3 listopada w Stanach Zjednoczonych odbyły się wybory prezydenckie. Choć lokale już zostały zamknięte i przystąpiono do liczenia głosów, dotychczas nie wyłoniono zwycięzcy.
Przeciągające się liczenie głosów męczy kandydatów. Wystawiony z ramienia republikanów obecny prezydent Donald Trump stwierdził, że wygrał i należy przestać liczyć głosy. W dalszym ciągu oskarżył komisje o niewpuszczanie obserwatorów. Zapowiedział złożenie skargi do Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych.
„Lekką ręką WYGRYWAM wybory prezydenckie Stanów Zjednoczonych LEGALNIE ODDANYMI GŁOSAMI. OBSERWATORZY nie zostali dopuszczeni w żaden sposób do wykonywania swojej pracy, zatem głosy przyjęte w tym czasie powinny być uznane za GŁOSY NIELEGALNE. Najwyższy Sąd Stanów Zjednoczonych powinien zdecydować!” — napisał na swoim koncie na Twitterze prezydent Trump.
Z kolei kontrkandydat urzędującego prezydenta, Joe Biden, również za pośrednictwem swojego Twittera, wezwał zwolenników do kontroli głosowania.
„Donald Trump idzie do sądu aby zatrzymać liczenie głosów. Ponieśliśmy największy w historii wysiłek celem ochrony wyborów i potrzebujemy twojej pomocy. Włączcie się aby zapewnić, że każdy głos zostanie policzony” — ogłosił na swoim profilu senator Joe Biden.
Aby któryś z kandydatów wygrał, musi zebrać co najmniej 270 głosów elektorskich. W Stanach Zjednoczonych obowiązuje zasada wyborów pośrednich — obywatele oddają głos na kandydata, ale to elektor w imieniu głosujących oddaje głos decydujący. Jest to sposób budzący kontrowersje do dziś, szczególnie w krajach, gdzie prezydent jest obierany w wyborach bezpośrednich. W Stanach Zjednoczonych jest to element świadczący o niezależności każdego ze stanów.
Inf. własne