Już 7 maja Wielka Brytania wybierze nowy parlament oraz lokalne władze Anglii. Wybory parlamentarne odbywają się co pięć lat, zawsze w pierwszy czwartek maja. Głównymi pretendentami do fotela premiera są obecny premier i przywódca Partii Konserwatywnej David Cameron oraz stojący na czele Partii Pracy laburzysta Ed Miliband.
Nadmierna imigracja po raz pierwszy w historii wysunęła się na drugie miejsce na liście najpoważniejszych bolączek obywateli Wielkiej Brytanii (pierwszą pozycję zajmuje system ubezpieczeń zdrowotnych i emerytalnych). Dlatego największe szanse na zwycięstwo ma to ugrupowanie, które przekona wyborców, że będzie w stanie położyć tamę napływowi cudzoziemców.
Według sondaży notowania konserwatystów i laburzystów są praktycznie takie same. Jednak mało kto wierzy, że Red Ed (Czerwony Ed) zostanie premierem. Wynik wyborów jest także trudny do przewidzenia ze względu na wzrost znaczenia mniejszych partii: UKIP, szkockich nacjonalistów (SNP) oraz Zielonych. Wielu komentatorów sądzi, że żadna z partii nie uzyska bezwzględnej większości.
W 2014 roku przybyło do Zjednoczonego Królestwa ponad 600 tys. osób, o 100 tys. więcej niż rok wcześniej. Równocześnie średnie płace nie wzrosły w sposób znaczący, mimo spadającego bezrobocia. Skutki zalewu imigrantów najbardziej widoczne są w Londynie. W ubiegłym roku jego ludność zwiększyła się o 160 tys. — osiedla się tu przeszło połowa wszystkich cudzoziemców przybyłych do Wielkiej Brytanii. Te proporcje utrzymują się od lat. Metropolia właśnie pobiła swój rekord liczby mieszkańców z 1939 r., kiedy była stolicą największego imperium w dziejach ludzkości. Nie licząc bardzo licznych miejscowości satelickich, w Londynie mieszka dziś przeszło 8 mln osób, ale aż 3,2 mln z nich urodziło się poza Wielką Brytanią. Za taką politykę wyborcy chętnie ukaraliby premiera Camerona pozbawieniem posady. Sam Cameron zapowiedział, że jeżeli wygra wybory, przeprowadzi referendum w sprawie pozostania jego kraju w strukturach Unii Europejskiej.
Oprócz pytań o los całej wspólnoty, powstaje też wiele pytań o losy emigrantów. „Wielka Brytania od lat jest jednym z najpopularniejszych kierunków emigracji zarobkowej dla mieszkańców Litwy. Według danych w 2014 r. w Wielkiej Brytanii znajdowało się ponad 200 tys. naszych rodaków, około połowy posiada status rezydenta czyli m. in. uprawnienia do pobierania rozmaitych zasiłków” — powiedział „Kurierowi” Vytautas Žukauskas, ekspert Litewskiego Instytutu Wolnego Rynku.
Czy ewentualne wystąpienie Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej może oznaczać dla nich kłopoty? Czy imigranci nagle obudziliby się w innym porządku prawnym?
„Moim zdaniem Litwini w Anglii mogą spać spokojnie z kilku powodów. Po pierwsze — wątpliwe, że do tego referendum w ogóle dojdzie. Gdyby Cameron naprawdę chciał je przeprowadzić, zrobiłby to przed wyborami, a nie po nich, jak zapowiada. Poza tym Brytyjczycy opowiadają się za wspólnym rynkiem Unii Europejskiej, a ten opiera się na zasadzie czterech swobód. Swobodnego przepływu towarów, usług, kapitału i właśnie osób, czyli pracowników” — twierdzi ekspert.
Jego zdaniem w związku z tym, mało jest prawdopodobne, żeby Brytyjczycy chcieli wykluczenia ze wspólnego przepływu siły roboczej. Dlatego nie będzie to miało żadnego wpływu na losy litewskich pracowników. Co będzie, jeżeli Cameron faktycznie wygra wybory i utworzy rząd, a obywatele w referendum opowiedzą się za wystąpieniem z Unii? Nikt nie wie, jakby to wyglądało, bo to byłby precedens: żadne państwo nie wystąpiło z tej wspólnoty. Nie wiadomo, jaki byłby status Wielkiej Brytanii.
— Wówczas najprawdopodobniej Wielka Brytania miałaby status państw należących do EFTA (Europejskie Stowarzyszenie Wolnego Handlu), czyli nie uczestniczyłaby w instytucjach UE i nie miałaby swoich posłów w Parlamencie Europejskim ani przedstawicieli w Radzie Europejskiej, ale uczestniczyłaby dalej we wspólnym rynku opartym m. in. na swobodnym przepływie siły roboczej. Dokładnie tak, jak np. Norwegia. Dlatego dla pracowników z Litwy nic by się nie zmieniło — dodał Vytautas Žukauskas.
Eksperci uważają, że udział we wspólnym rynku to akurat to, czego sami Brytyjczycy nie będą chcieli renegocjować. Cameron mówi, że zależy mu właśnie na wspólnym rynku i swobodnym przepływie ludzi i kapitału. Trzeba pamiętać, że Wielka Brytania nie skorzystała z przysługującego jej prawa do wprowadzenia okresów przejściowych dla nowych pracowników. Dlaczego teraz miałaby odwoływać, to, o co Brytyjczycy sami postulowali jako pierwsi? Poza tym prawo nie działa wstecz, więc gdyby doszło do kolejnych rozszerzeń, a Wielka Brytania miałaby już ten nowy status, to mogłaby co najwyżej wynegocjować, że nie wpuści do siebie pracowników z nowych państw członkowskich.
„Badania pokazują, że jedną z głównych przyczyn emigracji z Litwy są trudno prognozowane i często zmieniające się przepisy. Litewscy przedsiębiorcy, zamiast myśleć o rozwoju biznesu, ciągle przejmują się tym, jakie nowe podatki czy regulacje wprowadzą władze. Z tego powodu biznes najzwyczajniej emigruje, a wraz z nim — wpływy z podatków” — twierdzi Vytautas Žukauskas. Zdaniem eksperta dla gospodarki naszego kraju to wielki minus, ale należy również uwzględnić interesy osobiste człowieka.
„To, że możemy swobodnie podróżować, pracować tam, gdzie stworzone są lepsze warunki, jest niewątpliwie wielkim osiągnięciem” — uważa Žukauskas. Masowa migracja ludzi do Wielkiej Brytanii przekroczyła wszelkie oczekiwania. Nie ma nad nimi żadnej kontroli. Są z tego zarówno plusy jak i minusy. Wielu uważa, że to właśnie przez obcokrajowców każdego roku na zasiłki (benefity) wydaje się ogromną ilość pieniędzy z budżetu państwa. Zapominają oni o tym, że osoby bezrobotne na własne życzenie istnieją w Anglii od niepamiętnych czasów. Ten kraj jest rajem dla ludzi bezrobotnych, którzy prowadzą tam bezstresowe życie. Zdaniem wielu ekspertów czasy się zmieniają i wygląda, że życie na benefitach nie będzie już takie kolorowe jak było dotychczas.