydarzenia, do którego przed stu laty doszło w wileńskim Gimnazjum im. Joachima Lelewela.

    Z wojny do szkolnej ławki

    Do ponurej tragedii, która do dziejów szkolnictwa polskiego weszła pod nazwą „krwawej matury”, doszło wiosną 1925 r.

    Prof. dr hab. Mieczysław Jackiewicz były wilnianin, konsul RP na Litwie (1998-2002), tak pisał o tamtym wydarzeniu: „(…) Wojna i rewolucja przerwały studia wielu młodym ludziom. Wielu niedoszłych maturzystów poszło na ochotnika do wojska, a po demobilizacji zapragnęło zakończyć naukę gimnazjalną i dostać maturę. Byli to ludzie, którzy przez parę lat prowadzili życie dorosłe, a przy tym obozowo-awanturnicze, strzelając do nieprzyjaciela i słysząc gwizd kul, zaglądając do kieliszka, kradnąc kury po wsiach i zaściankach (…). Można sobie wyobrazić, jak nieswojo czuli się, gdy ich posadzono w ławkach, obok gołowąsych dzieciuchów i kazano uczyć się rzeczy, które dla ludzi wyrosłych w twardej szkole życia nie są potrzebne.

    W Gimnazjum im. Joachima Lelewela wśród takich maturzystów znaleźli się Stanisław Ławrynowicz i Janusz Obrąpalski, syn zacnego pana Emanuela Obrąpalskiego z Mińska. Dyrektorem i nauczycielem matematyki był pan Biegański. Zauważywszy, że Ławrynowicz i Obrąpalski często opuszczają lekcje, mają złe stopnie i nieraz poza szkołą upijają się, dyrektor ostrzegł ich, że powinni się »podciągnąć«, bo matura to nie są żarty. Ostrzeżenie miało odwrotny skutek.

    — Jak to? — skarżyli się kolegom — przelewaliśmy krew i żarły nas wszy za tych wszystkich cywilów i oto w nagrodę urządzają nam szykany z ich głupią maturą.

    Przyszedł dzień egzaminu maturalnego z matematyki. Ławrynowicz i Obrąpalski przyszli na egzamin po nocy spędzonej na pijaństwie i mając już z góry obmyślony plan działania. Zobaczywszy, że nie potrafią rozwiązać zadania postanowili się mścić (…)”.

    Młody profesor fizyki Jan Jankowski

    Przebieg tragicznego wydarzenia w swojej książce „Mroczne historie z Cmentarza na Rossie” opisał Dariusz Lewicki, członek Komitetu Opieki nad Starą Rossą. Autor publikacji opowiada, że w 6 maja 1925 r. podczas egzaminu z algebry w auli znajdowało się 43 abiturientów i 4 nadzorujących pedagogów.

    — W trakcie egzaminu maturzysta Stanisław Ławrynowicz niespodziewanie podszedł do stojącego pomiędzy ławkami dyrektora Edwarda Biegańskiego i trzymając w jednym ręku granat, a w drugim rewolwer, począł urywanym głosem wygłaszać jakąś przemowę. Na uwagę dyrektora i prośbę o zaprzestanie, nikczemnik odpowiedział strzałami z rewolweru, raniąc dyrektora w rękę i nogę. Powstał zamęt. Obecny na sali delegat kuratorium Zygmunt Fedorowicz wraz z kilkoma uczniami rzucili się rozbrajać strzelającego. Podczas szamotania się eksplodował granat, z którego Ławrynowicz zdołał wyrwać zapalnik. Wybuch zmasakrował ciało bandyty, dosłownie rozrywając na strzępy. Obok niego, w bezruchu, leżeli zabici uczniowie Tadeusz Domański i Aleksander Zahorski. Tudzież brocząc we krwi, z wydartymi wnętrznościami, padł na ogół lubiany młody profesor fizyki Jan Jankowski. Oprócz tego rannych zostało siedmiu uczniów, w tym także Władysław Bończ-Osmołowski, który trzymał sprawcę od tyłu w objęciach, aczkolwiek dziwnym przypadkiem został ocalony. Zginął śmiercią lotnika, podczas wykonywania lotu ćwiczebnego w Dęblinie pięć lat później. Jego szczątki także spoczęły na cmentarzu na Rossie — opowiada Dariusz Lewicki.

    Pomnik nagrobny Tadeusza Domańskiego (1907-1925) Na Starej Rossie odnowiono ze środków finansowych SKOnSR
    | Fot. Dariusz Lewicki, opr. red.

    Widok w gimnazjum był makabryczny

    Sala napełniła się duszącym dymem, rozległ się trzask pękających szyb oraz jęki i krzyki rannych.

    — Pozostali w obłąkanym przerażeniu rzucili się do drzwi, gdzie czekała na nich kolejna „niespodzianka”. Niemal jednocześnie z eksplozją rozległy się następne strzały rewolwerowe, oddane przez Janusza Obrąpalskiego, kolegę Ławrynowicza. Zdesperowany chłopiec zwierzęcym głosem wołał: „Zginiecie wszyscy, nikt nie wyjdzie!”. Wpierw jednemu z towarzyszy przyłożył rewolwer do szyi, po czym zwrócił broń do siebie i wpakował kulę w głowę, lecz nie zginął. Podczas jego przenoszenia, mdlejącą ręką próbował czegoś szukać w kieszeni. Okazało się, że konając, usiłował wyrwać lont z pocisku, który miał przy sobie. Parę godzin później skonał w szpitalu św. Jakuba w Wilnie — przywraca wydarzenia sprzed stu lat autor publikacji.

    Widok w gimnazjum był makabryczny — krwią zalane korytarze, pedagodzy bladzi, zakrwawieni uczniowie, jęki, płacze i okropny smród. Niezwłocznie na miejsce zbrodni przybyli przedstawiciele władz województwa i policji.

    W powietrze mogła wylecieć cała szkoła

    — Przygnębienie panowało do końca dnia. Ludzie, wyolbrzymiając zdarzenie, sugerowali, że to zamach bolszewicki lub bomba. Plotki rozbiegły się po całym mieście. Nieszczęsne matki, mdlejące, rozpłakane, z krzykiem biegły do gimnazjum, pytając: „Kto żyje, a kto został zabity?” z przerażeniem w oczach szeptały: „Nasze dzieci zabijają się nawzajem granatami”. Ojcowie natomiast wspominali, że nawet w obcych i wrogich, rosyjskich szkołach nie było takich porachunków z władzami szkoły. Tłum ludzi przez cały dzień stał nieopodal gmachu, spoglądając na wybite okna, opłakując młode, niewinne ofiary. W czasie pogrzebu ofiar tragicznego wydarzenia w dniu 8 maja od godziny czwartej po południu wiele firm na znak powszechnej żałoby zostało zamkniętych — tak wydarzenia sprzed stu lat przybliża Dariusz Lewicki.

    Niedługo po tragedii, w gmachu gimnazjum, gdzie mieściły się instrumenty orkiestry szkolnej, znaleziono paczkę z dynamitem oraz pocisk z rodzaju tych, które niegdyś rzucano z aeroplanów. Do paczki z dynamitem był przyczepiony lont — w razie wybuchu mógłby wylecieć w powietrze cały budynek.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Bolesny incydent odbił się szerokim echem po całej Polsce. W Wilnie wystawiono sztukę pt. „Sztuba” opartą na tym rzeczywistym wydarzeniu. Spektakl miał powodzenie, wystawiło go kilka teatrów w Polsce.

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Czesław Jankowski – publicysta o szerokich horyzontach

    W jego pogrzebie wzięło prawie całe Wilno. Dziś mało kto pamięta o tym człowieku, a pamięć o nim wyblakła po jego śmierci. Odnowiony pomnik 19 października na cmentarzu na Starej Rossie...

    Kłopoty z powodu balonów przemytniczych. Artur Płokszto: „Potrzebny specjalny dron”

    Ograniczenia na granicach z Białorusią będą obowiązywać do północy 30 listopada, po czym rząd przyjmie decyzję o ewentualnym przedłużeniu zamknięcia granicy. Prezydent Gitanas Nausėda chce także zamknięcia tranzytu z...

    Wyjazd studyjny nauczycieli z rejonu wileńskiego na Dolny Śląsk

    W czterodniowym programie uczestniczyło ponad 40 nauczycieli z polskich szkół rejonu wileńskiego oraz pięcioro dyrektorów placówek oświatowych z Wilna. Grupie przewodniczyła Renata Cytacka, główna specjalistka Wydziału Edukacji Samorządu Rejonu...