Na południowy wschód od Wilna, w odległości 9 kilometrów od śródmieścia, wśród zielonych wzgórz znajduje się malownicza okolica zwana Ponarami. Poeci urzeczeni krajobrazem opisali go w swoich dziełach. Adam Mickiewicz pisał:
„Giedymin, kiedy na Ponarskiej górze
Przy ognisku myśliwskim, na niedźwiedziej skórze
Leżał słuchając pieśni mądrego Lizdejki
A Wilii widokiem i szumem Wilejki
Ukołysany, marzył o wilku żelaznym
Zbudował miasto Wilno, które w lasach siedzi
Jak wilk pośrodku żubrów, dzików i niedźwiedzi”.
Tu również hasał na majówkach inny wielki Polak — Józef Piłsudski. Ziemie te w tamtych czasach należały do majątku hrabiego Włodzimierza Łęckiego. Po parcelacji jego dóbr, powstało tam osiedle o wdzięcznej, polskiej nazwie Jagiellonów Miasto-Ogród i posiadało swoją stację kolejową. Również w okolicy Ponar w latach 1857-1862 powstał jedyny w tych rejonach tunel. Jego budowę zarządził car Aleksander II po wizycie w Szwajcarii. Wtedy przy katorżniczej pracy zginęło tysiące niedożywionych skazańców i okolicznych mieszkańców. Wiele lat później w tej okolicy także Rosjanie zaczęli budować stację paliw dla wojska. Powstało w związku z tym 5 okrągłych dołów o średnicy 8 do 9 metrów, głębokich na 5 metrów, połączonych ze sobą głębokimi rowami na rury. W jednym z dołów rozpoczęto nawet betonowanie ścian. Prac nie zakończono, za to hitlerowcy mieli gotowe miejsce na zbiorowe mogiły.
Od lipca 1941 do lipca 1944 roku wymordowano tam ponad 100 tysięcy osób i do dnia dzisiejszego tak naprawdę nikt za to nie odpowiedział. Postawiono pomnik, napisano kilka książek i cisza o zbrodni, jaka pochłonęła tysiące ludzkich istnień.
Ja właściwie po raz pierwszy dowiedziałam się o tym miejscu kaźni w całkiem przyjemnych okolicznościach, bo na bankiecie przy drinku i litewskiej zakąsce. Słuchałam rozmowy dwóch panów z wielkim niedowierzaniem, bo jakże to, nasi sprzymierzeńcy, współrodacy, bracia litewscy, a dopuścili się takich zbrodni. Dlaczego? Dlaczego nikt o tym głośno nie mówił i nadal mało kto wie?
Później dostałam książkę Heleny Pasierbskiej „Wileńskie Ponary”. Jest to monografia o największym miejscu kaźni na Kresach Wschodnich II Rzeczpospolitej w okresie okupacji hitlerowskiej w latach 1941-1944. Została opracowana na podstawie dokumentów archiwalnych, informacji rozproszonych w różnych ludzkich wspomnieniach z myślą o tysiącach Polaków, w tym żołnierzach Armii Krajowej, którzy ponieśli śmierć w Ponarach.
Mną książka dosłownie wstrząsnęła, bo autorka bardzo dokładnie opisuje wydarzenia z tamtych lat.
„Z Wilna prowadziła dziesięciokilometrowa droga śmierci, z której nikt nie wracał. W Ponarach urządzono miejsce kaźni, obóz śmierci ogrodzony czterometrową siatką, a strzegły go specjalne jednostki policyjno-wojskowe…
W pobliżu bramy była drewniana budka jako magazyn na cement i łopaty. Więźniowie polityczni byli przewożeni ciężarówkami przykrytymi brezentem, a Żydów prowadzono na pieszo…
10 lipca 1942 roku rozstrzelano w Ponarach 400 Cyganów, którzy byli traktowani na równi z Żydami, jak i prawosławnych starowierców…
Wiele osób najpierw męczono w kazamatach Łukiszek i w piwnicach gestapo przy ulicy Ofiarnej. Często maltretowano ich nawet nad dołem śmierci obiecując dla pozyskania nowych zeznań ułaskawienie, ale nigdy nikt nie wyszedł stamtąd z życiem”.
To fragmenty książki, w której zebrane są fakty i opisy z tamtych lat. Autorka często cytuje autentyczne dokumenty podając ich archiwalne sygnatury.
Delegatura Rządu Polskiego RP Departament Informacji i Prasy Sekcja Wschodnia informowała dnia 28 marca 1944 roku Rząd w Londynie że: (AAN, sygn. 202/II-73, k.27, 30, 31).
„W ciągu marca oprócz oficjalnego terroru przeprowadzono przy użyciu sił policyjnych litewskich i niemieckich, oprócz stałych aresztowań i łapanek, które trwały bez przerwy całymi tygodniami — zanotować należy stałe ataki ukrytego terroru, wyrażającego się przede wszystkim w napadach Litwinów, zwłaszcza zaś żołnierzy litewskich, na Polaków…”
Żołnierze litewscy rekrutowali się przeważnie z paramilitarnej organizacji Związek Strzelców Litewskich, założonej na Litwie w 1919 roku, o wybitnie nacjonalistycznym zacietrzewieniu w stosunku do Polaków i Żydów. W Wilnie nazywano ich „Strzelcami Ponarskimi”, bo zasłynęli z niebywałego okrucieństwa.
Szaulisi najpierw nosili litewskie mundury wojskowe z pogonią na czapkach, a później otrzymali mundury SD koloru zgniłozielonego. Do tego czapki z godłem niemieckim i trupią czaszką, a także rude koszule i czarne krawaty. Byli oni również specjalnie nagradzani za swoją pracę. Oprócz mieszkań na pierwszym piętrze, deputatów żywieniowych, otrzymywali wódkę. Wódka lała się wszędzie, a szczególne libacje odbywały się po egzekucjach lub nawet w czasie ich trwania i zawsze przy suto zastawionych stołach. Oprócz zwykłych egzekucji pijani oprawcy potrafili się zabawiać w sposób jeszcze bardziej drastyczny niż człowiek może sobie wyobrazić.
Pisał o tym Zygmunt Fedorowicz, delegat Rządu RP na Kraj, we wspomnieniach znajdujących się w Ossolineum we Wrocławiu, sygn. 147/57/1. „Kiedyś grupę harcerek kazano najpierw rozebrać jak wszystkich, następnie puścili na nie psy, które rzuciły się krwiożerczo, rozszarpując dziewczęta. Na koniec dobito te, które jeszcze przejawiały oznaki życia”.
Jednym z takich koronnych świadków był dziennikarz „Przeglądu Gospodarczego” Kazimierz Sakowicz. Opisywał on stylem telegraficznym wiele egzekucji, chował do butelek i zakopywał koło domu.
W październiku 1943 roku wysiedlono mieszkańców Ponar i rozpoczęło się zacieranie śladów. Komisja, jaka była później powołana, zastała tragiczny rozgardiasz. Ludzkie szczątki, czaszki, kończyny były porozrzucane wszędzie. Z ziemi wystawały stopy, dłonie, albo strzępy odzieży, a smród rozkładających się ciał dosłownie dusił.
Tylko tyle przytoczyłam z książki, bo nie chcę więcej opisywać okropności, jakie usłyszałam i wyczytałam. Obecnie w miejscu tajemnej kaźni znajduje się tylko pomnik, a cisza lasów i mediów zatyka nam uszy, żeby krzykiem nie domagać się sprawiedliwości. Rozgłosu i pamięci nie tylko o naszych rodakach, bo kto z was o tym wiedział?
Ewa Lenarczyk